Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VI/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
SMUTEK PANI VAN-DICK.

Już był dzień wielki, gdy się Tristan przebudził, bo już dziewiąta wybiła.
Jak widzimy, sumienie za dobry postępek, udarowało snem spokojnym naszego bohatera.
Dodajmy, że Tristan obudziwszy się i uspokoiwszy wzburzenie umysłu, był zadowolony i dumny ze swego postępowania, i że urazę pani Van-Dick uważał za rzecz małéj wagi, w porównaniu z radością jakiéj doznawał.
Wstał zatem bardzo wesoły, a odsunąwszy firanki od okna, zmuszony był przymknąć oczy, bo światło słoneczne wzrok jego olśniło.
Potém otworzył okno, a świeże ranne powietrze tak było dlań przyjemne, jak pamięć odniesionego zwycięstwa nad sercem.
Ubierał się jak mógł najprędzéj, bo był ciekawy dowiedzieć się co zaszło.
Zeszedł na dół, i zapytał Athenais, jak się ma Edward.
Uczeń był zdrowszy.
Tristan udał się do ogrodu, gdzie zastał Van-Dicka obcinającego gałązki drzew i polewającego kwiaty, który zobaczywszy przybywającego, zawołał:
— Dzieli dobry, kochany Tristanie.
— Dzień dobry, kochany panie Van-Dick, odpowiedział Tristan, pomyślawszy.
„Nie wiem jak z żoną bo z mężem, zdaje się, że zawsze jestem w zgodzie“.
— Dobrze ci się spało? kochany panie Van-Dick, dodał nauczyciel, nie mogąc wstrzymać uśmiechu, którego przyczynę już wiemy.
— Od drugiéj godziny bardzo dobrze, ale do drugiéj.....
— Czy byłeś pan slaby?
— Wcale nie. Naprzód późno wróciłem, potém moja żona bawiła się muzyką i grała ostatnią myśl Webera, z taką siłą i precyzyą, iżby to wielce pochlebiało wielkiemu kompozytorowi.
— Doprawdy?
— Zaledwie wytrzymać można było, Czy nic nie słyszałeś?
— Nie.
— To tylko przez grzeczność tak mówisz.
— Nie, jakkolwiek mocno grała pani Va-nDick, nie mogłem jednak słyszeć.
— A więc musiałeś wychodzić? odparł Van-Dick z uśmiechem.
— Nie, byłem w swoim pokoju, ale mocno spałem.
— To jesteś bardzo szczęśliwy.
— A jakżeż dzisiaj ma się pani Van-Dick?
— Jeszcze jéj nie widziałem. Musi być znużoną?
Van-Dick i Tristan przechadzali się jeszcze czas niejaki po ogrodzie, gdy służąca przyszła oznajmić, że śniadanie gotowe.
Obydwa udali się do sali jadalnej, już zajętéj przez panią Van Dick, która kazała zapuścić firanki, tak, że wchodząc ze światła, zaledwie można było rozróżnić przedmioty w tym pokoju znajdujące się.
— Dla czegóż kazałaś tak pozamykać? zapytał Van-Dick.
— Dla upału, mój przyjacielu, i dla zbytniego blasku słońca, który mi szkodzi na oczy.
— Ale ponieważ siedzisz tyłem do światła, nie będzie ci nic szkodzić. Ta sala wygląda jak grób.
I Van-Dick poszedł sam odsunąć firanki z jednego okna.
— Tym sposobem, rzekł, wszyscy będą zadowoleni, jedno okno zasłonięte dla ciebie, a drugie otwarte dla nas, bo sądzę, że i Tristan lubi także patrzeć na słońce.
Ale Tristan zobaczywszy panią Van-Dick całą czerwoną, i z oczami napuchłemi jakby od świeżo wylanych łez, pojął, dla czego nie pokazała się w ogrodzie i chciała pozostać w ciemności, a próbując czy się nie potrafi pogodzie z panią domu, odpowiedział:
— Pozwolisz mi kochany panie, żebym poprzestał na życzeniu pani?
Eufrozyna nie odpowiedziała na to ani słowa.
— Jakżeś pani noc przepędziła? zapytał Tristan, przybliżając się, spostrzegłszy się zapóźno, że to zapytanie, które w obecności Van-Dicka było konieczne, zakrawało na żart niegodny.
— Bardzo dobrze mój panie, dziękuję, odpowiedziała sucho Eufrozyna.
— A! teraz poznaje dla czegoś kazała pozasuwać firanki, kokietko, rzekł Van-Dick, śmiejąc się i siadając na przeciw żony, bo dziś jesteś cała czerwona.
Na to pani Van-Dick jeszcze bardziéj się zaczerwieniła, a Tristan ukradkiem rzuciwszy na nią spojrzenie, zobaczył, że z gniewu łza zabłysła w jéj oczach.
Tę łzę drogo kiedyś opłacę, pomyślał Tristan.
— Sądził by kto żeś płakała, mówił daléj Van-Dick, z tą pewnością małżonków, którzy lubią sprzeciwiać się swym żonom, tłumacząc się, że maja do tego prawo.
Pani Van-Dick nic na to nie odpowiedziała; Tristan tylko zobaczył, że łza poprzednio ukazująca się, już miała upaść, a mając litość nad tą biedną kobietą, rzekł:
— Pani jesteś cierpiącą.
— Tej nocy nie była cierpiącą, wtrącił Van-Dick; jakiś szał do muzyki opanował cię droga przyjaciółko!
Pani Van-Dick zrobiła wysilenie, ale napróżno. Łza potoczyła się po jagodach, i jak perła wilgotna zatrzymała się w fałdach jedwabnéj sukni. Van-Dick zajęty kotletem, nic nie uważał, Tristan zaś dobrze widział, ale ma się rozumieć, nic nie mówił.
— Lubisz widzę ostatnią myśl Webera, dodał Van-Dick, nalewając sobie wina.
Eufrozyna rzuciła serwetę na stół, wstała, przewróciła krzesło, i powiedziawszy „głupi jesteś,” otworzyła drzwi i wyszła.
Tristan spojrzał na Van-Dicka, który spokojnie postawił butelkę na miejscu, wziął karafkę i nalał sobie wody.
— Ona dziś źle jest usposobioną, dodał zimną najobojętniejszą.
— Bo też pan ją trochę dręczyłeś.
— Ja?
— A pan.
— Jakto?
— Nie spostrzegłeś się. Najprzód, chciałeś wiedzieć przyczynę zasłonięcia okien, a kobiety nie przebaczają kiedy się ich odgaduje.
— Daj pokój!
— Potém, niezważając na attak nerwowy, któremu uległa pani Van-Dick, zacząłeś z niej żartować.
— To wszystko nie to.
— Być może.
— Ja wiem co jéj jest.
— Doprawdy?
— Rzeczywiście.
— Nie można by pana zapytać o przyczynę tego nagłego smutku, bo jestem tak niezręcznym, że usiłując pocieszyć panią Van-Dick w smutku, mógłbym go jeszcze odnowić.
— Oto brakuje jednego nakrycia przy tym stole.
— To prawda.
— Pojmujesz teraz?
— Zupełnie, jéj syn jest słaby mówił Tristan patrząc z boku na Van-Dicka, bo mu się zdawało dostrzedz w wyrażeniu się kupca, jakiś rodzaj zwierzenia lub podwójnego znaczenia myśli, co go zaraz uderzyło, ale Tristan udawał na umyślnie, że nie rozumie, co Van-Dick miał mu zamiar powiedzieć. A ja nie pomyślałem o tém dodał Tristan. Ta biedna pani Van-Dick tak kocha swego syna.
Van-Dick rozumiał, że Tristan mówił szczerze, i dla tego wołał pozostawić go w błędzie.
— Zrozumiałeś teraz, zapytał.
— Zupełnie, ale mówiono mi dziś zrana, kiedym się pytał o Edwarda, że daleko się ma lepiéj. Smutek pani Van-Dick tak dobréj matki, dałby się lepiéj wytłumaczyć dni poprzednich, niż dzisiaj i na próżno się trwoży.
— Tém więcéj dodał Van-Dick, że tej nocy przeszkadzała biednemu chłopcu usnąć swą szaloną nocną muzyką.
— „Muszę go naprowadzić, żeby mi powiedział, co dopiero miał na ustach” pomyślał Tristan. A zatém dobrze rozważywszy, sądzę, dodał głośno, że to nie jest przyczyną złego humoru pani Van-Dick.
— Być może!
— Czy nie znajdujesz pan innej przyczyny?
— Nie.
Zdaje się, że im więcéj miał czasu Van-Dick do zastanowienia się, tém więcéj przedsięwziął pozostawić Tristana przy pierwszém przypuszczeniu.
— Zresztą, dodał wstając od stołu, czy ta lub inna przyczyna, mało mnie to obchodzi. Gdyby mężowie, zawsze musieli się troszczyć o zły humor swych żon, nie mieliby czasu zająć się czemsiś ważniejszém. Kobiety smutne, są jak dzieci, które upadły na ziemię, jeżeli się ich podnosi, płaczą; jeżeli zaś pozwalamy im aby się same podniosły, nic nie mówią.
— Jednakże powiedział Tristan nie można tak opuścić pani Van-Dick.
— To też kochany Tristanie odpowiedział kupiec uderzając go po ramieniu, bądź tak dobry idź dotrzymaj jéj towarzystwa, pocieszaj ją i powiedz że byłbym to samo ja uczynił, ale muszę wyjść. Liczę na ciebie, poczém wziął kapelusz.
— A kiedyż pan powrócisz?
— Na obiad. Do widzenia.
— Żegnam pana.
— Staraj się aby przy obiedzie była weselszą, bo nic nie masz nudniejszego, jak patrzeć na twarz smutną w czasie obiadu.
— Ależ nie wiem, co jej mam powiedzieć.
— Powiedz jéj, że ci co odjechali wkrótce powrócą.
— I że pan wrócisz o szóstéj dodał Tristan z uśmiechem.
— Niezawodnie powiedział kupiec, to jéj sprawi przyjemność, pojmujesz to dobrze.
I oddalił się z uśmiechem.
— A więc pamiętaj, że jeżeli jeszcze będzie smutną, dodał Van-Dick wracając się, ty mi za to odpowiesz. W nieobecności Willema, to do ciebie należy.
A zapaliwszy cygaro wyszedł.
Jaki dziwny człowiek mówił sam do siebie nasz bohater, czyby odgadł prawdziwą przyczynę smutku swéj żony, i upoważnił mnie, aby ją pocieszyć?
— W téj chwili dzwonek dał się słyszeć.
Athenais poszła na górę do pani Van-Dick i zaraz powróciwszy powiedziała do Tristana:
— Panie, moja pani prosi.
— A gdzie jest pani?
— W swoim pokoju.
— Zaraz idę.
I Tristan szedł po schodach wolno, jak ten, któryby wołał iść gdzie indziéj, niż tam gdzie musi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.