Strona:Maurycy Jókai - Czarna krew Tom.2.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się udała. Szymon został sam jeden w sąsiednim numerze, nakazawszy służącemu, aby był gotów do posługi na każde zadzwonienie.
Schwycił za pióro i usiadł przy biurku, aby napisać zawiadomienie o ostatnich wypadkach do gubernatora, do jego zastępcy, tudzież do ministra.
Ale daremnie się pocił, daremnie mózg wysilał, był dziwnie oszołomiony; poprostu brakowało mu wyrazów, nie wiedział, jak rzecz przedstawić i od czego zacząć?
Obok niego niepewnem, chwiejnem światłem płonął rum, zapalony w filiżance od herbaty. Błękitnawo-zielonawe jego blaski rzucały na twarz jego jakieś smugi trupiej, czy upiorowatej barwy; wyglądał, jak umarły, ruszający się bezwiednie, jedynie za impulsem prądów galwanicznych.
W duszy jego kotłował się jad: pod czaszką przewijały się widma potworne, jedno drugie spędzając.
Bo jakże przykrego rozczarowania padł dziś ofiarą!
Już taki był pewny, że wszystkie dobra Zoltana Bárdy przejdą na jego własność, a teraz oto — ni ztąd, ni zowąd, narwańcowi temu zwrócono wolność, uznając, że był skazany niewinnie. Ciekawa rzecz, kto też to tak fuszeruje tam, w wyższych sferach?
Przytem — jakież oburzające zachowanie było niespodziewanego tego przybysza względem niego, tak wysokiego przecież urzędnika! Najpierw — z sobie tylko właściwą, impertynencką arogancyą, udawał, że go wcale nie dostrzega, a potem bezczelnem lekceważeniem śmiał go znieważyć w obecności mnóstwa osób obcych, z których, o wstydzie! nikt się nie znalazł na tyle honorowy i lojalny, ażeby