Strona:Arthur Howden Smith - Złoto z Porto Bello.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.




ROZDZIAŁ XXIV.
Powrót do domu.

Zgiełkliwy wrzask, jaki rozległ się w chwilę potem, był dowodem, iż wdarto się do kajuty głównej; atoli brzmiąca w nim nuta triumfu niebawem ustąpiła miejsca zakłopotaniu, skoro ogary Siivera przekonały się, iż zwierzyna im uciekła.
— Zwiał!
— Wyprowadził nas w pole ten.....
— Łodzi, wiara, łodzi!
I naraz szczęk wioseł, rozlegający się — skrzyp, skrzyp! — poza nami, skłonił Darbego i mnie do podwojenia wysiłków. Przybiliśmy do brzegu o kilkadziesiąt sążni w dół rzeki od miasta, na płytkiej snadziźnie, ale nie chcieliśmy mitrężyć czasu na szukanie schronienia w obrębie drewnianych tynów warowni. Prawdę powiedziawszy, mieliśmy obecnie wątpliwości, czy samo miasto zapewni nam bezpieczeństwo. Kartacze Konia morskiego łatwo dałyby sobie radę z takiemi murami i szańcami, jakiemi szczycić się mogło miasto Savannah.
Ruszyliśmy przeto co sił w górę wydmy piaszczystą ścieżyną, wijącą się przez otwarte pola dokoła warowni; mieliśmy w uszach ustawiczny szczęk wioseł i krzyki korsarzy pobrzmiewające pomiędzy kilkoma ich łodziami. Nie mogłem przekonać się, czy nas ścigano, gdyż noc była ciemna, jak podziemia piwniczne; atoli nie ufaliśmy losom, tylko biegliśmy, co sił w nogach, przez plantacje miejskie, słysząc po drodze podnieconą rozmowę strażników na bastjonach warowni, którzy widocznie przewidywali napaść ze strony złowrogich

362