nieprawdaż, kochanie? — spytała Ilza ze złośliwym grymasem.
Ewelina zarumieniła się i odpowiedziała wyniosłem milczeniem. Emilka pogrążyła się w czytaniu notatek. Marysia i Ilza wyszły z pokoju. Emilka byłaby chciała, żeby Ewelina poszła za ich przykładem. Ale Ewelina nie miała bynajmniej tego zamiaru.
— Dlaczego nie wpływasz na Ilzę, żeby się zachowywała po ludzku? — zaczęła tonem poufnym, pełnym powstrzymywanej nienawiści.
— Nie mam wpływu na Ilzę — rzekła Emilka chłodno. — Zresztą, nie uważam, żeby się źle zachowywała.
— O, moja droga, sama słyszałaś, że uderzyła panią Adamson.
— Pani Adamson zasłużyła na to. Jest to ohydna kobieta. Wiecznie płacze bez najmniejszego powodu. Rozumiem, że to podrażniło Ilzę.
— No, Ilza znów uciekła wczoraj z lekcji francuskiego i poszła na przechadzkę nad rzekę z Ronnie Gibsonem. Jeżeli to się będzie zdarzało częściej, wyrzucą ją ze szkoły.
— Chłopcy bardzo lubią Ilzę — rzuciła Emilka, wiedząc, że Ewelinie zależy na ich względach.
— Lubią ją, hm.. ci najmniej interesujący, może... — Ewelina mówiła teraz tonem łaskawym, zdając sobie sprawę, że to najwięcej drażni Emilkę. — Zawsze wodzi za sobą zastęp niegrzecznych, dzikich chłopców. Mili, dobrze wychowani chłopcy nie zadają się z nią, zauważ.
Ewelina mówiła teraz „ty”, gdyż treść była ważniejsza, niż pretensjonalna, rozmyślna forma: „pani”,