Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w stosunku z nią to samo zakłopotanie, jak w początkach, kiedy ją raziły zbyt prowincjonalne, jaskrawe toalety przyjaciółki. W cichości serca pomyślała, że jednak dobrze się stało, iż związek pomiędzy nią i Emanuelem nie doszedł do skutku.

Emanuel i pastor Petersen szli tymczasem, krocząc zwolna przegrzaną słońcem drogą, wijącą się pośród licznych nagich wzgórz, tworzących od zachodu zakończenie lądu. Krajobraz był pusty, w milczeniu słało się wrzosowisko, nigdzie nie zaszumiało drzewo, a na skraju nieboskłonu, na najwyższem wzgórzu, widniał sygnał morski w kształcie krzyża, zarysowany ciemno na jasnem niebie.
Petersen mówił ciągle, bo Emanuel nie odzyskał jeszcze równowagi po starciu z panną Ranghildą. Szedł z obróconą ku morzu głową, blady, zapatrzony w zwierciadlaną toń zatoki.
Żartobliwy pater nicował dalej sławetny związek przyjaciół ludu.
— Powiem panu, że pilnie czytuję wszystkie broszurki, ulotne świstki i zapoznaję się z wszystkiemi pociskami, jakie współcześnicy nasi miotają w niebo. Trzeba iść z czasem... nieprawdaż... chociaż to sprawia nieco trudu podstarzałemu adonisowi. Wszystko kroczy tak prędko... Kładziemy się w pełni wiary ugruntowanej na ostatnich badaniach wiedzy... a nazajutrz czytamy świstek, wzywający jednocześnie do wpłacenia prenumeraty, i dowiadujemy się, że zostaliśmy znacznie w tyle, bo wiedza wyśledziła tymczasem nowe tajemnice Boga, a rozwiązanie ostateczne wszystkich zagadek nastąpi w nowym kwartale. Czy nie sądzisz pan, że Wilhelm