Przejdź do zawartości

Strona:Jean Webster - Właśnie Inka.pdf/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Henrjetta okazywała w zabawach niemałe ożywienie. W wigilję wyjechały wraz z Marcinem, aby wręczyć koszyki z podarunkami dawnym protegowanym szkoły. Wracając do domu rozbawione i trochę rozhukane przywiązały saneczki bobslayowe do sań i tak jechały przeszło milę, póki wreszcie nie wleciały głową naprzód w kupę śniegu. Otrząsnąwszy śnieg z sukien, śmiejąc się i pokrzykując, pobiegły ku wrotom. Policzki Henrjetty były zaczerwienione, włosy, zwykle gładko zaczesane, teraz niesfornie spadały na twarz, a jej wielkie, ciemne oczy straciły swój żałosny wyraz. Były to znowu wesołe, przekorne oczy dziewczęce. Była nietylko ładna, ale wprost piękna w jakiś dziki, niezwykły, cygański sposób, zwracający uwagę.
— Słuchaj! — szepnęła Inka do Kid, kiedy w hallu na parterze zdejmowały kalosze i kamasze. — Popatrz na Henrjettę! Może nieładna!
— Bycza! — mruknęła Kid. — Gdyby umiała jak się patrzy zawracać ślepiami, byłaby najmorowszą pięknością w szkole.
— Zrobimy ją z niej! — rzekła Inka.
Na górze spotkały Osaki’ego z młotkiem i dłótem.