Przejdź do zawartości

Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ogrodzenie i skoczył na rower. Wszystko składało się dlań szczęśliwie. Wiedział o tem. Strach nie bronił mu już przystępu do Mill Valley.
Z zawrotną szybkością potoczył się w dół. Pośpiech ten też spowodował, że na zakręcie drogi, już u samego podnóża, potknął się o nieoczekiwaną przeszkodę i jak długi runął na ziemię, koziołkując przez kierownicę.
— Nie, stanowczo nie mam szczęścia tej nocy — pomyślał oglądając z żalem złamane widełki roweru. Wziął na plecy popsutą maszynę i powlókł się na piechotę. Podszedł do muru i, niezupełnie wierząc sobie, szukał śladów. Znalazł je. Były to ślady stóp, obutych w mokassyny, duże, głęboko wbite w palcach w piasek szosy. Podczas gdy badał je, nisko nachylony, doleciał go nagle poprzednio słyszany dziki, gardłowy śpiew. Widział już jak nieznany gonił kuyota i wiedział dobrze, że ucieczka nie zbawi go. Nie próbował jej więc. Ukrył się w cieniu, tuż przy samej drodze.
I znów zobaczył to samo. Drogą szybko i lekko nadbiegał nagi człowiek, śpiewając jakąś dziką pieśń. Tuż koło jego kryjówki zatrzymał się. Serce człowieka ukrytego zamarło na chwilę z przerażenia.
Ale nieznany nie miał zamiaru szukać go w kryjówce. Podskoczył wysoko w górę, pochwycił gałąź przydrożnego drzewa i zakołysał się w gąszczu, chwytając szybko konary czterema kończynami jak małpa. Dał wreszcie susa przez mur i to na dwa-