Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom III/Część druga/Rozdział XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.
PAMIĘTNIKI.

Wróciwszy do swego pokoju, w parę godzin po schowaniu rękopisu, zabranego Garbusce, powodowana ciekawością, postanowiła go przejrzeć.
„Dziś były moje imieniny. Aż do samego wieczora miałam próżną nadzieję. Wczoraj zaszłam do pani Baudoin dla opatrzenia jej lekkiej rany na nodze. Gdym weszła, zastałam Agrykolę. Pewno mówił o mnie z matką, bo, gdy mnie ujrzeli, umilkli natychmiast i tylko z uśmiechem spojrzeli na siebie, a potem spostrzegłam, przechodząc koło komody, piękne tekturowe pudełko, a na jego nakrywce ładną poduszeczkę... Uczułam, jak, uszczęśliwionej, wystąpił mi na twarz rumieniec... Rozumiałam, że to podaruneczek dla mnie przeznaczony, ale udałam, jakobym nic nie wiedziała.
„Lecz próżne były moje nadzieje. Przeminął dzień... Nadszedł ten wieczór... Nic... Piękne pudełko nie dla mnie było przeznaczone. Na jego nakrywce była poduszeczka... więc było przeznaczone dla kobiety... Komuż więc podarował je Agrykola?...
„W tej chwili jestem mocno cierpiąca. Moje przywidzenie, że Agrykola będzie winszował mi imienin, jest bardzo dziecinne, wyznaję, to ze wstydem... ale byłoby to mi dowiodło, iż nie zapomniał o tem, że ja mam inne imię prócz Garbuski.
„Dlatego, mocnobym się ucieszyła, gdyby Agrykola, w dniu moich imienin, nazwał mnie choć raz właściwem imieniem... Magdalena.

Coraz mocniej wzruszana Floryna, przewróciła kilka kartek i znowu czytała:
„Wzbronione są nam materjalne rozkosze z przyczyny naszego ubóstwa. Czyliż więc ludzką jest rzeczą wzbraniać nam rozkoszy duchowych?
„Czy Agrykola jest mniej dobrym rzemieślnikiem dlatego, że, powróciwszy do matki, poświęca dni świąteczne na pisanie owych śpiewek popularnych, któremi rozrywają się przy pracy rzemieślnicy? Czy byłoby lepiej, gdyby spędzał ten czas na hulankach w szynkowni? Ach! mylą się ci, którzy wzbraniać nam chcą tych niewinnych rozrywek po pracy, dlatego, jak mówią, że, w miarę, jak oświeci się i wykształci nasz rozum, nie będziemy tak cierpliwie znosili niedostatku i biedy, i że przez to staniemy się drażliwszymi.
„Ale nie, przeciwnie, ustają między ludźmi zwady, nienawiść, w miarę, jak ich rozum rozwija się, skłonniejsi są wtedy do zgody i wzajemnej miłości; tym sposobem dochodzimy do poznania się na cierpieniach moralnych, wtedy to poznajemy, że bogaci i dostojni ludzie miewają częstokroć przykre dolegliwości, i uczymy się wzajemnego pobłażania i litowania się nad sobą.

„Poszłam odnieść pilną robotę; przechodziłam przez plac du Temple; o kilka kroków przede mną dziecko, mające najwyżej dwanaście lat, z gołą głową i boso, pomimo zimna, bardzo biedne, w gałganki tylko ubrane, prowadziło na uzdeczce wielkiego, bez zaprzęgu, ale z uprzężą na szyi, konia od wozu... Koń co chwila stawał uporczywie, nie chcąc iść... dziecko, nie mając bata do popędzania go, nadaremnie ciągnęło za uzdeczkę... koń ruszyć nie chciał... stojąc jak wryty... Wtem biedny malec krzyknął: „O! mój Boże! mój Boże! co ja tu poradzę...“ i rzeczywiście płakał... oglądając się naokoło, czy mu nie pomoże kto z przechodzących.
— „Mój pan wybije mnie! — wołał biedny chłopczyna z płaczem — już o dwie godziny spóźniłem się, bo koń nie chce iść, i ot, porwał postronki... Mój pan mnie wybije i wypędzi. Cóż ja zrobię... o! mój Boże!... nie mam ani ojca, ani matki...
„Na te słowa, wymówione żałosnym głosem, uczciwa przekupka z Temple, znajdująca się między ciekawymi, zawołała miłosiernie: „Ani ojca, ani matki!... Nie martw się, moje dziecko, znajdzie się ratunek w Temple! a jeśli moje kumy takie są jak ja — nie odejdziesz z gołą głową i boso na takie zimno“.
„Przechodnie zajęli się chłopcem; naprawiono uprząż, potem jedna przekupka dała czapkę, druga parę pończoch, inna trzewiki, tamta spencerek, ta spodeńki, i w kwadrans chłopiec był ciepło ubrany, uprząż naprawiona. Ta scena miłosierdzia ludu uradowała mnie; patrzyłam, dopóki okiem dosięgnąć mogłam, za malutkim chłopczyną, który teraz ledwo zdążyć mógł za koniem, gdy ten uczuł bicz nad sobą.
Tak! ludzie są z natury dobrzy!

„...Szczęśliwy był dla mnie dzień dzisiejszy; spodziewam się, że dostanę robotę, a to szczęście winna będę młodej osobie, pełnej dobroci; jutro zaprowadzić mnie ma do klasztoru Panny Marji, gdzie, jak mniemam, znajdą dla mnie zatrudnienie...“
Floryna, głęboko już wzruszona czytaniem tego dziennika, zadrżała, gdy doszła do tego miejsca, w którem Garbuska o niej mówiła, i czytała dalej:
„Nigdy nie zapomnę, jak tkliwie, z jak delikatną uprzejmością przyjęło mnie to dziewczę, mnie, tak ubogą, tak nieszczęśliwą. To mnie zresztą nie dziwi: ona była przy pannie de Cardoville. Powinna była być godną zbliżenia się do dobrodziejki Agrykoli. Wspomnienie jej imienia zawsze będzie dla mnie miłe, drogie, ale bo też piękne jest, jak jej twarz, imię jej... Floryna... Ja niczem nie jestem, nic nie mam, lecz jeżeliby gorące życzenia przejętego wdzięcznością serca mogły być wysłuchane, Floryna byłaby szczęśliwą, bardzo szczęśliwą.
Te kilka wierszy, tak naiwnie, tak szczerze wyrażających wdzięczność Garbuski, zadały ostatni cios wahaniu się Floryny; nie mogła się już dłużej opierać szlachetnym pobudkom, jakie uczuła.
Zelektryzowana wszystkiem, co było pełnem zapału, szlachetności i wzniosłości w piśmie, które przeczytała, zahartowawszy upadającą duszę w tem ożywiającem czystem źródle, idąc wreszcie za dobrym popędem, który budził się w niej czasami, Floryna wyszła ze swego pokoju, wziąwszy z sobą rękopis, gotowa, gdyby Garbuska jeszcze nie wróciła, położyć go napowrót w miejscu, skąd go wzięła, i nieodzownie także postanowiwszy powiedzieć Rodinowi, że za drugim razem nadaremnie szukała dziennika, że pewno Garbuska spostrzegła jej pierwszy zamiar zabrania go i schowała gdzieindziej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.