Strona:Emilka dojrzewa.pdf/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie bądź taka urażona, kochanie! Mówię o tem wszystkiem dlatego tylko, że żal mi Ilzy, która zbacza z właściwej drogi. A ja ją lubię, biedaczkę! Chciałabym również, żeby się mniej jaskrawo ubierała. Na koncercie w zeszłym tygodniu miała na sobie tę czerwoną suknię... Doprawdy, aż oczy bolały...

— Wyglądała jak złota lilja w czerwonych ramach — rzekła Emilka.

— Jesteś wierną przyjaciółką, moja droga. Wątpię, czy Ilza takby walczyła o ciebie. No, ale muszę dać ci się uczyć. O 11-ej masz angielski, prawda? Pan Scoville będzie egzaminował. Pan Travers zachorował. Czy nie uważasz, że pan Scoville ma cudne włosy? Skoro już mowa o włosach, dlaczego nie czeszesz się tak, ażeby zasłonić uszy, przynajmniej wierzchołki? Byłoby ci, moja droga, znacznie bardziej „do twarzy”!

Emilka postanowiła, że o ile Ewelina Blake nazwie ją raz jeszcze „moja droga”, ona, Emilka, rzuci w nią kałamarz z atramentem.

Ewelina miała jeszcze jeden pocisk w swym kołczanie.

— Ten młody twój przyjaciel, który służył u was w Srebrnym Nowiu w charakterze najemnika, usiłował dostać się do „Pióra”. Nadesłał poemat patrjotyczny. Tom pokazał mi go. Istny skandal. Jeden wiersz zwłaszcza był przepyszny: „Kanado, ty jak dziewczyna, witasz radośnie twych synów.” Tom ryczał ze śmiechu, pokazując mi to.

Emilka mimowoli uśmiechnęła się, chociaż była okropnie zmartwiona, że Perry naraża się na pośmiewisko. Dlaczegóż nie mógł pojąć, że dla niego zbyt wysokie są progi Parnasu!

150