Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jaciel matki, a sądzę, iż mam prawo do tego tytułu, udzielę panu dobrej rady... Chociaż nie... lepiej zechciej mi pan sam opowiedzieć, do jakich doszedłeś wniosków i jak zamierzasz w przyszłości ukształtować sobie tutaj życie. Prywatnie dowiedziałem się, żeś pan obrał sobie tu narzeczoną, a także wiem, że stosunek pański do pewnej części ludności miejscowej wywołał wielkie niezadowolenie proboszcza Tönnesena. Mamy tedy przed sobą konflikt bardzo poważny. Jak go pan myślisz załatwić?
Emanuel zwierzył się szczerze ze swej chęci nabycia małego gospodarstwa nad fjordem, gdzie zamierzał żyć z pracy na roli, a z drugiej strony czuwać jako duchowny nad moralną stroną swych przyjaciół i być im nauczycielem i opiekunem. Biskup słuchał uważnie, zerkając na Emanuela raz poraz z wielkiem zdumieniem. Gdy skończył, ruszył dalej i szedł przez czas pewien, rozważając rzecz dokładnie. Nagle podniósł głowę i rzekł:
— Wszystko, coś mi pan powiedział, jest pięknie pomyślane i nawet zupełnie słuszne. Mimoto jednak odradzam panu z całym naciskiem, byś ten krok uczynił. Wyznam szczerze, że uważam to za lekkomyślność, której pan wcześniej, czy później na pewne pożałujesz. Proszę gorąco, usłuchaj pan mojej rady i nie zbaczaj z prostej drogi. Kościół potrzebuje w czasach obecnych, bardziej jeszcze, niż zazwyczaj, młodych sił. Musimy kroczyć razem do walki ze wspólnym wrogiem, nie wolno nam się rozpraszać. Przyrzeknij mi pan, że wybijesz sobie ten pomysł z głowy!
— Wasza Przewielebność, — zawołał Emanuel, — nie mogę uczynić tego. Czuję, że tu mam