Przejdź do zawartości

Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bliską zobaczenia jej. Powietrze było przesycone zapachem płonących szyszek, które kuzyn Jimmy podłożył pod kocioł; kociak Emilki, pokryty gęstem futerkiem, Kicia II, skakał i pląsał dokoła, jak maleńki, uroczy demon nocy; ogień rzucał czerwone blaski, zewsząd dochodziły słodkie szepty. „Wielki gęsty mrok” roztaczał dokoła niej nastrój tajemnic, których rąbka dzień nigdy nie uchyla przed oczyma naszej duszy; a ponad wszystkiem unosiła się purpura nieba wieczornego, już usianego gwiazdami.
Czasami przychodzili wieczorem Ilza i Tadzio. Emilka zawsze wiedziała, kiedy Tadzio przyjdzie, bo gdy dochodził do starego sadu, gwizdał swój „sygnał”, którym się posługiwał dla porozumiewania się z nią jedną, śliczny, zabawny sygnalik, naśladujący trzy ćwierknięcia ptaszęce, pierwsza nuta cicha, druga wyższa, trzecia przeciągła, najsłodsza, podobna do echa, które najpierw oddaje pełnię dźwięku, a potem stopniowo zamiera. To wezwanie zawsze oddziaływało silnie na Emilkę. Zdawało jej się, że wyrywa jej ono serce z piersi, że ona musi mu ulec. Rozmyślała, że Tadzio mógłby ją zewsząd wywołać tym gwizdkiem, choćby poprzez świat cały: wystarczyłyby te trzy magiczne tony. Skoro je słyszała, biegła szybko do sadu i oznajmiała Tadziowi, czy kuzyn Jimmy chce się z nim widzieć, czy nie, bo zdarzały się wieczory, w które kuzyn Jimmy nie chciał niczyjej obecności prócz Emilki. Nie byłby nigdy deklamował swych poezji Ilzie lub Tadziowi; ale opowiadał im ładne bajki i powiastki, oraz wspomnienia o starych, zmarłych Murrayach, leżących na cmentarzyku miejscowym. Te opowieści były często tak dziwne, jak

185