Przejdź do zawartości

Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

liści sinsapowych w ręku i rzekł uczniom swoim: — Jak sądzicie bracia, czy więcej liści jest na drzewach tego gaju, czy w dłoni mojej? — Bez długiego namysłu odparli, że więcej jest liści na drzewach. — Podobnie ma się rzecz i z wami, uczniowie moi, — odrzekł mistrz — zaprawdę o wiele więcej jest prawd nieznanych wam niż tych, jakie wam objawiłem. A dlaczegóż to ich nie objawiłem? Albowiem nie jest to rzecz zbawienna, nie służy do pogłębienia ascezy, wyrzeczenia się świata, odmiany życia, rozpłynięcia się osobowości, zbudzenia i nirwany.
— Jeśli mistrz tak mówił w lasku sinsapowym pod Kosambi, — rzekł Kamanita — to sprawa ma się jeszcze gorzej. Nie chciał widocznie wyjawić prawdy, by uczniów nie zniechęcać, lub nawet odstraszyć. Ostateczna prawda musiała zwiastować nicość zupełną. Taki wyciągam zresztą wniosek z wszystkiego, com usłyszał od ciebie. Kiedy wszystko zostanie zaprzeczone i unicestwione, co podpada pod zmysły i dostępne jest myśli jako znikome, pełne cierpień i nieistotne, nastaje niemożliwość pojęcia czegokolwiek. To też w ten sposób pojmuję usłyszaną naukę, że uczeń, który odrzucił od siebie całą nieczystość ziemi, po zniszczeniu ciała przez śmierć staje się nicością, znika i poza progiem śmierci niema go wcale.
— Wszakże mi powiedziałeś, pielgrzymie, że za kilka tygodni będziesz siedział u stóp mistrza w gaju Jetawany pod Savatthi?
— Mam tę nadzieję, o czcigodny. Ale czemuż pytasz?
— Jak sądzisz, czy mistrzem owym będzie ten kształt jego cielesny, który będziesz mógł widzieć i dotykać, czy to będzie jego rzeczywistą istotą?