Przejdź do zawartości

Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naprawdę? — odparł Wallis z przesadnem zaciekawieniem. — A na co jestem panu potrzebny?
— Pójdziesz pan ze mną i to bez najmniejszego oporu! — powiedział mąż rosły.
Zawołał dorożkę i pojechali obaj do najbliższego posterunku policji. Wallis palił w dalszym ciągu cygaro, nie objawiając zgoła strachu, ani przygnębienia. Chętnie byłby porozmawiał z urzędnikiem, który go zaaresztował, ale tenże nie był zgoła usposobiony do wesołej, lekkiej pogwarki.
Wepchnięto Wallisa do pokoju śledczego i postawiono przed stołem inspektora. Inspektor powitał go skinieniem głowy. Był uprzejmiejszy, niż policjant, który dokonał aresztowania.
— Panie Wallis, — rzekł z uśmiechem — chcielibyśmy od pana pewnych informacji.
— Panom zawsze są potrzebne informacje od kogoś! — odrzekł Wallis zgoła obojętnie. — Czy może znowu dokonano włamania?
Inspektor potwierdził.
— Aj, aj, — rzekł aresztowany, takim tonem, jakby mu ta wiadomość sprawiała przy-