Przejdź do zawartości

Lamiel/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Lamiel
Wydawca Wydawnictwo Alfa Warszawa
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Lamiel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V

Rzekoma słabość oczu księżnej służyła tej miłej kobiecie za pozór nie rozłączania się nigdy z Lamiel, która w całej pełni zajęła w jej sercu miejsce pieska Dash, zdechłego niedawno.
Ten tryb życia byłby rozkoszny dla pospolitej młodej wieśniaczki; ale zaledwie trwało ono rok, kiedy całe wesele młodości znikło u młodej Lamiel.
W ten sposób upłynął szereg miesięcy; wreszcie Lamiel zachorowała poważnie. Niebezpieczeństwo okazało się zaraz z początkiem choroby tak wielkie, że księżna zdecydowała się wezwać doktora Sansfin, który od wielu lat bywał w zamku jedynie w Nowy Rok. Du Saillard wpakował w jego miejsce doktora Buirette z Mortain, małego miasteczka o parę mil od zamku. Du Saillard bał się, aby doktór nie zawładnął księżną, a nawet aby nie uleczył rzekomej choroby oczu. Bezgraniczna próżność garbusa odczuła rozkosznie to wezwanie do zamku; tego tylko brakowało jego sławie w okolicy. Postanowił wywrzeć głębokie wrażenie. Wedle niego, księżna musiała ginąć z nudów; zaczem, przez pierwszą połowę wizyty, starał się być niesłychanie grubjański; w rozmowie z tą wielką panią, której (jak to dobrze wiedział) język był tak odmierzony i wytworny, posługiwał się najgrubszemi wyrażeniami.
Zachwycony był chorobą dziewczyny.
— Oto wypadek bardzo rzadki w Normandji, powiedział sobie. To nuda, i to nuda mimo towarzystwa księżnej, mimo wybornego kucharza, nowalji, pięknych mebli zamkowych, etc. To może być ciekawe; zatem, nie trzeba się dać stąd wygryźć; zastosowałem wizykatorję grubjaństwa dostatecznie mocną. Zresztą tej kobiecie może się zrobić słabo; skoro ona zemdleje, zanudziłbym się tutaj. Więcej miary, panie doktorze! Najokrutniejsza rzecz, jaką mógłbym wynaleźć w służbach tej wielkiej pani, która mnie nienawidzi w tej chwili, to odesłać małą z powrotem do rodziców.
Sansfin wrócił nagle do swoich zwykłych manjer: jeżeli nie były one bardzo wytworne, zwiastowały przynajmniej człowieka rozumnego, przeciążonego pracą, nie mającego czasu ani łagodzić ognia swoich myśli ani szlifować wyrażeń.
Przybrał ton bardzo posępny:
— Księżno, z bólem przychodzi mi przygotować panią na rzeczy najsmutniejsze; wszystko skończone dla tego miłego dziecka. Widzę tylko jeden sposób niejakiego opóźnienia postępów straszliwej choroby piersiowej; trzeba (dodał surowiej), aby wróciła do rodziców, do pokoiku w którym mieszkała tak długo.
— Nie wzywano pana, wykrzyknęła księżna z gniewem, aby pan zmieniał porządek mego domu, ale aby się pan starał, o ile pan potrafi, wyleczyć to dziecko.
— Przyjm pani wyrazy mego głębokiego szacunku, wykrzyknął doktór ironicznie, i każ pani wezwać księdza proboszcza. Mój czas potrzebny jest dla innych chorych, których otoczenie nie sprzeciwia się ich leczeniu.
Doktór wyszedł, nie chcąc gadać z panną Anzelmą, którą księżna wysłała za nim. Nie miał ochoty robić przykrości tak wielkiej damie, która ma tak piękną figurę!
— Cóż za grubjaństwo! co za zdeptanie wszystkich form! wykrzyknęła księżna nie posiadając się z gniewu. Jakgdyby nie miało się zapłacić temu gburowi za drugie pół godziny, które byłby poświęcił małej. Niech sprowadzą księdza du Saillard.
Proboszcz przybył natychmiast. Oświadczenie jego nie mogło być tak ścisłe jak wyrok doktora. W myśl przyzwyczajeń swego zawodu, nawykły mówić do głupców i zmuszony zabezpieczać się ze wszystkich stron od krytyki, proboszcz, nim cokolwiek powiedział, gadał dobrych pięć minut. Rozwlekła ta odpowiedź przeraziłaby czytelnika, ale spodobała się księżnej; to był ton, do którego była przyzwyczajona. Proboszcz podzielił w całej pełni jej gniew na niegodziwe postępowanie tego człowieka, którego wszędzie zresztą nazywał swoim szanownym przyjacielem; pod wpływem tej wizyty, która trwała siedem kwadransów, księżna postanowiła natychmiast sprowadzić lekarza z Paryża.
Wielką objekcją przeciw temu postanowieniu było to, że nigdy w rodzinie de Miossens nie wzywano lekarza z Paryża dla służby.
— Mógłbym poddać księżnej bardzo prostą myśl: księżna raczy wezwać tego lekarza dla swego własnego zdrowia, które w istocie, ku naszej wielkiej boleści, wydaje się wśród tych kłopotów wielce zagrożone.
— Moje panny będą dobrze wiedziały, odparła księżna tonem rzymskim, że lekarz przybywa z Paryża dla Lamiel a nie dla mnie.
Lekarz, wezwany przez kurjera, dawszy na siebie czekać czterdzieści ośm godzin, raczył się wreszcie zjawić. Ów pan Duchateau był czemś w rodzaju lowelasa arystokratycznej dzielnicy; jeszcze młody i bardzo przystojny, mówił dużo i dowcipnie, ale miał coś tak okropnie pospolitego w zachowaniu i w mowie, że raził nawet pokojówki księżnej. Zresztą, wśród tej gadaniny bez końca nawet pokojówki zauważyły, że lekarz raczył poświęcić ledwie sześć minut na zbadanie choroby Lamiel. Kiedy mu chciano opowiedzieć objawy, oświadczył, że to wcale niepotrzebne i przepisał jakąś zupełnie obojętną kurację. Kiedy, po trzech dniach, wrócił do Paryża, nieobecność tego człowieka sprawiła ulgę pani de Miossens. Wezwano lekarza z Mortain, który był w porozumieniu z pokojówką i udał chorego aby nie odgrywać roli kopciuszka. Sprowadzono następnie lekarza z Rouen, pana Derville, który, wielce odmiennie od paryskiego kolegi, miał minę posępną i nie mówił ani słowa. Nie chciał się wypowiedzieć jasno wobec księżnej, ale szepnął księdzu, że mała nie pociągnie ani pół roku. Był to okrutny wyrok dla księżnej; pozbawiał ją jedynej rozrywki, jaką miała na świecie; kaprys jej do Lamiel był w całej pełni; była w rozpaczy i powtarzała często, że dałaby sto tysięcy franków aby ocalić Lamiel. Stangret pałacowy, który to usłyszał, rzekł z rubaszną szczerością Alzatczyka:
— No cóż, to niech księżna wezwie z powrotem pana Sansfin.
To odezwanie złamało lody. W dwa dni później, wracając smętnie ze mszy karetą, przejeżdżając główną ulicą księżna ujrzała zdaleka garbatego lekarza. Wiedziona instynktem zawołała go. Miał jakieś złośliwe natchnienie; podbiegł tedy do karety z miną bardzo serdeczną. Wsiadł, i przybywszy do chorej oświadczył, że jest straszliwie zmieniona; dał jej jakieś lekarstwo, które zdwoiło objawy choroby. Ten łajdacki podstęp zyskał powodzenie, które zachwyciło doktora. Sama księżna rozchorowała się; że zaś, pod pozorami straszliwego egoizmu który wszakże płynął tylko z dumy, była to w gruncie dobra kobieta, wyrzucała sobie gorzko, że nie pozwoliła przenieść Lamiel do domu rodziców. Przeniesiono ją tam w istocie, a garbaty lekarz powiedział sobie: „Ja będę lekarstwem“.
Postanowił zabawić chorą i pokazać jej świat na różowo; użył do tego celu dwudziestu sposobów; zaabonował naprzykład Gazetę trybunalską i czytywano ją dziewczynie co rano. Zbrodnie interesowały ją, imponował jej hart duszy, okazany przez niektórych złoczyńców. W niespełna dwa tygodnie bladość Lamiel ustąpiła potrosze. Księżna zauważyła to jednego dnia.
— I cóż, proszę pani, zawołał wyniośle Sansfin; czy to ma sens wołać doktorów z Paryża, kiedy się ma doktora Sansfin pod ręką? Proboszcz jest może rozumny człowiek, ale kiedy rozum jest zmącony zawiścią, przyznaj pani, że podobny jest jak dwie krople wody do głupstwa. Sansfin widzi prawdę wszędzie; ale muszę przyznać, iż studja, jakie podejmuję aby się doskonalić w mej sztuce, zostawiają mi tak mało czasu do stracenia, że niekiedy mówię prawdę w terminach zbyt jasnych i ścisłych. Wiem, że złocone salony nie lubią słuchać prostej mowy zacnego człowieka, nie potrzebującego schlebiać nikomu. Przez egoizm, aby się nie rozłączyć z pokojówką, która panią bawi, nie chciałaś pani zrazu puścić Lamiel do rodziców i naraziłaś pani jej życie. Nie moją rzeczą jest pouczać księżnę, co religja sądzi o takim postępku. Gdyby ksiądz du Saillard miał odwagę dopełniać swoich obowiązków wobec kobiety takiej jak pani, surowość jego byłaby może bardziej grubjańska od mojej; ale on sobie drwi z zatraty duszy swoich chorych. Śmierci duszy nie widać tak jak śmierci ciała. Jego rzemiosło jest wygodniejsze od mego. Co się tyczy lekarstw tego głupca z Paryża i doktora z Rouen, powiem tyle, że doprowadzili małą do grobu. Niech mi pani zada kłam, jeśli się mylę. Ja mam tyle serca i tyle przywiązania do mego rzemiosła, że, gdyby jedna z tych starych idjotek, od których roi się w zamku, pozwoliła mi na to, byłbym się wdarł w sekrecie do tej sympatycznej chorej i byłbym jej dał prawdziwe lekarstwo, w miejsce trucizn, jakie w nią pchał paryski szarlatan. Ale nie mogłem! Niech pani zważy, narażałem się na niebezpieczeństwo procesu karnego, aby ocalić dziewczynkę, która panią bawi. Tak-to, proszę księżnej, głupota, nawet w wypadku najobojętniejszym napozór, może sprowadzić śmierć. Przez tydzień starałem się mieć co rano i wieczór wiadomość o małej; była umierająca; w każdej chwili mógł ją chwycić krwotok, w którym oddałaby ducha w pani rękach. Gdyby mogła w ostatnich chwilach znać prawdę, byłaby powiedziała: „Księżna mnie zabija, poświęciła księżna moje życie swej odrazie do szlachetnego i męskiego głosu prawdy. Prawda uraziła panią, ponieważ spotkała ją pani w ustach biednego wiejskiego lekarza“.
Księżna była zmiażdżona słowami doktora; miała uczucie, że słyszy proroka. Tak głupio urządziła swoje życie, że oddawna nikt nie silił się na wymowę aby ją rozerwać. Dawała spływać swemu życiu, jak wówczas gdy piękność jej i czarujące słówka ściągały tłumy do jej salonu.
Doktór z umysłu drażnił cierpienie wielkiej damy; doprowadził ją do tego, że szalała z bólu; prawda, iż codziennie przez godzinę poddawał ją straszliwemu fluidowi swej piekielnej wymowy. Księżna czuła się tak źle, że nie miała sił odwiedzać dwa razy dziennie Lamiel u rodziców. Wówczas, dzięki staraniom doktora, który chciał ją leczyć z melancholji, doszła do tego stopnia szaleństwa, że opuściła zamek, aby spędzić publicznie kilka dni w chacie sąsiadującej z domkiem Hautemarów. Tę chatę doktór kazał opróżnić i umeblować w kilka godzin. Zapał doktora pomnażało to, że proboszcz był wściekły i wysilał cały swój talent aby w jakiś sposób oddalić garbusa. Obrona doktora była bardzo prosta. Wszyscy w Carville bali się proboszcza. Doktór, powtórzywszy to paręset razy na wszystkie tony, wmówił księżnej i całej wsi, że proboszcz jest o niego zazdrosny dlatego, że on uratował życie małej Lamiel, naprzekór wezwanemu z księżej porady lekarzowi z Paryża. Rzecz, oświetlona w ten sposób, stała się tak jasna, że cała wioska przyjęła ją za fakt i wzburzenie proboszcza du Saillard przestało być zagadką. Doktór nie zaniedbał niczego aby otworzyć oczy księżom z sąsiedztwa, którzy byli zachwyceni, mogąc znaleźć słabiznę w straszliwym proboszczu z Carville mającym ich dozorować.
Wielka sprawa, którą sobie postawił za cel, ożywiła doktora. Przestał być znudzony samym sobą. Żył bardzo dostatnio, miał sześć tysięcy renty i potrajał ten dochód swojem rzemiosłem. Miał liczną psiarnię, znakomite angielskie fuzje, ale, sam o tem nie wiedząc, nudził się.
Rozmowy z księżną, często mówiącą o znajomych, którzy robią wielką karjerę, spekulując na panowaniu Karola X, rozjaśniły w głowie doktorowi i zmąciły mu spokój. Zadał sobie to pytanie: Czem ja będę za dwadzieścia lat?
Będę człowiekiem pięćdziesięcioośmioletnim, z piętnastoma lub dwudziestoma tysiącami franków renty, i z tą chwałą, że miałem dwadzieścia lub trzydzieści wieśniaczek; to znaczy tem czem jestem dziś, plus niedomagania starości i parę tysiączek więcej.
Zwycięstwo, jakie odniósł nad du Saillardem, — stąd wściekłość proboszcza — wymagało miesiąca zabiegów, ale było kompletne. Nabrał szacunku dla samego siebie i wśród tej kuracji przyszła mu do głowy szalona myśl:
Muszę przeprowadzić dwie rzeczy:
Zyskać miłość Lamiel, która dochodzi lat siedemnastu i będzie urocza, skoro ja ją wyrobię.
Stać się tak potrzebnym tej wielkiej damie, która ma ładne rysy i która jest jeszcze wcale niczego, mimo swoich pięćdziesięciu dwóch lat, ażeby, po walce, trwającej kilka miesięcy lub rok, zdecydowała się zaślubić z lewej ręki wiejskiego lekarza, upośledzonego przez naturę“.
Z temi dwiema myślami, powiedział sobie Sansfin, warto jest chodzić codzień do zamku.
Księżna radziła go się we wszystkiem i w istocie, od czasu jak widywała doktora codzień i kilka razy dziennie, nie znała już prawie nudów.
W pełni wzruszeń, w jakich ją doktór utrzymywał, mówiła głośno całemu światu, że, od czasu jak mieszka w chacie, poznała szczęście.
— Byłabym zupełnie szczęśliwa, dodawała, gdybym była pewna zdrowia Lamiel.
W tym stanie rzeczy Sansfin orzekł, że aptekarz z Avranches nie potrafi sporządzić pewnych pigułek heroicznych, potrzebnych aby wrócić nieco sił młodej chorej. Udał się na kilka dni do Rouen; od kilku miesięcy utrzymywał dość częstą korespondencję z księdzem Girard, wielkim wikarjuszem, zaufanym człowiekiem kardynała-arcybiskupa. Przybywszy do Rouen, uznał, że musi zupełnie podbić wielkiego wikarjusza. Doprowadził do tego, że kapłan ów zaproponował mu spowiedź powszechną; w końcu uzyskał to, co było istotnym celem jego podróży: przedstawiono go kardynałowi. Poprowadził rzecz z taką zręcznością, okazał tyle sprytu i umiarkowania, wychwalał tak przewrotnie księdza du Saillard, który nie był w Rouen od półtora roku, że, kiedy opuścił tę stolicę, kardynał raczej uwierzyłby denuncjacji doktora na księdza Saillard, niż denuncjacji proboszcza przeciw niemu. Doszedłszy do tego punktu, ten lekarz wiejski ujrzał przed sobą możliwość zaślubienia wdowy dostojnego rodu, która legalnie miała przeszło ośmdziesiąt tysięcy funtów renty, w rzeczywistości zaś, mając jedynego syna, liczącego lat siedemnaście, wychowanka Politechniki, mogła wydawać blisko dwieście tysięcy.
„Urobię sobie tego synalka, sprawię, że mnie będzie ubóstwiał, powiadał sobie Sansfin, przechadzając się samotnie po wzgórzu św. Katarzyny, wznoszącem się nad Rouen. W każdym razie, przyjmując najgorsze, ktoby mi bronił uciec do Ameryki ze stoma tysiącami franków w kieszeni? Tam, pod przybranem nazwiskiem pana Petit albo pana Piotra Durand, zacząłbym na nowo karjerę lekarską. Unosząc moich sto albo dwieście tysięcy franków, urządziłbym się zresztą tak, że księżna i jej syn okryliby się śmiesznością, gdyby mnie chcieli ścigać“.
Sansfin wrócił do Carville; ponieważ leczenie Lamiel postępowało bardzo szybko i mogło podać pani de Miossens myśl powrotu do zamku, Sansfin uciekł się do leków, które zwiększyły pozory niemocy u Lamiel.
W tym stanie rzeczy, Sansfin chodził na polowanie do lasu w Imberville; tam, pewnego dnia, zamiast polować, zamyślił się głęboko.
„No i cóż, powiedział sobie siadając pod rozłożystym bukiem, oto jestem mężem księżnej, obracam rozkosznie fortuną, liczącą przeszło dwieście tysięcy funtów renty; i cóż! nie zmieniłem niego położenia, pozłociłem je tylko, wciąż jestem istotą podrzędną, zmuszoną schlebiać ludziom potężniejszym odemnie; wciąż trzeba mi zwalczać wzgardę, co więcej wzgardę na którą czuję iż zasługuję... Rozważmy drugi projekt: przeniósłszy się do Ameryki, nazywam się, jeśli zechcę, pan de Surgeaire, mam dwieście tysięcy franków w kieszeni, co to jest to wszystko? To ma być upiększenie pozycji: ciężar mego łajdactwa mam przydać do ciężaru mego garbu. Ten garb pozwala mnie rozpoznać wszędzie, i, zważywszy bezecną wolność prasy jaka panuje w Ameryce, co pocznę, jeśli pewnego pięknego poranka, przeczytam całą mą historję w dziennikach? Nie, dość mam już szalbierstw; musi być wszystko prawne i realne; pieniądze dobre mi są jedynie jako zbytek. Niewątpliwie, piękna kareta zasłoniłaby moje kalectwo, ale co do mnie, aby żyć, wystarczy mi dziesięć tysięcy franków“.
Po czterech godzinach gorączkowego podniecenia, doktór wyszedł z lasu i wrócił do Carville zdecydowany zrobić z księżnej jedynie kochankę, nie żonę. Oszczędziwszy sobie łajdactwa, czuł się zadowolony. W tydzień później powiadał sobie:
„Wielki Boże, jak ja się łudziłem, narzucając sobie nowe szalbierstwo. Byłbym o wiele szczęśliwszy rozwijając moje wrodzone przymioty. Jeśli natura dała mi smętną powłokę, umiem być wymowny i kierować sądem głupców, a nawet (dodał z uśmiechem zadowolenia) sądem ludzi inteligentnych: bo, ostatecznie, ta księżna ma nieźle w głowie, ma cudowne wyczucie śmieszności i afektacji, tylko nie umie myśleć, jak wszyscy z jej sfery. Rozumowanie nie dopuszczające żartu wydaje się jej czemś przygnębiającem; a kiedy przypadkiem zechce rozumować i dojść do konkluzji która mi się niespodoba, mogę zawsze zniszczyć jej wywód ciętem słówkiem. Co do mnie, wiem jak się wziąć do rzeczy, aby zostać posłem; trzebaby mi się douczyć trochę ekonomji politycznej i przeczytać tytuły paruset rozporządzeń administracyjnych; ba, i cóż to jest, w porównaniu do wystudjowania kilku chorób? Przy moich pierwszych próbach jako mówcy, garb ochroni mnie od ludzkiej zawiści. Poco gnać do Ameryki? Ojczyzna daje mi pozycję, która mi odpowiada; trzeba aby pani de Miossens miała salon odgrywający rolę w Paryżu i aby ten salon zaręczył za mnie wobec świata. Przy pomocy arcybiskupa mogę wejść do kongregacji. Po tych dwóch wstępnych czynnościach mam drzwi otwarte; do mnie należy wejść, jeżeli mam dosyć siły w nogach. Tymczasem trzeba się bawić; podczas gdy będę dążył do tego wielkiego celu, muszę sobie zafundować nowalijkę z serca tej dziewczyny“.
Aby osiągnąć wszystkie te piękne rzeczy, Sansfin przeciągał przez kilka miesięcy rzekomą chorobę Lamiel. Ponieważ źródłem odrobiny rzeczywistości, jaka istniała w tej bardzo prostej chorobie, była nuda, Sansfin przedewszystkiem starał się zabawić chorą; ale zdziwiła go jasność i siła tej młodocianej inteligencji: oszukać ją było bardzo trudno. Niebawem Lamiel uwierzyła, że ten biedny lekarzyna o tak pociesznej postaci jest jedynym przyjacielem, jakiego ma w świecie. W krótkim czasie, zapomocą celnych żarcików, Sansfin zdołał zniweczyć całe przywiązanie, jakie poczciwe serduszko Lamiel czuło dla wujostwa Hautemare.
— Wszystko w co wierzysz, wszystko co ci prawią dzisiaj i co cię czyni tak uroczą, zepsute jest odblaskiem głupstw, jakie poczciwy Hautemare i jego żona podali ci za czcigodne prawdy. Natura dała ci uroczy wdzięk i wesołość udzielającą się, bez twojej wiedzy, osobom mającym szczęście żyć z tobą. Patrz na księżnę: nie ma rozumu za grosz a przecież, gdyby była jeszcze ładna, uchodziłaby za kobietę bardzo miłą; i ot! rozkochałaś ją w sobie tak, że niema ofiary, którejby nie przyjęła z radością, byle ocalić szczęście spędzania wieczorów z tobą. Ale twoje położenie jest niebezpieczne, musisz być przygotowana na najczarniejsze spiski pokojówek; panna Anzelma zwłaszcza mieni się na twarzy, skoro usłyszy najmniejszą pochwałę o tobie. Ksiądz du Saillard przywykł, że mu się udaje wszystko co podejmie; jeżeli poda sobie ręce z pokojówkami, jesteś zgubiona, bo masz wszystkie powaby, ale twojej młodości brak jeszcze rozsądku: nie umiesz rozumować. Pod tym względem, mógłbym ci być niejaką pomocą; ale twoja choroba minie, wówczas nie będę miał już pozoru widywania cię i możesz popaść w największe błędy. Gdybym był na twojem miejscu, starałbym się nabyć rozumu: to praca miesiąca lub dwóch.
— Czemu mi tego nie powiedzieć w dwóch słowach, poco te długie wstępy? Od czasu jak pan mówi, czuję się niespokojna, silę się zgadnąć dokąd pan zmierza.
— Chcę, rzekł Sansfin śmiejąc się, abyś się zgodziła na straszliwe morderstwo: co tydzień, będę ci przynosił w kieszeni mojej kurtki myśliwskiej od Stauba (modny krawiec) żywego ptaka; utnę mu głowę, a ty zbierzesz krew na gąbeczkę, którą włożysz do ust. Czy będziesz miała odwagę? co do mnie, wątpię o tem.
— A dalej? rzekła Lamiel.
— Dalej, ciągnął doktór, przebywając z księżną, będziesz, od czasu do czasu, pluła krwią. Wobec tego że piersi twoje będą aż do tego stopnia zagrożone, nikt nie będzie stawiał przeszkód, cobądźbym uczynił aby cię zabawić. Powiedziałem ci już: twoja choroba prowadzi do uwiądu; niema nic niebezpieczniejszego dla dziewcząt w twoim wieku: ale w gruncie, twoja choroba to była tylko nuda.
— A pan, doktorze, czy nie obawiasz się mnie znudzić, ucząc mnie tego co nazywasz rozumem?
— Nie, bo to, czego żądam od ciebie, to praca; praca zaś, kiedy się jej oddawać z powodzeniem, daje przyjemność i spędza nudę. Wyobraź sobie, że ze wszystkich rzeczy, w które wierzy ładna dziewczyna w Normandji, nie ma ani jednej, któraby mniej lub więcej nie była głupstwem lub fałszem. Co czyni bluszcz, który widzisz tam w aleji na najładniejszych dębach?
— Bluszcz oplata ciasno pień dębu, a potem pnie się na konary.
— Otóż to! odparł doktór, wrodzona inteligencja, którą ci dał przypadek, to piękny dąb; ale podczas gdy rosłaś, wujostwo pchali ci codziennie w głowę tuzin lub więcej głupstw, w które wierzyli sami, i te głupstwa czepiały się twoich najpiękniejszych myśli, jak bluszcz czepia się dębów w alei. Ja chcę uciąć bluszcz i oczyścić drzewo. Kiedy stąd wyjdę, zobaczysz, jak, zsiadłszy z konia, obcinam bluszcz z dwudziestu drzew po lewej. Oto moja pierwsza lekcja: to będzie się nazywała reguła bluszczowa. Wypisz to słowo na pierwszej stronie swojej książki do modlenia; za każdym razem, kiedy się złapiesz na wierzeniu w cokolwiek co tam jest wypisane, powiedz sobie słowo: bluszcz. Dojdziesz do przeświadczenia, że niema ani jednego z twoich obecnych pojęć, któreby nie zawierało kłamstwa.
— Zatem, wykrzyknęła Lamiel ze śmiechem, kiedy panu powiem, że jest stąd półczwartej mili do Avranches, mówię kłamstwo! Ha, ha! mój poczciwy doktorze, co pan mi za baśnie opowiada! Na szczęście, jest pan zabawny.
Arcydziełem doktora było nadać ten charakter rozmowom, jakie miał z ładną chorą; uważał że po poważnym tonie, w jakim musiała rozmawiać z księżną, zawsze jej będą nieskończenie milsze chwile spędzone w jego towarzystwie.
„I, powiadał sobie, gdyby nawet któregoś dnia jeden z owych bezecnych młokosów, których nienawidzę i którym natura dała ciało bez skazy, zechciał pleść czułe słówka memu klejnocikowi, ten ton przestraszy nadskakującego ciemięgę, a ja będę ich mógł łatwo ośmieszyć“.
Mimo że krew biednego ptaszka, którego doktór przyniósł chorej, budziła w niej zrazu wstręt, zdołał jej wszakże umieścić w ustach krwawą gąbeczkę. Co więcej — rzecz znacznie donioślejsza — akcentem głosu, jaki przybrał doktór, udało mu się wmówić w dziewczynę, że popełnia wielką zbrodnię. Kazał jej powtarzać za sobą straszliwe zaklęcia, w których zobowiązywała się nie zdradzić nigdy, że to on jej poradził brać krew ptaka. Widok śmierci ładniutkiego stworzonka poruszył głęboko duszę dziewczyny; zakryła oczy chusteczką, aby nie patrzeć na tę zbrodnię. Doktór rozkoszował się widokiem żywych wzruszeń, o jakie przyprawił tę śliczną istotkę.
„Będzie moją“, powiadał sobie.
Dusza jego była przepełniona szczęściem, że zdołał uczynić młodą dziewczynę swą wspólniczką. Gdyby ją pchnął do największych zbrodni, nie byłaby bardziej jego wspólniczką. Wytyczył drogę tej młodej duszy: to najważniejsze. Drugą korzyścią, nie mniej ważną, było, że uzyskał to stosując strach; tem samem dziewczyna miała się włożyć do dyskrecji.
Nawyk ten wspomogło cudowne wprost powodzenie, jakie zyskała śmierć ptaka. Skoro księżna uwierzyła, że jej młoda ulubienica pluje czasami krwią, najszaleńsze zachcenia Lamiel stały się dla niej prawem. Aby dopełnić swej władzy, doktór, który lękał się bardzo talentów du Saillarda, starał się być okrutny wobec księżnej.
— Te młode piersi, powtarzał często, podrażnione są na długo, a może zupełnie stracone, wskutek nadmiaru lektury, do jakiej zmuszało Lamiel zaszczytne stanowisko przy osobie księżnej.
Nie zaniedbywał niczego, aby wzbudzić wyrzuty w nowej przyjaciółce. Te wyrzuty, przeciw którym codziennie księżna znajdowała jakiś argument, stały się nowym terenem zażyłości między lekarzem wiejskim a wielką damą. Zażyłość ta doszła do tego punktu, że doktór powiedział sobie:
„Skoro nie chcę się z nią żenić, mogę jej zacząć mówić o miłości“.
Oczywiście, zrazu była mowa jedynie o miłości platonicznej; był to podstęp, którym Sansfin posługiwał się zawsze, aby odwrócić uwagę swej ofiary, i aby jej pozwolić zapomnieć o swej szpetnej ułomności.
To właśnie nieszczęście nauczyło doktora od dziecka zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Od ósmego roku życia, jego niewiarogodna próżność cierpiała od uśmieszku, zauważonego u przechodnia po drugiej stronie ulicy.
Pod pozorem że jest wrażliwy na zimno, doktór zwykł był nosić wspaniałe płaszcze z rozmaitych futer; wyobrażał sobie, że to pokrywa jego ułomność, ale ta obfitość materji, nałożona na jego już nazbyt wystające ramiona, uwydatniała jeszcze jego braki. Pierwszego chłodnego wieczoru z radością widział, na drugim końcu rynku, pierwszego człowieka z miejscowego towarzystwa, który włożył płaszcz. Natychmiast biegł do siebie i powiadał wszystkim pacjentom:
— Wziąłem płaszcz, bo pan X dał mi przykład. Niema nic niebezpieczniejszego niż pierwsze przymrozki; człowiek spocony łatwo może się zaziębić, wiele piersiowych chorób ma ten początek.
Oto system, który oddawał doktorowi usługi wobec kobiet.
Pierwszem jego staraniem, było oddzielić je pod pozorem choroby; zapomocą tego prostego sposobu wtrącał je w nudę; następnie zabawiał je swem nadskakiwaniem i niekiedy osiągał to, że zapominały o jego kalectwie. Aby oszczędzać swoją próżność, miał zbawienny zwyczaj nie liczyć swoich klęsk, tylko powodzenia.
„Przy mojej urodzie, powiedział sobie zawczasu, na sto kobiet, które wezmę na cel, mogę liczyć ledwo na dwa sukcesy.
I nie martwił się, skoro spadał poniżej tego procentu.
Osiągnął to, że ruszył z miejsca księżnę, namawiając Lamiel, co zresztą nie przyszło mu trudno, aby wzbraniała się wrócić do zamku. Księżna kupiła ogród przylegający do domku Hautemare‘ów i w tym ogrodzie kazała zbudować kwadratową wieżę, składającą się na każdem piętrze ze wspaniałego pokoju i alkierza. Do tego kosztownego zachcenia skłoniło księżnę to, że miała ochotę pokazać mieszkańcom Carville, nadto zarażonym jakobinizmem, prawdziwą wieżę średniowieczną: delikatne przypomnienie czem byli dla nich niegdyś panowie z Miossens. Wieża, zbudowana w ogrodzie, była wierną kopją nawpół rozwalonej wieży, znajdującej się w parku zamkowym. Doktór zdołał zwyciężyć niejakie trudności wynikłe ze skąpstwa księżnej, poddając jej, że można się posłużyć dla nowej wieży ciosowym kamieniem starej. Następnie, skoro wieża już stanęła, zauważył, że murarze wiejscy nie zrównali dostatecznie kamieni; zaczem sprowadzono z Paryża kamieniarzy, którzy, nacinając te kamienie miejscami na głębokość sześciu cali, ozdobili wieżę ornamentami, zapożyczonemi z architektury saraceńskiej, której tak piękne szczątki widzi się w Hiszpanji. W tej postaci nowa wieża wywarła głębokie wrażenie na okolicznych zamkach.
— To razem przyjemne i pożyteczne, wykrzyknął margrabia de Ternozière; w razie buntu jakobinów, można się schronić do takiej wieży i bronić się tam tydzień lub dwa, dopóki się nie ściągnie żandarmerji z sąsiedztwa. W spokojniejszych czasach, tak piękna budowla budzi szacunek w sąsiednich zamkach.
Doktór postarał się o to, aby w ciągu niespełna dwóch tygodni powtarzano podobne rzeczy dwadzieścia razy przed księżną. Była uszczęśliwiona. Brak miru w sąsiedztwie, to było jedno z cierpień jej życia, nuda zaś, w jakiej kisła przed chorobą Lamiel, pogłębiała jeszcze jej mniej lub więcej rzeczywiste zmartwienia. Za każdym razem, kiedy w czasie przejażdżki nastręczał się jej oczom któryś z sąsiednich zamków, wydawała okrzyk głębokiego bólu. Doktór wyciągnął z niej tajemnicę tego krzyku; twierdził że taki krzyk może być świadectwem ciężkiej choroby piersiowej. Wyobrażał sobie przez dobry miesiąc zachwyt, w jakim pogrąży panią de Miossens tryumf wieży. Namiętność, którą w istocie najtrudniej było w niej zwalczyć, to było skąpstwo. Postanowił chwycić byka za rogi i, przygotowawszy dobrze wszystko, wykrzyknął pewnego dnia tonem głębokiego przekonania:
— Przyzna mi księżna jedną rzecz: ta wieża kosztuje panią pięćdziesiąt, najwyżej pięćdziesiąt pięć tysięcy franków, a daje pani szczęścia za więcej niż sto tysięcy. Próżność szlachetków, którzy panią otaczają, uchyliła czoła: oddają hołd wysokiemu stanowisku, na jakiem opatrzność postawiła panią. Niech pani raczy ich zaprosić na wielki obiad, który wydamy aby uczcić wieżę Albret. (Dano wieży to miano na cześć słynnego marszałka).

Od kilku miesięcy doktór pracował nad tem, aby pogodzić okoliczną szlachtę z dziwactwami księżnej. Rozgadał po wszystkich dworach, że ta rzekoma pycha, która ich uraziła, to nie jest prawdziwa pycha, ale jedynie zły narów paryski którego zresztą księżna zaczyna czuć śmieszność.
Księżna wydała wspaniałą ucztę, aby uczcić wieżę Albret. Było tam pięć pięter; doktór umyślił aby było pięć stołów, na każdem piętrze jeden! Wzniesiono o dziesięć kroków od wieży budę z desek, aby służyła za kuchnię; ustawiono stoły na sąsiedniej łące, gdzie zaproszono rodziców wszystkich uczniów pana Hautemare. Podział miejscowej śmietanki na pięć stołów wytworzył szczerze wesoły nastrój, zdwojony uprzejmością z jaką, pierwszy raz w życiu, księżna odpowiadała na składane jej komplementy. Zmiana ta, to było arcydzieło doktora Sansfin.
Sprowadził grajków, którzy się zjawili przypadkiem o zmierzchu, kiedy młode kobiety przy wszystkich pięciu stołach zaczynały żałować, że nie można zakończyć balem tak miłego dnia. Sansfin wrócił pędem i oznajmił że księżna wpadła na myśl, aby zatrzymać grajków udających się do Bayeux.
Wśród drzew na łączce zabłysły, niby przypadkiem, światła, i bal zaczął się od wieśniaczek. Najwyższy salon na wieży, na piątem piętrze, zatrzymano dla dam na zmiany tualet spowodowane tym improwizowanym balem. Przez czas poświęcony temu zatrudnieniu, doktór Sansfin tłumaczył szlachciurom z sąsiedztwa, iż mimowiednie stworzono z wieży Albret fortecę trudną do zdobycia.
— Wasi przodkowie, panowie, znali się na sprawach wojennych. Otóż murarze odtworzyli ściśle plan starej wieży; nie myśląc o tem że przygotowują kajdany dla plebejuszów, zbudowali fortecę, która będzie mogła służyć za schronienie wszystkim przyzwoitym ludziom w razie gdyby kiedy jakobini znów zaczęli palić zamki.
Ta myśl dopełniła uroku tego dnia. Damy tańczyły od ósmej do północy, mężowie zaś, wszyscy zajęci wieżą, nierychło pomyśleli o tem aby kazać zaprzęgać. Chłopi tańczyli do rana. Doktór wsiadł na konia i kazał przywieźć na łąkę beczułki piwa, a nawet wina.
Dzień ten zmienił najzupełniej stosunek księżnej do sąsiadów; zarazem była to epoka, w której dama ta doszczętnie zapomniała o okrutnym sposobie, w jaki natura obeszła się z tym tak uroczym człowiekiem, doktorem Sansfin.
Lamiel widziała całą zabawę z karety książęcej, którą wytoczono na łąkę i w której podniesiono szyby. Księżna zachodziła więcej niż dwadzieścia razy zaglądać, czy jej faworycie nie grozi wilgoć. Skąpstwo jej — namiętność dominująca do tej chwili — złożyło w zupełności broń.
W tydzień po tym wspaniałym balu w wieży Albret, który długo pozostanie sławny w okręgu Bayeux, przybył do Carville z Paryża wielki wóz meblowy. Pełen był robotników, tapicerów i materyj wszelakiego rodzaju, godnych prawdziwego pałacu. Urządzili cudownie pięć pokoi położonych nad sobą i tworzących gotycką wieżę. Księżna, wyzbywszy się skąpstwa, czuła pustkę w duszy i popadała w przeciwną ostateczność: już obmyślała drugi obiad.
Pokój na drugiem piętrze, przeznaczony dla Lamiel, urządzono czarująco; Lamiel oświadczyła doktorowi że chce w nim zamieszkać. Próżno doktór przedkładał jej na kolanach, że ten pokój, bardzo wilgotny, przywiódłby do choroby najzdrowszą wieśniaczkę, gdy ona już miała wątłe zdrowie światowej kobiety. Lamiel pozostała nieugięta. Doktór uświadomił sobie, że już od pięciu miesięcy rodząca się próżność ładnej Normandki uczyła się wciąż czegoś od doktora; zawsze doktór miał rację, zawsze Lamiel musiała uznać jego wyższość. Doktór pozwalał sobie ostrożnie na pewne doświadczenia, ale w końcu odkrył prawdziwą sprężynę kaprysu dziecka.
— Już próżność, już duma kobieca! wykrzyknął. Trzeba mi coprędzej ustąpić, albo zasieję ziarno niechęci, która może się rozciągnąć na najlepsze lata tej uroczej dziewczyny, kiedy nadejdzie czas, gdy jej zdobycz stanie się w istocie czemś miłem dla biedaka upośledzonego jak ja“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.