Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Są jeszcze niezgrabniej odemnie tańczące — rzekłam jej z wybornie udaną prostotą.
— I owszem, widziałam panią w walcu. Pani bardzo pięknie walcuje — tylko jabym wolała, żeby pani nie tańczyła wcale. — I ostatnie wyrazy o całą oktawę niżej, z mocnem pianissimo wzięła.
A to co znaczy, panno Biała Różo moja? czy ci zawadzam tak bardzo? czy którego z twoich ulubionych tancerzy ci odebrałam? Przecież pan Zenon żonaty; nie mam sobie nic do wyrzucenia pod tym względem. Muszę pilniej uważać. I pilnie uważałam przez cały kontredans, który niezwłocznie się zaczął — uważałam — lecz żaden objaśniający szczegół nie wsparł mojej wyobraźni. Biała Róża suwała się uroczyście według przepisów choreograficznych. Naprzeciwko niej występował Apollo Belwederski, tylko tem się od swego pierwowzoru różniący, że miał krucze włosy, czarny wąsik, cerę portugalską i wykwintniejsze jeszcze od ostatniej tablicy z dziennika ubrania. Zdawało się, że Biała Róża nie widzi go nawet; przechodziła, podawała ręce, balansowała na tę i na ową stronę, zawsze tak blada, niewzruszona w każdym ruchu swoim, jak gdyby przyszła z tego cmentarza, na który nieboszczyka Kommandora w operze Mozartowskiej pochowano. Raz zaciekawiona jednak, nie zraziłam się chłodem tych pozorów; oczy moje wszędzie towarzyszyły Białej Róży, jak oczy kochanka, lub wierzyciela; miljonerka ostatniemi słowami dług u mnie zaciągnęła: w inną mi była wytłumaczenie tak dziwnie objawionego życzenia. Skończył się kontredans, przetańczono mazura, ja ciągle szukałam sposobności do zawiązania dalszego ciągu rozmowy; gdzie moja dłużniczka poszła, tam dążyłam, gdzie siadła, tam zaraz upatrywałam wolnego dla siebie miejsca; lecz kto sądzi, że do