Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chociaż brzmiał jak śmiech Puka szekspirowskiego, to niemniej nie mogę już wierzyć w Elfy. Człowiek traci tak wiele, gdy staje się niedowiarkiem! Przez chwilę bałam się trochę, sama nie wiem czego. Wtem zrozumiałam: to głos sowy! I rzeczywiście dwie sowy siedziały na gałęzi i widocznie uśmiały się z jakiegoś sowiego żartu. Muszę napisać wiersz na ten temat, chociaż zgóry wiem, że nigdy nie zdołam oddać uroku i demoniczności tego momentu.

Ilza została wezwana wczoraj do przełożonego, bo wracała ze szkoły w towarzystwie Guya Lindsaya. Pan Hardy powiedział jej coś, co ją tak rozzłościło, że rzuciła (w niego czy w ścianę?) wazon z chryzantemami, stojący na jego biurku. Wazon rozbił się w drobne kawałki.

— Gdyby nie był trafił w ścianę, byłby trafił w pana — oświadczyła.

Niejedna z nas musiałaby podobnego czynu gorzko pożałować, ale pan Hardy jest przyjacielem d-ra Burnleya. Zresztą w tych żółtych oczach Ilzy jest coś takiego, że jej uchodzą rzeczy najbardziej niedozwolone. Wiem dobrze, jakim wzrokiem patrzyła na pana Hardy, rzuciwszy w niego ów wazon. Gniew już ją opuścił napewno, a oczy jej śmiały się bezczelnie — powiedziałaby ciotka Ruth. Pan Hardy powiedział jej, że postępuje jak małe dziecko i że zapłaci za wazon, ponieważ jest to własność szkoły. To ostudziło Ilzę do reszty: tak się nie kończą nigdy bohaterskie wyczyny.

Ja skrzyczałam ją srodze. Doprawdy, ktoś powinien wychowywać Ilzę, a nikt sobie nie zdaje sprawy ze swej odpowiedzialności. Dr. Burnley śmieje się ze

134