Przejdź do zawartości

Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom V.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Śmierć Zbigniewa kardynała i biskupa Krakowskiego. Po Mikołaju V papieżu wstępuje na stolicę Kalixt III.

Zdawało się, że zawieruchy wojenne całkiem ucichły, i klęska Chojnicka należytym odwetem nagrodzoną została. W rozmaitych bowiem i często staczanych walkach Polacy zawsze zwycięzcy pomyślniejszego losów obrotu wesoło oczekiwali. Ale mało co mniejsze nieszczęście od przegranej pod Chojnicami wydarzyło się znowu przez śmierć Zbigniewa kardynała i biskupa Krakowskiego: który dowiedziawszy się o szczęśliwym z wyprawy powrocie króla Kazimierza i jego wojska, z Krakowa, gdzie go w czasie wojny różne czynności zatrzymywały, udał się był do Sandomierza, i tam według zwyczaju w ścisłej wstrzemięźliwości przez cały niemal post wysiadywał, oddany modlitwom i służbie ołtarza. W Niedzielę Kwietnią odprawił głośno nabożeństwo dzienne i nieszporne, a ku wieczorowi lud bierzmował. Nazajutrz zaś, to jest w Poniedziałek, gdy na pogrzebie Jana Koniecpolskiego kasztelana królestwa Polskiego odśpiewał uroczyście mszą żałobną i wrócił z kościoła, zaraz położył się w łóżko; porwała go bowiem mocna febra, w której miał oddech nadzwyczajnie ciężki, i krew z flegmą wyrzucał. A kiedy i sam kardynał i jego domownicy mniemali, że silna jego natura chorobę tę snadno wytrzyma, dawszy się namówić lekarzowi acz napróżno, do krwi puszczenia, we Wtorek po Niedzieli Palmowej, to jest dnia pierwszego Kwietnia, właśnie kiedy w kościele Sandomierskim czytano Ewangelią o Męce Zbawiciela, wyzionął tego ślachetnego ducha, który wszelaką potęgą tego świata, targnącą się dumnie przeciw wierze, prawom kościoła i sprawiedliwości, pogardzać umiał, a który z Aniołami uniósł się do gwiaździstych przybytków nieba. Gdy w królestwie Polskiém gruchnęła wieść o jego zgonie, wszystkich taki żal i smutek ogarnął, że go nie tylko jako kardynała, biskupa, prawdziwy filar kościoła i godnego Apostołów następcę, ale jak ojca, a razem zbawcę, obrońcę kraju i orędownika, rzewnemi łzami opłakiwali, narzekając głośno, że już wszystko stracone, upadł naród, zginęła wolność, szczęście i wszelakie dobro. I nie dziw: był on bowiem jakby gwiazdą najświetniejszą, nad którą wiek nasz nie widział nic cudniejszego, ani czas potomny nie zobaczy; która nie tylko Polsce i kościołowi Krakowskiemu dodawała blasku, ale i starszyznie kościoła Rzymskiego chlubnie przyświecała. Takiego kraj Polski stracił w nim biskupa, obrońcę i opiekuna, jakiego podobno żaden wiek późniejszy nie wyda. Nikt bowiem nad niego mężniej nie stawał w obronie wiary katolickiej i swobód kościoła, surowszym nie był w wymierzaniu sprawiedliwości, gorliwszym