Przejdź do zawartości

Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nawet chorej babce nie dała spokoju ze swojem szczęściem.
O mało nie obaliła w pośpiechu malowanego parawanu. O, przeciwności zimy z wiosną! Ten barwny pęk z rąk miłosnej Flory przed obliczem zapadłem i zwiędłem, przed temi potarganemi, siwemi włosami, na których połyskują szklane perły, jak mrożone dyamenty na powierzchni śniegu!
Zdawało się, że ta martwa twarz ożywia się stopniowo pod wpływem woni bukietu, który Irena przytknęła do suchych jej warg.
Po chwili staruszka odetchnęła głęboko i otworzyła swoje duże, mętne oczy.
— Babciu, to mi przysłał na moje imieniny nieznajomy wielbiciel!
A staruszka patrzy — patrzy na ten róg wiosennej obfitości, oczy jej nabierają wyrazu życia, twarz się rozjaśnia, a z ust spływają dziwnie szeptane słowa. Ale ona nie mówi z teraźniejszym światem. Ten świat, z którego i do którego mówi, leży daleko, daleko za nami, jak utracony raj, a seraf ludzkiego postępu z ognistym mieczem oświaty stoi przy jego bramie. A my nawet już nie tęsknimy do tego raju. Nam zdają się komicznemi te koafiury z mnóstwem fioków i pudru, te dziwne stroje z kwiecistych materyj, któremi obijamy dziś chyba tylko fotele i obszywamy pantofle. Bez litości zrywamy z siebie ostatnie resztki jego kastowych i innych uprzedzeń, jego bigoteryi i niewiary, bez względu na to, że często ze-