Przejdź do zawartości

Strona:Jean Webster - Właśnie Inka.pdf/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

między obiadem a wieczorem odrabianiem lekcyj w hallu, lecz wybiegały na trawniki, okalające szkołę. Tego dnia, jako że to była sobota, wolne były od odrabiania wieczornych lekcyj, skutkiem czego wszystko wyległo na dwór. Rok szkolny był już prawie skończony, zbliżały się długie wakacje — dziewczęta były rozigrane, jak sześćdziesiąt cztery młode jagniątka. Bawiono się w „ślepą babkę“, w „chowanego“ i inne gry. Jeden chór, który się ustawił na schodach, wiodących do hali gimnastycznej, przekrzykiwał drugi, mniejszy, śpiewający koło bramy wjazdowej. Pół tuzina panienek z obręczami uganiało dokoła owalnego placu rekreacyjnego, roztrącając grupki przechadzających się, zderzając się na wąskich ścieżkach i pokrzykując wesoło.
Inka, Ludka i Zuzia, umyte, ubrane i wyświeżone, przechadzały się pod rękę o letnim zmroku wieczornym, rozmawiając — trochę poważnie — o tak długo oczekiwanej wolności i przyszłości, która teraz była już tak bliska.
— Wiecie! — odezwała się Inka jakby z pewnym lękiem — za tydzień będziemy już dorosłe!
Stanęły i w milczeniu spojrzały w stronę rozbawionego tłumu na trawnikach, w stronę wielkiego, jakby zamyślonego budynku, który przez