Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wybacz... nie chcę być niedyskretną, ale pytanie samo się nasuwa. Jakże zapatruje się żona twego brata na tak długą rozłąkę z mężem?
— Oczywiście zgodziła się na nią i nawet sama zażądała tego dla dobra Emanuela.
Pani Betty zarumieniła się znowu, po raz to pierwszy bowiem dopiero wspomniały pomiędzy sobą o żonie brata. Podobnie jak inni żywiła nadzieję małżeństwa Ranghildy z Emanuelem i niepowodzenie przypisywała w znacznej mierze przyjaciółce.
— O tem więc rozmawialiście z pastorem Petersenem? s— pytała po krótkiem milczeniu — Zdziwiłam się bardzo ujrzawszy go tutaj. Musiał się nagle zdecydować na podróż.
— Zapewne.
— Cóż go tu przywiodło? A może kocha się w tobie, Ranghildo?
— Nie wiem, nie pytałam bowiem o to.
— Lubisz jego towarzystwo? Jest zajmujący, prawda?
— O tak, bawi mnie. Jest to śmieszny błazenek... miły Boże, nie możemy przecież wszyscy chodzić ze zwieszonemi głowami, dumając nad naprawą świata!
— Powinnaś trochę uważać na siebie, Ranghildo! Pastor Petersen jest, mimo swego wieku, człowiekiem dość jeszcze niebezpiecznym, a posiada też sławę wielkiego kobieciarza.
Ranghilda roześmiała się.
— Droga Betty, to samo powiedzieć można o wszystkich mężczyznach. Czyż nie doświadczyłaś tego sama?
Pani Betty zmilczała, dotknięta potrochu tonem przyjaciółki. W czasie ostatnim uczuwała