Strona:PL G de Maupassant Życie.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pewnego popołudnia Janina z Pawełkiem na ręku ruszyła w pole. Spoglądała to na synka, to na zieleń upstrzoną kwieciem rozmaitem, i szczęśliwość bezmierna roztkliwiała jej duszę. Co chwileczka całowała dziecko, namiętnie tuląc je do piersi; to znów upojna jakaś woń wsi, musnąwszy ją znienacka, rozkosznie ją obezwładniała, pogrążając w stanie błogości bezkresnej. I zaczynała marzyć o przyszłości syna. Co z niego będzie? Chwilami pragnęła, by został wielkim człowiekiem, sławnym, potężnym. — To znów wolała, by był skromnym i na zawsze przy niej pozostał, jako przywiązany, czuły syn. Gdy górę brało egoistyczne serce matki, życzyła sobie, by pozostał tylko jej synem, niczem więcej; lecz gdy do głosu dochodził rozsądek, ambicya jej pragnęła, by stał się człowiekiem, o którymby świat coś słyszał.
Usiadła na skraju rowu i zaczęła mu się przyglądać. Wydało się jej, że nigdy go jeszcze nie widziała. I nagłe zdumienie ogarnęło ją na myśl, że maleńka ta istotka urośnie, będzie chodzić krokiem pewnym, może mieć zarost na twarzy i mówić głosem męskim, głębokim.
Zdała dobiegło ją wołanie. Podniosła głowę. To Maryusz biegł ku niej. Pomyślała, że zapewne jacyś goście i podniosła się niezadowolona, że jej przeszkodzono. Chłopak jednak pędził co sił, a zbliżywszy się dostatecznie, krzyknął: