Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobry dla mnie! Kroczyłem śmiało, pełen wiary w siebie i wydawało mi się, że wstępuję w ślady Chrystusa. Nie wiedziałem wcale, że posuwam się właśnie w kierunku odwrotnym, że tkwię jeno w zewnętrznych rzeczach, doczesnych sprawach ludzkich, namiętnościach, pokusach nienasyconych pożądaniach, miast zapukać do onej małej furtki serca, którą wskazał nam Zbawiciel, mówiąc: Królestwo moje nie z tego świata.
Wstał i wyjrzał poza płot ogrodu ku równi pastwisk rozległych, u skraju których różowiły się widne ledwo mury sandingskiej uczelni. Stał długo z podniesioną głową, a pani Betty skuliła się nad robotą znowu, wbrew woli swej porwana słowami brata. Słuchała go, rozumiejąc dobrze dopiero po długiej chwili, gdy odszedł, i jak zawsze przeraziła ją wprost niedostępna ludziom skrajność jego myśli.
— Zapomniałeś mi opowiedzieć o książce matki! — ozwała się, gdy milczał.
— Oczem? Ach, o książce matki! — rzekł z roztargnieniem i zaczął chodzić tam i z powrotem, założywszy ręce i laskę na plecy — Prawda. Jest to zresztą jeno mały zbiorek opowieści religijnych. Historyjka, którą matka założyła, opowiada o pewnym pobożnym człowieku w Judei, który był pono przez całe życie przedmiotem drwin dla sąsiadów i znajomych, z powodu swej miłości głębokiej dla Boga. Mimo tego dziecięcego wprost stosunku do Stwórcy nie wiodło mu się wcale w doczesnem życiu. Stracił żonę i dzieci, a sam dotknięty został trądem. Wkońcu, tak mówi opowieść, burza zniszczyła mu winnicę, a dom spalił piorun. Człowieków, czytamy w zakończeniu, poszedł do świątyni, ugiął kolana i złożył dzięki Bogu, ku zgorszeniu dzieciom świata.