Strona:Emilka dojrzewa.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tadzio tonem ubolewania, idąc z nią ścieżką Jutrzejszą, która była już niemal Dzisiejszą, tak bardzo urosły młode drzewa przez te trzy lata.

— Nie mamy po co marzyć o tem, ani mówić... to mnie tylko zasmuca — rzekła Emilka melancholijnie.

— No, będziemy mieli week-endy. A wyjazd mój zawdzięczam tobie. To, co powiedziałaś matce owej nocy przed kościołem, to wpłynęło na jej decyzję. Widziałem, że rozmyślała o tem dniem i nocą. Słyszałem, jak szeptała: „To okropne być matką, być matką i cierpieć tak strasznie. A jednak ona nazwała mnie samolubną!” Innym razem znów mówiła do siebie: „Czy to jest egoizm chcieć zachować przy sobie jedyną istotę, jaką się posiada na świecie?” Ale dzisiaj była przemiła, kiedy mi oznajmiła, że mogę jechać. Wiem, że mówią o matce, iż nie jest normalna. I bywa ona istotnie dziwna, ale tylko w obecności obcych ludzi. Nie wyobrażasz sobie, Emilko, jaka ona może być miła i kochana, gdy jesteśmy sami. Strasznie mi przykro, że muszę od niej odjechać. Ale muszę się kształcić!

— Cieszę się, jeżeli moje słowa przyczyniły się do zmiany postanowienia twej matki, ale ona mi tego nie przebaczy. Zawsze mnie nienawidziła... wiesz, że tak było, Tadziu. Wiesz, jak ona na mnie patrzy, gdy do was przychodzę. Jest dla mnie bardzo grzeczna... ale jej oczy, Tadziu....

— Wiem — odrzekł Tadzio niechętnie. — Ale nie bądź twarda dla matki, Emilko. Pewien jestem, że ona niezawsze taka była, chociaż, jak dawno sięga moja pamięć, jest taka właśnie. Nie wiem niczego o niej z przed mego przyjścia na świat. Nie wiem niczego o

98