Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słly. Jedno jeszcze radbym panu, drogi przyjacielu, zalecić jak najgoręcej...
W tej chwili w głębi mieszkania wydzwonił zegar ostrym dźwiękiem ósmą, a w progu zjawiła się córka proboszcza i wezwała panów na herbatę.
— Musimy usłuchać! rzekł, wstając i nie kończąc zdania, potem zaś dodał z uśmiechem, kładąc dłoń na ramieniu kapelana. — Zauważyłeś pan niezawodnie, panie Hansted, że domem rządzi córka moja, a muszę wyznać, że jest ona surowym komendantem. Skończymy innym razem, teraz zaś zechciej spożyć te skromne dary niebios, jakie posiadamy na wsi.

Jadalnia była, podobnie jak wszystkie komnaty plebanji, wysoka, z pańska umeblowana, posiadała sztukaterję na plafonie i malowane krajobrazy ponad drzwiami. Mimo że prebenda Vejlby i Skibberupu nie zaliczała się do tłustych, plebanja i przynależące do niej zabudowania gospodarcze posiadały styl przywodzący raczej na myśl osiedle ziemianina, szlachcica, niźli siedzibę sługi Kościoła.
Poprzednik proboszcza Tönnesena był to człek wielce przemyślny, który urzędowanie swe zaczął od zrównania z ziemią starej plebanji i wystawienia własnym kosztem tego oto pałacyku, którego wspaniałość wywołała swego czasu formalne pielgrzymki z całej parafji. Rozwodzono się szeroko i opowiadano bajki o niesłychanej rozrzutności tego człowieka. Przyszedł doń, bywało chłop i użalał się na szkody poniesione przez chorobę bydła, czy pożar, a on bez namysłu skreślał mu należną dzie-