Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chciałabym wsiąść na okręt i pojechać daleko, daleko.... Gdziebym wylądowała, ciekawa jestem?

— W Europie, prawdopodobnie — odrzekła Ilza, prozaicznie według mnie.

— Nie, nie... w zaczarowanej krainie — odrzekłam, rozmarzona. — Gdzieś na nieznanem wybrzeżu, gdzie „nigdy deszcz nie pada i wiatr nie wieje”. Może dotarłabym do owej krainy, do której pojechał „Brylant” i nigdy nie wrócił. Dusza rwie się w dal, gdy się patrzy na srebrne wody w taką uroczą noc.

— To jest tęsknota do nieba, przypuszczam — rzekła Ilza.

I zaczęłyśmy mówić o nieśmiertelności duszy, a Ilza wyjawiła mi, że boi się nieśmiertelności. Przeraża ją ta konieczność życia bez końca. Mówi, że z pewnością będzie okropnie zmęczona swojem własnem „ja”. Rzekłam, że mnie się podoba pogląd Deana o szeregu kolejnych istnień, różnych wcieleń tej samej duszy (nie mogłam dociec, czy on w to sam wierzy naprawdę, czy nie), a Ilza odpowiedziała, że to wszystko bardzo byłoby piękne, gdyby człowiek miał pewność, że przyjdzie na świat, jako osoba przyzwoita i uczciwa, ale jeżeli nie?...

— No, jakieś ryzyko musi być przy wszelkiej nieśmiertelności — rzekłam.

— W każdym razie — rzekła Ilza — kimkolwiek będę w następnem życiu, mam nadzieję, że nie będę miała takiego okropnego usposobienia. W przeciwnym razie podrę w strzępy samą siebie. Wiesz, że mam słuszność, Emilko. Wczoraj miałam znowu straszne zajście z Perrym. Pokłóciliśmy się okropnie. Ale to

93