Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nawet, żeś pan wspomniał o tem podczas naszej rozmowy, z okazji pańskiej ordynacji. Tak, tak... matka pańska była to przedziwna kobieta, pełna zapału i wiary. Jak panu wówczas mówiłem, znałem ją w młodych latach dobrze, bowiem zaliczaliśmy się oboje do tegosamego... powiedzmy... koła. Śmierć jej zabolała mnie bardzo swego czasu. Była zbyt subtelna dla tego świata, a stała się ofiarą braku odporności w najważniejszym momencie życia. Nie miała dość koniecznego brutalizmu ducha, co bywa zawsze tragedją natur wyższych. Mówię tak szczerze, bo wiem, że wszystko to jest panu znane dobrze. Pamiętam, żeś pan sam podał nieporozumienia domowe za przyczynę podjęcia działalności duszpasterskiej w dalekiej i zapadłej okolicy. Nie zdradzam też panu żadnej tajemnicy, że zgoda matki pańskiej na małżeństwo, które w wielu punktach nie odpowiadało jej naturze, nastąpiła jeno skutkiem namowy i nalegania rodziny, a może też pod wpływem chwilowej kobiecej bezsiły. Przypuszczam również, że uczucie sprzeniewierzenia się swym ideałom omroczyło smutkiem całe jej późniejsze życie i doprowadziło w końcu do zupełnego zaćmienia ducha. Pojmiesz tedy, drogi przyjacielu, jak przedziwnego doznałem wrażenia, dowiedziawszy się, żeś pan, jej syn, nawiązał tę samą nić i snujesz dalej ideje, które za najszczytniejsze uważała i starasz się je wprowadzić w życie.
Emanuel milczał i patrzył w ziemię. Ile razy, w czasach ostatnich, słyszał coś o swojej matce, doznawał tak silnego wrażenia, że z trudnością jeno mógł powstrzymać łzy.
Biskup ciągnął dalej:
— Pozwól pan, panie Hansted, że jako przy-