Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Deszcz tymczasem ustał, chmury się rozeszły i Emanuel ujrzał grupki ludzi, ciągnące z ogrodu i chat ku wielkiemu, w pewnej odległości od szkoły leżącemu kurhanowi, z którego zwykł był przemawiać dyrektor w wielkie, narodowe uroczystości. Zaproponował, by się tam także udali, kobiety ociągały się nieco, ale niebawem ruszyli we troje.
Tłum ludzi, skupionych wokoło ustawionego na szczycie kamienia, tworzyli w przeważnej części mieszkańcy Vejlby i Skibberupu, gdyż goście kopenhascy wraz z norweskim poetą poszli na stację kolei, a mieszkający dalej uczestnicy rozjechali się zaraz po skończonej uroczystości.
Gdy Emanuel z Hansiną i Anną dotarli do kurhanu, stał tam już u kamienia mówca i przemawiał. Był to siwo brody starzec z obnażoną, obyczajem dawnych ludowych prelegentów, łysą głową i czynił uroczyste gesty. Wielkie wzruszenie malowało się na jego twarzy, ale głos miał tak słaby, że najbliżsi nawet przestali po chwili nadsłuchiwać. To też odetchnęli wszyscy z ulgą, gdy po półgodzinnej perorze zakończył i zszedł na dół niezmiernie wzburzony i rozgorączkowany. W chwilę jednak potem ukazał się ponownie, stał przez chwilę ogłupiały, macając po całem ciele, a wreszcie krzyknął tak donośnie, że wszyscy usłyszeli:
— Musiał ktoś z was znaleźć czerwoną chustkę! Proszę bardzo złożyć ją w szkole, bo jest moja!
Rozległy się śmieszki, a starzec zszedł ponownie na dół.
Drugi zkolei przemawiał, podobny do pastora, Antoni Antonsen, nowy nauczyciel z Vejlby. Wstąpił na kurhan w pluszowym kapeluszu, z fajką w u-