Przejdź do zawartości

Strona:Iliada3.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Morzem, lądem, iak zechesz: a przy takiéy straży,        439
Nikt się na ciebie ręki podnieść nie odważy.„
Po téy rozmowie lekkim skokiem na wóz wsiada,
Bierze bicz z ręki starca, leycem żywo włada,
A i w muły i w konie, wlewa zapał nowy.
Widzą przed sobą wieże i głębokie rowy,
Tam ucztę gotowały straż maiące Greki:
Im słodki sen Merkury spuszcza na powieki.
Już wrzeciądze odięte, iuż otwarta brama,
Z bogatemi darami wprowadza Pryama.
Otóż namiot Achilla: w górę go wywiodły
Wierne Ftyoty, ściąwszy niebotyczne iodły:
Lud mieszkanie rycerza balami ukrzepił,
A dach, zebraną trzciną na łąkach, zasklepił.
Z gęstych go palów parkan otaczał dokoła,
Rygiel drzwi ledwie mężów trzech podważyć zdoła:
Pelid się tylko nad nim bynaymniéy nie silił,
Sam i łatwo go zamknął, i łatwo odchylił.
Merkury, co go twórcą korzyści świat głosi,
Wtenczas ciężką zaporę dla starca podnosi,
Wprowadza wiozącego upominek drogi,
Skacze z wozu, i takie daie mu przestrogi.
„Jam Merkury: przyszedłem z rozkazu Jowisza,
Abym ci w twoiéy drodze był za towarzysza:
Odchodzę, od Achilla nie chcąc bydź widziany.
Nie zgadza się z godnością, ażeby niebiany