Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wy miast mieszkance nie wiecie potęgi
Miłości w dzikiéj i namiętnéj duszy.
U was powinność wyczytana s księgi
Poty kwiat uczuć przesadza i głuszy,
Aż znikczemnieje, skarleje i zginie,
Albo w stwoł pójdzie — i nieda jagody.
Jak kwiat bez słońca. Ah! jak jawor młody
Jam wszedł i urosł w ojczystéj dolinie,
Na las patrzając. Jam s przyrody daru
Jadał z jéj uczty, czerpał z jej puharu.
Ah! mnie wiatr czesał, słońce różowało,
I deszcz umywał. Ja serce zielone,
I myśl kwitnącą przyniosłem, złożyłem
U nog anioła mego. Mnie się zdało
Że z jego oczu promienie ronione
Były mém życiem. — I s czemże wróciłem?
Żal łez i pieśni!....” (Koń rży.)

∗        ∗

Do broni! do broni!
Tam, od północy ciągnie modra chmura,
I grzmi i błyska i szumi ponura;
To chmura piasku, to grzmot kopyt koni,
To błysk pioruna zbójeckich oręży;
Przyjdzie tu, lunie na koni i męży
Deszczem żelaznym, gradem ołowiannym.
Głowa, na którą upadnie jéj rosa,
Nie wstanie jutro powitać niebiosa,
Jak kwiat po deszczu, uśmiechém porannym.
Na wieki uschnie. — Do broni! do broni!

Gość dosiadł konia. Przytomny, spokojny,
Daje roskazy, szykuje do wojny.
Jego twarz smutna w bespieczniejszéj toni,
Jego wzrok zwykle myślący, surowy,