Przejdź do zawartości

Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ażeby zechciał obejrzeć jego karton. Przyszedł Matejko, popatrzył na tę smutną karykaturę swojego szkicu, a po chwili milczenia, którego mu stojący za nim Strażyński przerywać nie śmiał, spojrzał na zegarek. Widząc, że jest właśnie pora obiadowa, nie rzekłszy ani słowa o obrazie, zaproponował jego trochę zmieszanemu twórcy, żeby poszedł na obiad. On tu zostanie tymczasem, bo ma chwilkę wolnego czasu, więc każe sobie przynieść swoje farby i pendzle, i poprawi niektóre rzeczy w obrazie, wymagające poprawki. Posłyszawszy słowa mistrza, Strażyński, nie śmiąc go zapytać, jak mu się wogóle podoba całość, ubrał się i poszedł. Wrócił o trzeciej. Ciekawy, co też Matejko poprawił w obrazie, wchodzi do pracowni, za staje mistrza na schodkach przed sztalugami, a jednocześnie, o dziwo! nie poznaje swego obrazu.
W ciągu tych dwóch godzin »pan dyrektor« poprostu przemalował całe płótno, tak, iż to samo, co do niedawna było jeszcze plaskiem, martwem, banalnem i niedołeżnem (nie w oczach Strażyńskiego oczywiście), teraz stało się godnem nazwy prawdziwego dzieła sztuki, pełnego ekspresyi, życia, ruchu i tej furyi, która cechuje Grunwald. W godzinę później, która z pewnością wydała się Strażyńskiemu bardzo długą, Matejko odłożył pendzle, a przypatrzywszy się obrazowi, śmiało mógł podpisać się pod nim, jak pod swoim własnym: wszystko poprostu wyskakiwało z płótna, tak było plastyczne; ciała alegorycznych postaci Ognia, Wody i Pary, które przed południem jeszcze były podobne do woskowych figur z ordynarnego panopticum, robiły wrażenie żywych nagości, pod któremi pulsowały krew i życie; szyny błyszczały, jak stalowe, a muskularny Ogień tak płomiennie spoglądał na wielce powabną i pulchną Wodę, tak namiętnym gestem przytulał ją do siebie, jakby mu było przykro, że pędząca przed nimi Para aż dotąd była ich jedynaczką.
Po wyjściu Matejki, któremu trzy godziny wystarczyły na całe przeistoczenie dużego malowidła, Strażyński dość długo jeszcze nie wychodził z pracowni. Co sobie myślał, patrząc na to płótno, z którego znikły wszelkie ślady jego kilkumiesięcznej pracy, z tem nie zwierzył się nikomu, a wychodząc z atelier, już nie wstąpił do nas, jak poprzedniego dnia, żebyśmy przyszli zobaczyć, jak wyglądał jego obraz, poprawiony przez Matejkę. My tymczasem, dowiedziawszy się od woźnego,