Strona:PL Feval - Garbus.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

góry, gdzie miałam się rozstać z moją drogą Florą, posmutniałam bardzo. Przyzwyczaiłam się do Flory. Prze cały dzień siedziałyśmy na jednym mule, trzymając się wzajemnie i rozmawiając bezustanku. Ona kochała mnie bardzo, ja uważałam ją za siostrę.
Dzień był upalny, od rana niebo pokrywały niebo chmury, a powietrze ciążyło, jak przed zbliżającą się burzą. Gdyśmy wjechali w góry poczęły padać duże krople deszczu. Henryk okrył na obie swym płaszczem i jechaliśmy dalej pod górę, pędząc leniwego muła.
Flora obiecywała nam serdeczne przyjęcie u jej braci. Nawet ulewny deszcz nie mógł nas przestraszyć, ani Henryka, ani mnie, ani Florę, rozbawione pod okryciem, które nas łączyło.
Chmury przechodziły tocząc się jedna za drugą i rozdzierając się czasami, ukazywały błękit nieba. Na zachodzie chaotyczna masa chmur przybrała barwę purpurową, to jedyne światło na niebie, zabarwiało wszystko na czerwono.
Droga nasza prowadziła w linii spiralnej po pochyłym i skalistym brzegu góry. Wiatr był tak silny, że nogi naszego muła drżały.
— To dziwne! — zawołałam. — Jak w tem świetle widać różne przedmioty. Tam w zagłębieniu skały zdawało się, że widziałam dwóch ludzi przylepionych do kamieni.
Henryk spojrzał żywo w tamtą stronę.
— Nic nie widzę — rzekł.
— Już ich niema — szepnęła Flora.