Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/501

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale pani Betty, zajęta własnemi myślami, nie zauważyła niczego. Przechodząc upomniała je tylko jak zwykle, by nie powalały sukienek, i wróciła do ogrodu.
W drodze spotkała Angelikę, która jej powiedziała:
— Proszę pani, przyszedł pewien człowiek i chce się widzieć z panem.
— Powiedz mu, że pana pastora niema. Cóż to za człowiek?
— Nie znam go. Był tu już raz dawniej, ale równie nie zastał pana.
— Przeproś go tedy i powiedz, by się zgłosił, jeśli chce, za godzinę. Sądzę, że do tej pory pan pastor wróci do domu.
Siadła na ławce w cieniu jabłoni, swem ulubionem w ciągu całego lata miejscu, i podjąwszy robotę, zaczęła poruszać mechanicznie drutami dla uspokojenia nerwów. Blada i wyczerpana, miała oczy czerwone z niewyspania i wzburzona była trwającem całą już dobę napięciem, tak że ciało jej było jakby naelektryzowane.
Nie widziała Emanuela od popołudnia ubiegłego dnia, to jest od czasu, kiedy mu doręczyła list pocztą nadesłany, zaadresowany niewprawnem pismem żony jego. Spostrzegła, że brat czeka zdawna na tę odpowiedź, mającą zadecydować o przyszłości. List wydał jej się dziwnie niesamowity, jakby mieścił wieść smutną. Dotąd nie przyszła jej na myśl możliwość zerwania stosunku Emanuela z żoną, teraz zaczęła się o to bać, a późniejsze wydarzenia potwierdziły jej domysły.
Emanuel nie pokazał się przez cały wieczór. Zamknięty w swym pokoju, nikogo wpuścić nie