Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za pociśnięciem sprężyny. Wyśniony, cudowny świat Emilki zniknął... Znów była na zwykłym świecie, i to na niedorzecznym, śmiesznym. Tak jest, śmiesznym był ten świat, w który ją wprowadzała stale obecność pani Kent. Czy mogło coś być bardziej niedorzecznego, jak to przyłapanie jej i Tadzia przez jego matkę o drugiej w nocy na poetycznej rozmowie? Tylko pod kątem śmieszności będą na to spoglądać obcy ludzie. Jak się to dzieje, że ta sama rzecz jest taka piękna w danej chwili, a taka niedorzeczna w następnej? Była wielce zawstydzona. A Tadzio... wiedziała, że Tadzio czuje się bardzo nieswojo.

Dla pani Kent nie było to śmieszne. Dla niej było to okropne. Jej nienormalna zazdrość przypisywała tej niewinnej scenie tragiczne znaczenie. Patrzyła na Emilkę swemi chciwemi, głodnemi oczami.

— A zatem usiłujesz ukraść mi mego syna — rzekła. — Jest on wszystkiem, co posiadam, a ty usiłujesz mi go ukraść.

— Och, matko, na miłość Boską, bądź rozsądna! — prosił Tadzio.

— On mnie uczy rozsądku — zwróciła się pani Kent tragicznym tonem do księżyca. — Rozsądku!

— Tak, rozsądku — powtórzył Tadzio gniewnie. — Niema o co robić takiego hałasu. Emilka została przypadkowo zamknięta w kościele wraz z szaleńcem Morrisonem, który ją nieomal o śmierć przyprawił, tak ją przeraził. Przybyłem w porę, zdążyłem ją uwolnić i siedzimy tu od paru minut, czekając, aż ona ochłonie z wrażenia i będzie mogła pójść do domu o własnej sile. To wszystko.

72