Przejdź do zawartości

Lisowczycy/Rozdział XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Lisowczycy
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XVI.
NOWA WOJNA.

Roku 1620-go po nieszczęsnem kanclerza i hetmana koronnego oraz wojska jego przez Skinder-baszę i Tatary zniesieniu za Dniestrem, gdzie się przeprawiwszy nieprzyjacielowi, do Polski czy do Węgier idącemu bez konsensu Rzeczypospolitej, zastępował, i tam, straciwszy wojsko, sexta Octobris zginął, Rzeczypospolitą bez obrony zostawiwszy, Sejm w Warszawie, a z niego wojna urosła. Na którą wojnę ośm poborów po złotemu z łanu i dwoje czopowe i akcydendy niemało do poboru Rzeczpospolita uchwaliła in suplementum trzeba li, i pospolite ruszenie pozwoliwszy.
Wojsko koronne oddano imci panu staroście sandomierskiemu, podczaszemu koronnemu[1], gdyż w tej porażce hetmańskiej i polny hetman[2] pojmany był, a że z potężnym nieprzyjacielem sprawa, rząd i gubernę wszystkiego wojska zleciła Rzeczpospolita Janowi-Karolowi Chodkiewiczowi, wojewodzie wileńskiemu, hetmanowi najwyższemu litewskiemu, dawnemu i sławnemu rzeczach rycerskich ćwikowi.“[3].
Tak pisał współczesny kronikarz, sławną wojnę chocimską przekazując potomności.
Na tę nową wojnę z Turkami i Tatarami nadążył przybyć w drugiej jej połowie pan Marcin Lis wraz z wachmistrzem Janem Starościakiem.
Dotarłszy do obozu, mocno już wonczas chorego hetmana Chodkiewicza, spotkał się rycerz z dawnymi pułkownikami i rotmistrzami lisowczyków: hetmanem ich Stanisławem Rusinowskim, który był oczkiem w głowie hetmana polnego Stanisława Lubomirskiego na Wiśniczu i nawet samego królewicza Władysława; z Walentym Rogawskim, z Hieronimem Swarczewskim, Janem Sławenckim, Sebastjanem Stępczyńskim, Stanisławem Jędrzejowskim i Stanisławem Moisławskim.
Gdy nawała bisurmańska zagroziła Polsce i chrześcijaństwu, lisowczycy, którzy walczyli w Cesarstwie, nadbiegli z obczyzny w trzynaście chorągwi i na sobie w znacznej mierze wstrzymali oręż turecki. Były chwile przesilenia, w których Polska na ich męstwie stała.[4]
Ciągnęli lisowczycy do siebie młodego rycerza, lecz on uchylił się, bo widział, że, acz mężne hufce prowadzili ze sobą rotmistrze, lecz nie była to dawna rycerska brać, ino warchoły, wartogłowy, zbieranina i szumowiny, łakome do łupu i gwałtu na obcych i na swoich.
Nie powiedział im tego Marcin Lis, objaśniwszy, że w pancernej chorągwi służyć zamierza, jako że taka jest wola ojcowska.
Wtedy pułkownik Rusinowski westchnął i rzekł:
— Przemocą do serca nie wlazę! Zaprowadzę cię do wielkiego hetmana koronnego i o przewagach twoich, bracie, rozpowiem, aby wiedział, coś zacz jest. O przydział do chorągwi poprosisz sam!
Tak się też i stało.
Pan Chodkiewicz, zupełnie już schorzały i do trupa raczej, niż do żywego człeka i wodza podobny, wysłuchał opowieści o czynach wojennych junaka, przypomniał sobie trzech wyrostków, co do Moskwy z jego pismem do pana Gąsiewskiego pognali śmiele, i rzekł miłościwie:
— Takiego wilczurę do wilczej zgrai wprząc należy! Skocz-no waść bez zwłoki do imć pana Jerzego Rzeczyckiego, starosty urzędowskiego, który z braćmi i chorągwią własną dotąd nie omieszkiwał wysuwać się na miejsca niebezpieczne. Rzeknij mu ode mnie, że mu w osobie waści dobrego towarzysza posyłam.
— Dziękuję pokornie waszej dostojności! — zawołał uradowany junak. — Zasłużę się dobrze, bom ślubował temu zapalczywemu sułtanowi Osmanowi szkodować wedle sił.
— Zapalczywy... zapalczywy Osman! — gniewnie Zamruczał hetman i rzekł z ruska: — Sierdzita sobaka wołkam strawa![5]
— Jako żywo, taka u nas na Białej Rusi gadka chodzi! — zaśmiał się Marcin i, ukłoniwszy się nisko przed dogorywającym już w onej dobie przesławnym wojownikiem, odszedł.
Pan Rzeczycki naradę miał z panem Zielińskim, święcie wierzącym w to, że Turcy niedługo potrafią prowadzić wojnę; doradzał więc, aby nieprzyjacielowi szkodzić i tabory ich niepokoić zażarcie.
Rozmawiali właśnie o ostatniej wyprawie lisowczyków i kozaków hetmana Konaszewicza-Sahajdacznego na tatarskie obozy.
Śmiali się panowie i zacni wojownicy, że Osman płacze „z jadu“, czyli z żalu i złości, iż udusić polskich szerszeni nie może.
Po naradzie przyjął pan Rzeczycki młodego Lisa, który zdumiał się, widząc że już o nim powszechnie w wojsku słyszano, bo pan starosta gorąco i szczerze junaka wychwalał i wkońcu zawołał:
— Jabym waści nietylko za wstawiennictwem wielkiego hetmana, lecz na mignięcie jednookiej baby bez namysłubym wziął! Takich nam więcej potrzeba i, oby się tacy na kamieniu rodzili!
Pracę krwawą rozpoczął junak, gdy buławę wielkiego hetmana koronnego piastował pan Stanisław Lubomirski, w dzień śmierci Chodkiewicza z jego dłoni stygnącej przyjąwszy ją.
W niezliczonych potyczkach brał udział młody, a powracający do dawnej siły rycerz; nieraz w ciężkich potrzebach, gdy to Turcy i Tatarzy szli do szturmu oblężonego pod Chocimem obozu polskiego, bił się tuż obok dawnych kombatantów — lisowczyków.
Wkrótce po zgonie hetmana Chodkiewicza, a mianowicie dnia 25 września, sułtan rozpoczął szturm ogólny, najsilniej jednak nieprzyjaciel nacierał na południową stronę obozu, gdzie stały chorągwie Rusinowskiego i pułki zaporożców.
Pan Rzeczycki, widząc, że lisowczykom staje się duszno w warze krwawej roboty, pomknął ze swoją chorągwią na pomoc. W tej to bitwie jakiś szeik arabski srożył się okrutnie, rozciągnąwszy na ziemi rotmistrza piechoty Łosia i dwóch braci Kossakowskich.
Uwijając się przed wałami, szukał Marcin Lis owego szeika, który co chwila migał czerwonym zawojem, lub ginął w ciżbie. Dostrzegł go wreszcie i najechał, a gdy ten ciskał się na niego, krzycząc i błyskając krzywą szablą, ciął go od góry, serpentyną mocno ku sobie pociągając.
Rozpadła się na dwoje przerąbana głowa i luty szeik spadł z konia.
W trzy dni później znowu przypuścił Osman szturm do obozu polskiego. Narazie, pod Żwańcem zostali Tatarzy pobici przez obrońców zamku i uchodzili, przywitani strzałami, „jak psy — warem z kuchni”.
Znowu całą siłą zwaliła się potęga turecka i tatarska na lisowczyków, których krótkie rusznice nie niosły daleko, a szańce ich nie były należycie opatrzone. Ciężką więc mieli pracę i prosili o pomoc. Posłał im hetman Lubomirski piechotę Almadego i Bobowskiego, królewicz dodał dworską piechotę, pod Mikołajem Kochanowskim i swoich Szkotów przybocznych, srogich i milczących w najgorętszym znoju bitew.
Jednak ta pomoc nie mogła wstrzymać janczarów i spieszonej jazdy tureckiej, która już się wdzierała do obozu lisowczyków.
Wtedy zatrąbiono na ochotnika ze wszystkich chorągwi. Męstwo polskie i ofiarność obudziły się, jak za dawnych czasów największych wojowników. Tysiąc ochotnych towarzyszy popędziło przez wielki obóz, przez krzaki i doły ku zagrożonym szańcom[6], a na czele wszystkich z tętnieniem kopyt i okrzykiem bojowym: „wjechać w nich!” szła chorągiew pana Jerzego Rzeczyckiego.
Zeskoczyli towarzysze i czeladź pana starosty urzędowskiego z koni i zmieszali się z Turkami.
Prowadził janczarów młody, gorący Sefar-Aga. Nie krył się sam i rąbał lisowczyków, posiadając siłę nadludzką.
Dopadł go Marcin Lis.
Zwarli się, jak dwa niedźwiedzie, bo obaj nad wyraz barczyści byli i mocni. Nie powróciła jeszcze całkiem rycerzowi dawna siła, więc długo zmagał się z Turczynem, a wierny Mazur uwijał się dokoła i sam pan Rzeczycki pilnował, aby ktoś z walczących nie pchnął junaka sztychem szabli lub handżarem. Jednak udało się Lisowi porwać Agę wpół ciała. Podniósł go, a że tuż był rów, zawalony kamieniami, od dawnego obozu Zaporożców pozostały, machnął rycerz Sefara z rozmachem głową nadół, na kamienie i nić jego życia przerwał.
Podniosło to ducha w walczących Polakach. Lisowczycy podwoili wysiłek i odparli szturm, goniąc nieprzyjaciela i strzelając z rusznic i pistoletów śrótem, bo im kul zbrakło.
Pod wieczór czeladź i chorągiew pana Rzeczyckiego, która nad tą watahą niesforną przewodziła, wyjechały na harc i spędziły Turków i Tatarów z pola ostatecznie.
Trzy tysiące trupów janczarów pozostało tego dnia pod szańcami lisowczyków i wkrótce wyrósł tam kurhan, podobny do tego, który pod Zarajskiem na Rusi głosi męstwo wojska hetmana Aleksandra — Józefa Lisowskiego.
„Płomień rozgryzie malowane dzieje, skarby mieczowi spustoszą złodzieje,“ kopiec jednak pozostaje na wieki i „stoi jakoby na straży narodowego pamiątek kościoła, jakby arka przymierza między dawnemi a młodemi laty, kędy lud składa broń swego rycerza, swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty...“ — mówi wieszcz.
Taki kurhan wyrósł pod sławnym obozem chocimskim.
Był to ostatni szturm.
Zaczęły się układy z sułtanem Osmanem i stanął nareszcie pokój, który odnowił „świętobliwe przymierze“ pomiędzy półksiężycem a przedmurzem wiary Chrystusowej — Polską.
Od czasu bitwy grunwaldskiej, aż do zwycięskiej odsieczy Wiednia przez króla Jana Sobieskiego, nie było w dziejach Polski wypadku wojennego, któryby tyle blasku zlał na oręż nasz, ile wojna Chocimska r. 1621-go.
Wojna z Islamem największe budziła zajęcie w Europie, ponieważ Turcja była najpotężniejszem państwem zbrojnem, zagrażającem ludom chrześcijańskim; na czele wojsk stał sam sułtan Osman, rojący wielkie plany zaborcze.[7] I nagle po klęsce Cecorskiej Polska u granicy swojej podyktowała nieprzepartej Turcji: „Dotąd ale nie dalej!“ i do odnowienia pokoju zniewoliła.[8]
Najodleglejsze narody posłyszały o zwycięstwie Polski.
Urok jej sławy bojowej echem odezwał się w poezji słowian pobratymczych, oprócz Rusi, która pragnęła, lecz nie śmiała półksiężycowi przeciw Rzeczypospolitej pomagać, tak wymownie ukazując nieszczerość i podstępność młodego cara Michała Romanowa i jego doradców.
Z czystem i radosnem sercem marzył Marcin Lis o powrocie do Witebska po wojnie chocimskiej, gdzie zyskał nową sławę, a o jego czynach bojowych wiedzieli królewicz Władysław, wielki hetman Stanisław Lubomirski, Nikołaj Sieniawski, kraj czy koronny — pan Jakób Sobieski, Jan Weyher — starosta pucki, Michał hrabia z Tarnowa i inni znamienici, przed ojczyzną dobrze zasłużeni panowie i rycerze zacni.






  1. Stanisław Lubomirski.
  2. Stan. Koniecpolski.
  3. Teki Naruszewicza, tom 112, nr. 129.
  4. Szczęsny Morawski, w dodatku do dziełka ks. Dębołęckiego.
  5. Zły pies — strawa dla wilków.
  6. I. Tretiak, Historja wojny Chocimskiej, 1621 r., str. 177.
  7. I. Tretiak. L. c.
  8. Mich. Bobrzyński, Dzieje Polski, tom II, str. 151.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.