Przejdź do zawartości

Lamiel/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Lamiel
Wydawca Wydawnictwo Alfa Warszawa
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Lamiel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI

W epoce uroczystej inauguracji wieży, umarł proboszcz małej wioski w pobliżu Miossens. Na rekomendację księżnej, arcybiskup z Rouen dał to niewielkie probostwo księdzu Clement, siostrzeńcowi panny Anzelmy, ochmistrzyni zamku, wszechpotężnej przed przybyciem Lamiel. Ów młody ksiądz, bardzo blady, bardzo pobożny, bardzo uczony, był wysoki, szczupły, nieco chory na piersi. Ale miał on fatalną wadę, jak na to stanowisko: czuł, że, mimo swej woli i wbrew wszelkim wysiłkom, jest bardzo inteligentny. Niebawem, mimo niskiego pochodzenia, siłą swej inteligencji, która, między dwoma postanowieniami kazała mu zawsze wybierać lepsze, stał się ważną osobistością w salonie pani de Miossens. Zrazu dano mu dość bezceremonjalnie do zrozumienia, że, skoro w dwudziestu czterech latach zrobiono go proboszczem w parafji wartej conajmniej stopięćdziesiąt franków, ma się prawo liczyć na bezgraniczne oddanie. Księżna zaprowadziła młodego proboszcza do domku, w którym mieszkała Lamiel. Uderzył go wdzięk płynący z połączenia umysłu żywego, śmiałego i szerokiego, z zupełną prawie nieświadomością życia oraz duszą głęboko naiwną.
Naprzykład, pewnego wieczora kiedy księżna wsiadała do powozu aby spędzić wieczór w domku Hautemarów z księdzem Clement, przyniesiono z dyliżansu paryskiego olbrzymią skrzynię, którą ksiądz uprzejmie otworzył. Był to wspaniały portret; sama rama kosztowała kilka tysięcy franków. Był to portret Fedora de Miossens, jedynego syna księżnej, w mundurze studenta politechniki. Księżna kazała otworzyć landarę, mimo swego lęku przed wilgocią. Chciała pokazać portret ukochanej Lamiel; nie śmiała niejako poddać się zachwytowi, nim usłyszy opinję lubej istoty władającej jej sercem. Przybywszy do pokoju Lamiel, księżna rozpłynęła się w najprzesadniejszych pochwałach, ale oko jej śledziło faworytę, która milczała. Po tysiącznych zagadywaniach, które wymagały odpowiedzi, zniecierpliwiona księżna musiała zapytać Lamiel co sądzi o tej fizjognomji. Lamiel podziwiała piękność ramy; na pytanie księżnej zaledwie spojrzała z roztargnieniem na wymalowaną osobistość, poczem powiedziała poprostu i bez żadnej złośliwości że fizjognomja młodego żołnierza zdaje się jej nijaka. Mimo skromnego wzięcia oraz zwyczajnej powściągliwości księdza Clement, naiwność ta była zbyt nieoczekiwana dla jego skromnych pojęć o zachowaniu w świecie: parsknął śmiechem, księżna zaś, aby się nie pogniewać, a zwłaszcza aby nie pogniewać swej ulubienicy, poszła za jego przykładem. Ta urocza naiwność zdumiała i oczarowała biednego księdza Clement, już nawpół zadławionego przez ciągły fałsz, nieodzowny w tej małej wieży. Sam o tem nie wiedząc, biedny ksiądz zakochał się w Lamiel.
Było to właśnie w chwili gdy Lamiel chciała koniecznie zamieszkać w swoim pokoju w wieży. Pewnego pięknego ranka zmieniła nagle zamiar, i doktór Sansfin zdziwił się bardzo, kiedy, przyszedłszy z pierwszą wizytą o ósmej rano, dowiedział się od państwa Hautemare, że już jest dobra godzina jak Lamiel udała się do zamku w karecie jaśnie pani.
Powrót faworyty wprawił księżnę w dziecinną radość; aby być sprawiedliwym, trzeba powiedzieć, że tak samo byłaby zachwycona każdym kaprysem Lamiel. Od czasu jak zajmowała się czemś i nie była wciąż zajęta utyskiwaniem na postępy jakobinizmu, księżna odzyskała wspaniałe zdrowie. Pierwsze zmarszczki — rzecz bardzo ważna dla jej oczu — na czole znikły, cera straciła ów żółty odcień, który towarzyszy ustawicznemu jęczeniu. Wieczorem, wchodząc do salonu, doktór był skonsternowany, usłyszał śmiech już w pierwszym saloniku przylegającym do pokoju księżnej; to Lamiel wymawiała angielskie słowa których uczono ją od kwadransa. Księżna, która spędziła dwadzieścia lat swojej młodości w Anglji w czasie emigracji, wyobrażała sobie że mówi po angielsku, i zagadnęła księdza, który, urodzony w Boulogne-sur-Mer, mówił po angielsku jak po francusku. Zrodziła się myśl uczenia Lamiel po angielsku, aby, kiedy wróci do funkcji lektorki, mogła czytywać księżnej powieści Walter-Scotta. Doktór ujrzał, że jest zgubiony; że zaś miał przeświadczenie, iż garbus smutny, który pokaże swój smutek, jest człowiekiem na zawsze pogrzebanym w salonie w którym popełnił tę nierozwagę, czemprędzej wyszedł. Nikt nie spostrzegł jego zniknięcia. Poczciwy ksiądz Clement, mimo że daleki od uświadomienia sobie charakteru sympatji ciągnącej go do Lamiel, myślał o niej ciągle. Przypuszczał, że z czasem, przy tak wybitnej opiece księżnej, dziewczyna wyjdzie zamąż i zajmie poczesne miejsce w zamożnem mieszczaństwie. Uczył zatem Lamiel potrosze tego czego nie umiała, a co trzeba było wiedzieć aby nie być śmiesznym w towarzystwie: trochę historji, trochę literatury, etc, etc. Nauka ta była bardzo różna od nauki doktora Sansfin. Nie była twarda, ostra, sięgająca do samego dna rzeczy, jak nauka doktora; była łagodna, pieszczotliwa, pełna wdzięku: każdą zasadę poprzedzała jakaś miła anegdotka, z której zasada nibyto wypływała, a młody nauczyciel zostawiał młodej uczenicy trud wyciągnięcia tej konsekwencji. Często dziewczyna zapadała w głęboką zadumę, której ksiądz nie umiał sobie wytłómaczyć. Było to wówczas, gdy jakaś nauka księdza zdawała się w sprzeczności z którąś z piekielnych maksym doktora. Wedle doktora naprzykład, świat był jedynie lichą komedją graną bez wdzięku, przez łajdaków bez wdzięku, przez bezecnych kłamców; naprzykład księżna nie wierzy ani słowa w to co mówi, stara się jedynie szczepić zasady użyteczne dla jej książęcych pretensji. Dobre prowadzenie kobiety naprzykład ma to niebezpiecznego, że, silna swojem sumieniem i rzetelnością swej cnoty, pozwala sobie na nieopatrzności z których baczny nieprzyjaciel mógłby skorzystać, podczas gdy kobieta, która idzie za każdem swojem zachceniem, ma przedewszystkiem tę przyjemność że się bawi, co jest w świecie jedyną rzeczą realną, powiadał doktór.
— Ileż młodych dziewcząt umiera przed dwudziestym trzecim rokiem, powiadał do Lamiel; i w takim razie na co wszystkie te skrępowania jakie sobie nakładały od piętnastego roku, wszystkie przyjemności których się pozbawiły aby zyskać dobrą opinję u kilku starych pań tworzących śmietankę miasteczka. Niejedna z tych staruszek, które za młodu korzystały ze swobody obyczajów przednapoleońskiej Francji, musi sobie ładnie drwić w głębi duszy z okropnego przymusu, jaki starzy nakładają młodym dziewczynom, mającym szesnaście lat w roku 1829! Jest zatem podwójny zysk w tem aby słuchać głosu natury i iść za każdem swem zachceniem; popierwsze człowiek ma przyjemność, a to jest jedyny cel dla którego istnieje na ziemi; powtóre, dusza skrzepiona przyjemnością która jest jej istotnym żywiołem, umie nie zaniedbać żadnej z komedyjek potrzebnych dla młodej dziewczyny aby zyskać opinję starych pań zażywających szacunku w miasteczku lub w dzielnicy. Niebezpieczeństwem teorji przyjemności jest, że przyjemność mężczyzn snadnie pcha ich do chwalenia się bezustanku względami kobiet. Lekarstwo na to jest łatwe i miłe: trzeba zawsze doprowadzić do rozpaczy mężczyznę, którym posłużyło się dla swej przyjemności.
Doktór dorzucał mnóstwo szczegółów:
— Nie trzeba nigdy pisać, lub, jeśli się ma tę słabość, nie trzeba nigdy wręczyć drugiego listu, nim się uzyska zwrot pierwszego. Nie trzeba nigdy okazywać zaufania kobiecie, jeżeli się nie ma w ręku sposobu ukarania jej za najlżejszą zdradę. Nigdy kobieta nie może mieć przyjaźni dla drugiej kobiety w równym wieku.
— Wszystko to jest bardzo drobiazgowe, dodawał doktór; ale uważ na jakich drobiazgach, na jakich kłamstwach wspierają się sądy, przyjmowane jak ewangelja przez stare dewotki.
Księżyk był już bezwiednie tak zakochany, że owe chwile roztargnienia u Lamiel pogrążały go w śmiertelnej zgryzocie.
Dał czytać młodej uczenicy traktat o wychowaniu dziewcząt słynnego Fenelona; ale Lamiel była już dość inteligentna, aby te wszystkie poglądy tak słodkie, wyrażone w stylu tak gładkim i tak pełnym względów dla próżności ucznia, wydały się jej czcze i mgliste.
„Ba, powiadała sobie Lamiel, oto wdzięk, którego doktór nigdy nie zaznał. Co za różnica między wesołością jego a księdza Clement. Sansfin jest szczerze wesoły jedynie wtedy, kiedy bliźniemu zdarzy się jakie nieszczęście. Poczciwy ksiądz, przeciwnie, pełen jest dobroci dla wszystkich“.
Ale podziwiając a nawet kochając trochę młodego księżyka, Lamiel litowała się nad nim, kiedy widziała, że on liczy na tę samą życzliwość u innych. Co do niej, była już małą mizantropką: widok doktora posłużył jej za dowód wyjaśnień jakie jej dawał o świecie; myślała, że wszyscy są równie źli jak on. Jednego dnia, dla rozrywki, Lamiel powiedziała księdzu Clement, że jego dobra ciotka Anzelma nagadała o nim okropnych rzeczy przed księżną. Ciotka wściekła była o przyjaźń, jaką jej bratanek żywił dla Lamiel, jej rywalki w faworach księżnej; liczyła wiele na proboszcza, aby zniweczyć władzę, jaką mała plebejuszka zdobyła nad tą wielką damą. Widząc zdziwioną i osłupiałą minę księdza Clement kiedy się dowiedział tej nowiny, pomyślała że jest śmieszny i długo patrzała mu prosto w oczy. Przyjmowała to spostrzeżenie za prawdę:
— Jest o wiele milszy niż Sansfin, ale jest taki jak portret młodego księcia: jest trochę płytki. — To było jedno z wyrażeń księżnej. Lamiel, żyjąc w wykwintnem towarzystwie, szybko nabywała sztuki ścisłego wyrażania myśli.
Lamiel żartowała często z księdzem, mówiła mu impertynencje, ale w sposób tak serdeczny, że ksiądz czuł się zupełnie szczęśliwy kiedy był przy niej. I Lamiel, kiedy go słuchała, miała uczucie, że się rozwiewa owa nuda, którą budziły w niej te wielkie komnaty zamkowe, tak wspaniałe ale tak smutne.
Księżna przypomniała sobie o angielskiej książce, którą uwielbiała kiedy mieszkała w sąsiedztwie zamku Hartwell, i ksiądz Clement tłumaczył dziewczynie obelgi niejakiego Burke przeciw rewolucji francuskiej. Człowieka tego kupiono korzystną posadą bankową, daną jego synowi. W nielicznych sam na sam, jakie doktór Sansfin uzyskiwał jeszcze od dziewczyny, wytłómaczył jej całą niedorzeczność uwielbienia księżnej dla tej książki; Sansfin rzadko wymieniał księdza Clement, ale wszystkie jego złośliwości wymierzone były w ten sposób, aby spadły na księdza. Albo ten młody ksiądz był głupcem, niezdolnym zrozumieć polityki Konwentu narodowego, albo raczej był to łajdak jak inni, który też ostrzył zęby na tłustą posadę.
Czytelnik myśli może, że Lamiel zakocha się w sympatycznym księdzu Clement; ale niebo dało jej duszę krzepką, drwiącą i niezbyt zdolną do tkliwych uczuć. Za każdym razem kiedy widziała księdza, przychodziły jej na myśl drwiny doktora; kiedy ksiądz bronił kleru lub szlachty, powiadała zawsze:
— Niech ksiądz będzie szczery, księże proboszczu; na jaką posadkę ksiądz celuje za przykładem zacnego pana Burke?
Ale jeżeli Lamiel mało była skłonna do tkliwych uczuć, wzamian za to inteligentna rozmowa miała dla niej nieprzeparty urok, a zbyt jawna złośliwość doktora Sansfin urażała trochę tę duszę jeszcze tak młodą. Pragnęłaby ostrości idej doktora, ale przybranych w ów doskonały wdzięk, w jaki ksiądz Clement umiał oblekać każde słowo. Oto portret Lamiel, który w owej epoce ksiądz Clement przesłał swemu serdecznemu przyjacielowi w Boulogne:
„Ta zdumiewająca dziewczyna, o której, twojem zdaniem, mówię zbyt często, to nie jest jeszcze skończona piękność: jest na to za długa i za chuda. Głowa jej zapowiada doskonałą piękność normandzką; czoło wspaniałe, śmiałe, wysokie; włosy popielato-blond, nosek cudownie narysowany. Co się tyczy oczu, są niebieskie i nie dość duże; broda szczupła, ale trochę za długa. Twarz owalna, w której, mojem zdaniem, możnaby krytykować jedynie usta, o kątach opadających nieco. Ale pani tej duszy, która, mimo że liczy przeszło czterdzieści pięć lat, znajduje się od niedawna w fazie babiego lata, tak często zwraca uwagę na istotne wady tej dziewczyny, że jestem na nie prawie niewrażliwy“.
Kiedy się zdarzyła wizyta jakiej szlachetnej damy z okolicy, nie dopuszczano młodego księdza, a tem bardziej młodej plebejuszki-lektorki, do sekretów partji dobrze myślącej. Przygotowywano wówczas rozporządzenia Lipcowe, których tajemnicę znało wiele zamków w Normandji. W tych okolicznościach para naszych przyjaciół szła podziwiać wdzięki wspaniałej białej papugi, umocowanej na srebrnym łańcuchu na drążku w rogu salonu, przy oknie. Widziało się ich, ale nie można ich było słyszeć. Biedny księżyk rumienił się, ale niebawem głos Lamiel stawał się bardziej ożywiony niż kiedykolwiek. W obecności księżnej byłoby brakiem szacunku dotykać przedmiotu, którego nie poruszyła ona sama. Kiedy Lamiel była sama z księdzem, zasypywała go pytaniami na wszelki temat, o wszystko co ją dziwiło; była zupełnie szczęśliwa, ale często wprawiała w kłopot swego partnera. Raz naprzykład rzekła:
— Istnieje wróg, przeciw któremu wszystkie te piękne dzieła, które księżna każe mi czytać dla mego wykształcenia, starają się mnie ubezpieczyć, ale nigdy nie powiadają mi jasno, co to jest: niech ksiądz, do którego mam takie zaufanie, powie mi, co to jest miłość?
Rozmowa była do tej chwili tak szczera i prosta, że młody ksiądz, zajęty swoją miłością, nie miał tej przytomności umysłu aby powiedzieć że nie wie co to jest miłość; odpowiedział niebacznie:
— Jest to tkliwa i oddana przyjaźń, która sprawia, że się doznaje najwyższego szczęścia w tem, aby pędzić życie z ukochanym przedmiotem.
— Ale we wszystkich powieściach pani de Genlis, które księżna mi daje, to zawsze mężczyzna zakochany jest w kobiecie. Dwie siostry naprzykład pędzą życie razem, mają dla siebie najtkliwszą przyjaźń, a mimo to nie mówi się że to jest miłość.
— Dlatego, odparł młody ksiądz, że miłość musi być uświęcona przez małżeństwo, i namiętność ta rychło staje się występna, jeśli nie jest uprawniona przez sakrament.
— Zatem, rzekła Lamiel z cudowną niewinnością, czując wszakże że wprawi księdza Clement w zakłopotanie, zatem ksiądz, księże proboszczu, nie może czuć miłości, bo ksiądz nie może się ożenić.
Było to powiedziane tak sprytnie i towarzyszyło temu tak dziwne spojrzenie, że biedny ksiądz zastygł bez ruchu z oczyma szeroko otwartemi i wlepionemi w Lamiel.
„Czy ona zdaje sobie sprawę z tego co mówi? pytał sam siebie; w takim razie źle czynię, że tak często bywam w zamku: bezgraniczne zaufanie, jakie ma do mnie, bardzo jest bliskie miłości i może snadnie do niej zaprowadzić“.
Te urocze myśli zaprzątały przez chwilę duszę biednego księdza, poczem rzekł do siebie ze zgrozą:
„Wielki Boże, co ja uczyniłem! Nietylko poddaję się namiętności występnej dla mnie samego, ale jeszcze narażam się na to, że mogę uwieść młodą dziewczynę, której cnotę powierzono mi zobowiązaniem milczącem, prawda, ale przez to dla mnie tem świętszem“.
— Moja córko!... rzekł tonem jaki przybierał na ambonie i głosem tak niezwykłym, że księżna i dwie panie rozmawiające pocichu podniosły głowę. Następnie młody ksiądz, jakby nieprzytomny z wysiłku jaki uczynił, zerwał się na równe nogi, co zdziwiło Lamiel a nawet zabawiło ją:
„Podrażniłam jego punkt honoru, rzekła sobie, musi być w tem słowie Miłość coś bardzo niezwykłego“.
Podczas gdy ona czyniła tę błyskawiczną refleksję, ksiądz Clement odzyskał przytomność.
— Moje dziecko, rzekł miarkując głos, stan mój zabrania mi bezwarunkowo odpowiadać ci na pytania, jakie mogłabyś mi zadać w kwestji miłości. Wszystko co ci mogę powiedzieć, to że to jest rodzaj szaleństwa, które hańbą okrywa kobietę, jeśli pozwoli mu trwać dłużej niż czterdzieści dni (ten sam czas co wielki post), nie uświęciwszy go sakramentem małżeństwa. Mężczyźni, przeciwnie, są tem bardziej szanowani w świecie, im więcej shańbili dziewcząt lub kobiet. Tak więc, kiedy młody człowiek oświadcza się młodej pannie z miłością, ona stara się zawsze o tajemnicę, a młodzieniec, którego nazywa się w tym wypadku uwodzicielem, udając że szuka jej również, pragnie tylko tego aby go odkryto. Stara się zachować swą kochankę, pozwalając światu odgadnąć zwycięstwo jakie odniósł nad jej cnotą. Słusznie zatem można rzec, że najgorszym wrogiem, jakiego może mieć młoda dziewczyna, to młody człowiek, który jej mówi o miłości. Ale nie będę ci taił prawdy. Aby się wydobyć ze stanu biernego posłuszeństwa, w jakim znajduje się młoda dziewczyna wobec matki i aby móc samej rozkazywać, naturalnem jest, że stara się wydać za mąż. Ale ta chwila jest bardzo niebezpieczna. Młoda dziewczyna może na wieki zgubić swoją dobrą sławę. Trzeba jej zawsze dobrze zważać, jaki jest interes próżności młodzieńca który się do niej zaleca; są bowiem u nas jedynie dwa sposoby odznaczenia się w świecie: okazać dzielność na wojnie lub w pojedynkach z młodymi zuchami, albo też uwieść znaczną ilość kobiet możliwie pięknych i bogatych.
Tu Lamiel była na swoim gruncie; dwadzieścia razy doktór tłómaczył jej, jak powinna się zachowywać młoda panna, aby spędzić wesoło młodość którą może przeciąć śmierć, a zarazem nie stracić szacunku starszych pań w miasteczku. Lamiel patrzyła na księdza ze sprytną minką, poczem rzekła:
— Ale co to znaczy uwieść, księże proboszczu?
— To znaczy, kiedy młody człowiek mówi zbyt często i ze zbytniem zainteresowaniem do młodej panny.
— Naprzykład, odparła Lamiel chytrze, czy ksiądz mnie uwodzi?
— Ależ nie, dzięki niebu, odparł młody ksiądz przestraszony, a żywy rumieniec zajął miejsce śmiertelnej bladości, która od kilku chwil oblekła jego lica. Chwycił nagle rękę Lamiel, poczem odepchnął dziewczynę gwałtownym ruchem, który wydał się jej bardzo szczególny. Ksiądz Clement, wracając do kaznodziejskiego tonu, dodał głośno:
— Nie mogę cię uwieść, bo nie mogę cię zaślubić; ale shańbiona i prawdopodobnie potępiona jest każda panna, która pozwala sobie mówić o miłości lub o przyjaźni (mniejsza o słowo) przez więcej niż czterdzieści dni, i która nie żąda od rzekomo zakochanego w niej mężczyzny, aby uświęcił sakramentem małżeństwa swoje uczucia.
— A jeżeli mężczyzna, który czuje przyjaźń dla młodej panny, jest już żonaty?
— Wówczas jest to okropny grzech cudzołóstwa, który stanowi najwyższą chlubę młodych ludzi, i który we Francji rozstrzyga o ich stanowisku. Ale podczas gdy młodzieniec porasta w chwałę, nieszczęśliwa cudzołożnica zmuszona jest żyć sama na wsi, najczęściej w nędzy; kiedy wchodzi do salonu, wszystkie kobiety oddalają się od niej ostentacyjnie: nawet te, które są równie występne jak ona. Życie jej na tym świecie jest okropne; że zaś serce jej napełnia się złością i nienawiścią, jest ona bardzo prawdopodobnie potępiona na tamtym; tak iż życie jej jest okropne na ziemi, po śmierci zaś czekają ją najstraszniejsze cierpienia.
Obraz ten wywarł widocznie głębokie wrażenie na młodej dziewczynie; poczem, po chwili, rzekła do siebie:
„Ale czy istnieje piekło? czy istnieje wiekuiste piekło, i czy Bóg byłby dobry, gdyby stworzył wiekuiste piekło? Ostatecznie bowiem, w chwili gdy się urodziłam, Bóg wiedział dobrze, że będę żyła naprzykład pięćdziesiąt lat, i że po tym upływie czasu będę potępiona na wieki. Czy nie lepiej było dać mi w tej chwili umrzeć? Gdy chodzi o głębię i śmiałość rozumowania, co za różnica między doktorem a księdzem! Ale trzeba mu odpowiedzieć, inaczej będzie myślał, że nie znajduję odpowiedzi“. I dodała tonem bardzo wzruszonym:
— Rozumiem dobrze; nie należy rozmawiać codziennie i z sympatją ani z człowiekiem żonatym ani z księdzem; ale jeżeli się czuje dla nich sympatję?...
Na te słowa, ksiądz Clement wydobył konwulsyjnym ruchem zegarek:
— Muszę odwiedzić pewnego chorego, wykrzyknął z błędnym wzrokiem. Żegnam panią. I uciekł, zapominając pożegnać się z panią domu, którą bardzo zgorszył ten brak uszanowania ze strony księżula.
— Wszak to pani człowiek? spytała margrabina de Pauville, siedząca po prawej stronie.
— Et, siostrzeniec mojej pokojowej, odparła księżna uśmiechając się wzgardliwie.
— Księżulo! wykrzyknęła baronowa de Bruny, siedząca po lewicy.
To słowo księżulo, rzucone tak wzgardliwie na głowę biednego księdza Clement, który miał tak ładne włosy, wspomogło jego sprawę w sercu Lamiel.
Zamiast myśleć o nędzy jego argumentów w porównaniu do niewzruszonych jak granit rozumowań doktora Sansfin, ujrzała go młodym, naiwnym, i, wskutek swego ubóstwa, zmuszonym powtarzać głupstwa w które może nie wierzył. „Czy Burke, powiadała sobie, wierzył w brednie które miotał na Francję? Ależ nie, wykrzyknęła, mój księżyk jest porządny człowiek“.
Tu zamyśliła się głęboko; nie wiedziała jak sobie dowieść, że ksiądz jest porządny człowiek; wiedziała zresztą dobrze, że rozmowa, jaką z nim miała przed chwilą, postawiła ją, w stosunku do tego sympatycznego człowieka, w roli doprawdy osobliwej. Po upływie kwadransa była tem zachwycona; wszystko bowiem co dawało pokarm jej inteligencji było dla niej szczęściem, a tutaj musiała zgadywać, co mogło do tego stopnia zmieszać młodego księżyka. Nigdy nie wydawał się jej tak ładny.
— Co za różnica, myślała, te rysy a fizys doktora! Pytałam go, co to jest miłość; no i mimo woli powiedział mi. Trzeba mi się zdecydować. Czy on mnie kocha? Widuje mnie codzień, i codzień z większą radością; odnosi się do mnie ze szczerą i żywą przyjaźnią, jestem naprzykład pewna, że on znacznie woli mówić ze mną niż z księżną, a przecież ona wie tyle rzeczy! Ona ma sposób mówienia tak pochlebny dla osoby z którą raczy rozmawiać! Tak, ale Sansfin powiada, że złość, która jest w sercu kobiety, przejawia się zawsze w jej rysach, a księżna jest zła; kiedyś, gdy hrabina de Saint-Foi wysypała się z powozem, księżna była kontenta, a ja miałam łzy w oczach, a jestem pewna, że księżna ma złe serce, bo panna Anzelma zauważyła to tak jak ja i żartowała z tego z koleżanką. Ale przypuściwszy że ksiądz Clement kocha mnie, pytam się jeszcze raz, co to jest miłość?
Czytelnikowi wyda się może śmieszne to pytanie dużej szesnastoletniej dziewczyny, wychowanej na grubych żartach wiejskich wieczornic; ale, po pierwsze, Lamiel nie miała wśród rówieśnic bliskich przyjaciółek, a powtóre bardzo rzadko bywała na tego rodzaju wieczornicach. Rówieśnice nazywały ją uczoną i starały się jej płatać psoty. Domek pani Hautemare był centrum miejscowego towarzystwa; tam zbierały się wszystkie dewotki, które przyprowadzały możliwie najczęściej swoje córki. Pani Hautemare czuła się dumna z tego że jest punktem zbornym towarzystwa, i, w nadziei przybycia dziewcząt, nie pozwalała bratanicy się wydalać. Ksiądz du Saillard był zachwycony tym sposobem poczciwego spędzania wieczorów. Ci wiejscy proboszcze pozwalają sobie na szczególne rzeczy: ksiądz du Saillard posunął się tak daleko, że z ambony zalecał wieczorynki u zakrystjanowej. Wszystko to działo się zanim Lamiel wezwano do zamku. Kiedy, pod pozorem zdrowia, doktór Sansfin kazał jej wracać do wujostwa, Lamiel miała już w tej epoce o wiele jaśniej w głowie, a rozmowa starych złych dewotek mogła być niebezpieczna dla dziewczyny w jej wieku, bo, zajęte obmawianiem wiejskich piękności rozbierały często w sposób nader jasny i szczegółowy ich występki. Dewotki roztrząsały między sobą, co trzeba sądzić o grzechach młodych dziewcząt; dyskusje te bywały często bardzo nieprzyzwoite, ale głęboka nieświadomość Lamiel ratowała wszystko. Myśl jej zaprzątały zagadnienia o wiele wyższej kategorji; czuła się zupełnie niezdolna do owej każdogodzinnej obłudy, bez której — zdaniem doktora — nic nie może się udać. Nie widziała nic nudniejszego niż gospodarstwo w ubogim domu, jak u ciotki Hautemare; czuła niesłychany wstręt do tego aby wyjść zamąż za poczciwego wieśniaka z Carville; celem wszystkich jej pragnień — o ileby straciła opiekę księżnej — było dostać się do Rouen, i tam zarabiać na życie prowadzeniem rachunków w jakim sklepie. Nie miała najmniejszej skłonności do miłostek; ponad wszystko lubiła zajmującą rozmowę. Historje wojenne, gdzie bohaterowie narażali się na niebezpieczeństwa i dokazywali nadzwyczajnych rzeczy, wprawiały ją w rozmarzenie na trzy dni, podczas gdy historji miłosnych słuchała z roztargnieniem. Obniżało miłość w jej oczach to, że widziała, iż najgłupsze kobiety we wsi oddają się jej z zapałem. Kiedy księżna dała jej do czytania obłudne romanse pani de Genlis, nie przemówiły do jej serca; rzeczy w dobrym smaku, dla których podkreślenia pani de Miossens przerywała lekturę, wydawały się jej śmieszne i głupie. Lamiel zwracała uwagę jedynie na przeszkody, jakie bohaterowie spotykali w swej miłości. Kiedy szli marzyć o powabach lubej w lasach oświeconych bladym promieniem księżyca, ona myślała o niebezpieczeństwach jakie im groziły od zbrojnych w sztylety złodziejów, których sprawki czytała codzień szczegółowo w Quotidienne. A nawet nietyle niebezpieczeństwo zajmowało ją, ile przykra chwila niespodzianki, kiedy nagle, z zarośli, dwaj licho odziani i gburowaci ludzie rzucali się na bohatera.
Wszystko to, cośmy zauważyli u Lamiel, byłoby zupełnie niemożliwe u jednej z owych pięknie wystrojonych młodych wieśniaczek, które się widzi w niedzielę na tańcach.
Tańce te były otoczone ze wszystkich stron parami przechadzającemi się wśród drzew trzymając się czule za ręce. Młodą Lamiel również raziły te pary i ten sposób dawania z siebie widowiska; to było wszystko co wiedziała z tajemnic miłości kiedy wróciła do domu wujostwa. W tej epoce, poczciwy Hautemare poczuwał się do obowiązku wytłómaczenia jej jaśniej niebezpieczeństwa. Mówił często o straszliwym grzechu, jakim jest przechadzać się po lesie z młodym człowiekiem.
„Dobrze! więc pójdę się przechadzać po lesie z młodym człowiekiem“, rzekła do siebie Lamiel: oto był wynik długich dumań, jakie nastąpiły po jej rozmowie z księdzem Clement.
„Chcę koniecznie wiedzieć, powiadała sobie, co to jest miłość. Wuj powiada, że to wielka zbrodnia, ale co mi znaczą poglądy takiego głupca jak mój wuj. To tak, jak z tą zbrodnią ciotki, że dolała rosołu do zupy w piątek: Bóg był o to strasznie obrażony! Toć widzę, jak księżna, zapłaciwszy dwadzieścia franków, je z mięsem cały rok, i cały jej dom, i ja z nimi, i to nie jest grzech! Trzeba przyznać, że wszystko co mi opowiadają wujostwo jest strasznie głupie. Co za różnica z tem co mówi doktór! Ten poczciwy ksiądz Clement ma całej płacy ledwie sto pięćdziesiąt franków rocznie. Uważałam, że, od czasu jak on się we mnie kocha, Anzelma nie robi mu już podarków: na imieniny dała mu tylko sześć łokci czarnego sukna, a i to była resztka z żałoby po księciu. Dostaje czasem coś od księżnej, trochę drobiu i dziczyzny od chłopów, ale tak jak podprefekt, pan de Bermude, zmuszony jest może mówić wiele rzeczy, aby go nie usunięto. Ile długich kazań na chwałę ministrów prawi nam biedny pan de Bermude; i ot, trach! usunięto go, bo przy wyborach nie mówił tak jak chciał jego minister. Co za głupota! co za nieostrożność! powiada księżna: to były głupstwa, które nie miały odrobiny sensu, ale dla niego (dodała) miały ten sens, że zapewniały mu posadę; a teraz Bermude będzie musiał wegetować z ośmiuset franków miesięcznie. Oto co czeka wszystkich dudków, którzy chcą się bawić w rzymską cnotę.
To uniosło Lamiel w podniosłe regiony i oddalało ją coraz więcej od praktycznej myśli wybrania się do lasu i wyszukania sobie młodego zucha aby go spytać, co to jest miłość.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.