Przejdź do zawartości

Strona:PL Feval - Garbus.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Było tam rzeczywiście dwóch ludzi? — zapytał Henryk.
Uczułam jakiś niepokój, który powiększyła jeszcze odpowiedź Flory.
— Nie tylko dwóch, — odparła — ale dziesięciu conajmniej.
— Uzbrojonych?
— Tak.
— To nie są twoi bracia?
— Napewno, nie.
— I śledzą nas oddawna?
— Od wczoraj krążą koło nas.
Henryk spojrzał nil nią z nieufnością, ja sama nie mogłam się obronić podejrzeniom. Dlaczego nas o tem nie uprzedziła.
— Z początku myślałam, że to są podróżni, tak jak wy — odrzekła, jakby odpowiadając na nasze myśli. Jechali starą drogą na wschód, Hiszpanie zwykle niemi jeżdżą tylko cudzoziemcy wolą nowe drogi. Dopiero gdy wjechaliśmy w góry, ruchy ich wydały mi się podejrzanymi, ale was nie przestrzegłam, ponieważ nas wyprzedzili i wjechali na drogę, gdzie nie możemy ich już spotkać.
Wytłómaczyła nam, że stara droga, opuszczona z powodu wielkich trudności, prowadzi z prawej strony góry Baladron, podczas gdy nasza skręcała ciągle na lewo. Dwie drogi przecinały się tylko w jednem miejscu zwanem przejściem Bapadores, poza obozem cygańskim.
Z tego powodu puszczając się w góry nie spotkaliśmy już fantastycznych sylwetek rysujących się na purpurowem niebie. Skały, jak