Przejdź do zawartości

Strona:Nikołaj Gogol - Portret.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brak śwńętości w obliczach; przeciwnie jest coś demonicznego, jakby ręką malarza władało nieczyste uczucie“. Wszyscy spojrzeli i nie mogli zaprzeczyć prawdzie tych słów. Ojciec mój rzucił się do obrazu, jakby chcąc sprawdzić tę obrażającą uwagę i z przerażeniem ujrzał, że wszystkiem prawie figurom dał oczy lichwiarza. Patrzyły one tak demonicznie i piorunująco, że mimowoli wzdrygnął się. Obraz odrzucono, on zaś musiał ku swej nieopisanej złości usłyszeć, że nagrodę otrzymał jego uczeń. Nie można wyobrazić sobie wściekłości, z jaką powrócił do domu. O mało co nie zabił matki mojej, porozpędzał dzieci, połamał pędzle i stalugi, zerwał ze ściany portret lichwiarza, zażądał noża i kazał rozpalić ogień w piecu mając zamiar pociąć go na kawałki i spalić. W tej chwili zastał go wchodzący do pokoju przyjaciel, malarz podobnie jak i on wesołek i zawsze z siebie zadowolony, bez dalekich pragnień, pracujący radośnie nad tem, co się trafiało i jeszcze weselej uczestniczący w obiadach i ucztach.
— Co ty robisz? co chcesz spalić? — rzekł i zbliżył się do portretu. „Zlituj się, ale to przecież jedna z twoich lepszych prac. To lichwiarz, zmarły niedawno; tak, to rzecz doskonała. Poprostu nie tylko go trafiłeś pod serce, ale wlazłeś mu w oczy. Nigdy w życiu oczy tak nie patrzyły, jak patrzą tutaj“.
— Otóż chcę zobaczyć jak będą one patrzyły w ogniu! — rzekł ojciec, robiąc gest, jakby chciał rzucić portret do pieca.