Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

otrzymam pozwolenie malowania pani. Niestety! Nie mam pracowni.
Noel cofnęła się.
— Bardzo mi przykro, ale pracuję cały dzień w szpitalu i... i nie chcę się dać malować. Ale tatuś z pewnością bardzoby pragnął pana poznać.
Malarz ukłonił się ponownie: poznała, że czuł się dotknięty.
— Widzę naturalnie, że pan jest bardzo dobrym malarzem, — dodała szybko; — ale, ale ja nie chcę, widzi pan. Możeby pan miał ochotę namalować tatusia; ma nadzwyczajnie interesującą głowę.
Malarz uśmiechnął się:
— Jest pani ojcem, mademoiselle. Czy mogę panią o coś zapytać? Czemu pani nie chce się dać malować?
— Bo, bo nie chcę, boję się. — Wyciągnęła do niego rękę. Malarz nachylił się nad nią.
— Au revoir, mademoiselle.
— Dziękuję panu, — rzekła Noel. — To było szalenie zajmujące. — Odeszła.
Na niebie gromady obłoków zbiegły się wokół zachodzącego słońca, a dziwna, splątana sieć gałązek platanów rysowała się bardzo pięknie na tle czerwono-szarych, złotem obrzeżonych chmur. Piękno i świadomość cierpień bliźnich działały na Noel kojąco. Żal jej było malarza, ale oczy jego widziały zbyt wiele! Słowa: — Jeżeli pani kiedykolwiek w życiu postąpi inaczej, niż ogół — zrobiły na niej wprost niesamowite wrażenie. Czy prawdą było, że ludzie nie lubili i potępiali tych, których postępowanie różniło się od postępowania ogółu? Gdyby jej dawne koleżanki szkolne wiedziały, co ją teraz czeka, jakby się do niej odnosiły? W gabinecie ojea wisiała mała reprodukcja obrazka z Louvr‘u „Porwanie Europy“, nieznanego malarza. Rzecz delikatna i pełna humoru, przedstawiająca jasnowłosą dziewczynę,