Przejdź do zawartości

Strona:Jean Webster - Właśnie Inka.pdf/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Boże! — wykrzyknął.
— Cicho! — szepnęła Inka. — Idą!
Odgłosy biegnących nóg dały się słyszeć w kuchni nad nimi, gdy równocześnie z wykrzykującemi piskliwie sopranami połączyły się głosy basowe. To mężczyźni przybiegli ze stajen. Włamywacz i duch patrzyli na siebie przez chwilę oniemiali, łączyło ich wspólne niebezpieczeństwo. Inka namyślała się przez chwilę, przyglądając się twarzy mężczyzny, o ile ona widna była z poza śmietany. Miał uczciwe błękitne oczy i kędzierzawe jasne włosy. Wyciągnęła nagle rękę i złapała go za łokieć.
— Prędko! — będą tu za chwilę. — Znam kąt, w którym można się ukryć. Chodź pan ze mną.
Bez oporu pozwolił jej się wepchnąć do składu, odciętego od głównej piwnicy, w którym przechowywano rekwizyty towarzystwa dramatycznego.
— Suń pan na czworakach zaraz za mną — rozkazała, schylając się i dając nura za stos dekoracji.
Mężczyzna czołgał się w ślad za nią. Wynurzyli się na końcu i schowali się w kąciku za