Wyprawa plebańska

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki


Wyprawa plebańska • W Krakowie
w Drukarni Łazarzowej
Roku Pańskiego 1590 • Anonimowy
Wyprawa plebańska
W Krakowie
w Drukarni Łazarzowej
Roku Pańskiego 1590
Anonimowy
Wikipedia
Wikipedia
 Zobacz w Wikipedii hasło Wyprawa plebańska

Rozmawiają:

  • PLEBAN
  • ALBERTUS
  • WENDETARZ
  • ROSTRUCHARZ


PLEBAN
Owa sie nie wysiedział i nasz stan spokojny:
Miasto ksiąg — ile baczę — musim patrzyć wojny.
Już teraz wnoszą na nas obyczaje nowe,
Chcą nas mieć do potrzeby żołnierskiej gotowe.
Co wiedzieć, jak w to trafić? Jam sie w tym nie schował
Anim sie żołnierzowi, jak żyw, przypatrował.
Ba, wiele nas, cochmy ich przedtym nie widali,
Aż dopiero, gdy nasze snopki wytrząsali,
Tak że drugi nie został i przy skórze chleba;
Nie baczą jednak, skąd mieć, ale że mieć trzeba.
Jużem wszytko wyprzedał, nie masz nic w stodole,
Chcąc też wysłać z swej sztuki ziemie na Podole.
Gdyż starszy zezwolili, muszę też wyprawić,
Choćby i rewerendę odświętnią zastawić,
Bo mniemam, iż to siła będzie kosztowało;
Nie wiem, by z tych trzydzieści złotych co zostało.
Konia kupi niezłego za złotych czternaście,
Na inne, mniejsze rzeczy wyńdzie z jedenaście,
A pięć złotych na strawę pachołkowi dosyć,
Niech nie wszytko kupuje, może co uprosić.
Da mu sie też legumin, to tego, owego,
Ostatek niech gnaruje wedle zdania swego.
Ale nie trzebać młodym dodawać potuchy,
Rzadki dobry, co skusi tej żołnierskiej juchy.
W czym mi sie trzeba dobrze z rozumem zrachować,
Bobym nie chciał dworaka k tej służbie przyjmować
Ni hajduka; wszytko to zmędrzało przy dworze,
Cnoty o kość. mogliby z sobą chodzić w sworze.
Toć by mię wyciągali ledwie nie ze skóry,
Póki by jeno czuli w wacku pieniądz który.
Jako jeden pewniczek. gdym chciał rady jego,
Aby mi drogę podał do kosztu mniejszego,
On, by na złość, kazał mi wszytkie kramy skupić,
Myślił, głową wstrząsając: "Nie grzech popa złupić".
Potym by z koniem pierzchnął, gońże wiatr po lesie:
To w zysku, co człowiek koszt i szkodę odniesie.
Może być i taki łotr, co sie więc znajduje,
Świadom będąc, z łotrostwem drugim mie splondruj
Lecz mnie trzeba wynaleźć sobie znajomszego:
Wpadł mi na myśl Albertus, nie czuję lepszego.
Dobrze sie tu przy szkole rządził czas niemały,
Zejdzie sie na żołnierską, bo na nędzę trwały.
W lichym chodzi odzieniu, je proste potrawy,
Widzi mi sie, żeby był z niego rycerz prawy.
Ba i dosyć ma wzrostu i męstwa w swej mierze,
Sam gdy w święto w dzwon wielki dzwoni na pacierz
Alberte, chodź sam jedno! Mam pachołka stawić
Na Podole, otóż bym ciebie chciał wyprawić,
Miałby potrzeby wszytkie, jeśliże zezwolisz;
Mówże, jeśli żołnierzem, czy żakiem być wolisz?
Ba, wierę, nie żartujcie! Powiem ci wam zgoła,
Iżeć mi sie już barzo naprzykrzyła szkoła,
Rad bym jeszcze spróbował bytu żołnierskiego.
Zezwalam, tylko dajcie z potrzebę wszytkiego.

PLEBAN
Nie kosztowałżeś kiedy żołnierskiego chleba?
Lepszy ten, co mu przywykł, i takiego trzeba.

ALBERTUS
Jużem ja nie z jednego jadł mącznego woru,
Aleć wszytko chleb a chleb, kęs grubszy u dworu.

PLEBAN
Nie o to rzecz; ja pytam, sługował li-ś komu?
Czy sie po kantoryjach tłuczesz, skoro z domu?

ALBERTUS
Także mi tedy mówcie! Teżem ci sługował!
Gdy sie pod Byczynę lud z Krakowa gotował,
Namówił mię był Węgrzyn, żem śpiewał nieżadnie,
Tusząc mi sie dobrze mieć, a to mówił zdradnie.
Po chwili alić mnie on każe konie cudzić,
Zaśpię li, to karbaszem przychodzi mię budzić.
Nuż ja nazad currite. Takciem sie odprawił,
Jeszczem tam kancyjonał porządny zostawił.
Mieszkałem też z młodych lat u Wszech Świętych w szkole,
Było to miejsce za nas ni wasze Podole.
Żadna w ten czas potrzeba przeze mnie nie była,
Przedsię zawsze ma głowa cało uchodziła.
Cóż sie wam zdam?

PLEBAN
                              Widzę, żeś młodzieniec bywały.
Maszże już na tę wojnę jechać umysł cały?

ALBERTUS
Jeśliże jak z Węgrzynem, tedy wolę niechać.

PLEBAN
O, zła niemoc! Sam ty to, jak panię, masz jechać.

ALBERTUS
To dobrze! A rychłoż mię chcecie wyprawować?

PLEBAN
Dojedźwa do Krakowa, boć musi stargować
Wprzód konia ćwiczonego; rzeczy drobne potem
Sprawim u rzemiesłników już z mniejszym kłopotem.

ALBERTUS
Widałem na wendecie czystych rzeczy siła,
Gdybychwa, ksze plebanie, i teraz spatrzyła!
Taniej tam wszytko kupi.

PLEBAN
                                  Ba, tak jest zaiste,
Kupiłem tam był tanie okulary czyste.
Aza sie i na inej kupiej nam poszczęści,
Boć wierę pustki w mieszku po niemałej części.
Kiedy by w me, ja bym cie wyprawą nie bawił,
Jako Dawida z procą, tak bym cie wyprawił.
A to on nie szedł zbrojno ani z harkabuzy,
Przedsię poległ od niego on Golijat duży.
Na się drugi broń nosi: zbroja nie pomoże,
Jeszcze rychlej ciężarem swym zaszkodzić może.
I tą wyprawą naszą, wątpię, by wskórali:
Szkoda tym styru zwierzać, którzy nie pływali.
Sam Bóg Gedeonowi kazał z wojska swego
Wyłączyć lud nikczemny, serca zajęczego.
Miły Boże, dziś sie zaś wszytko opak dzieje,
Z świetckich ludzi stali sie mowni kaznodzieje,
Plebanije posiedli, zawarli kościoły,
W dworach pozakładali kaznodziejskie szkoły.
A nam, choć-śmy, jak żywo, tym sie nie ćwiczeli,
Dobrze, iże wżdy wodzić rót nie poruczeli.
Barzo ja wiem, co tobie na wojnę potrzeba,
Rychlej bym ci powiedział, co około nieba.
Te by to szturmowniki, co kościoły psują,
Wypchnąć na harc, niechaj tam męstwa dokazują.
Lecz patrz: anim obaczył, gdychmy przejechali,

ALBERTUS
Bowiemeście sie byli barzo zagadali.

PLEBAN
Wstąpmyż tu na wendetę, za najdziem jakiego
Konia, żeby nie drogo, choć pochodzonego.
Alberte! upatruj ty, są li konie kędy.

ALBERTUS
Ba, nie mogęć upatrzyć. Już poglądam wszędy,
A też nie pomnie, by tu konie przedawano,
Chybaby je w piwnicach, dla zimna, chowano.

PLEBAN
Lepiej wiedzieć niż mniemać! Spytaj piwnicznego,
Jeśli nie ma na dole konia przedajnego.

ALBERTUS
Powieda, że sie oni w tym nie obierają;
Jak żywo, na Kleparzu konie przedawają.

PLEBAN
Tak ci jest, bodajbym zdrów! A cóż czynić chcewa?
Sprawmy tu, co możemy, potym tam dojdziewa.
Zacz te stare ostrogi słowem przedajecie?

WENDETARZ
Słowem, czternaście kwartnik, jeśli wasność chcecie.

PLEBAN
Dałbym wam pięć szelągów, dość za nie prawdziwie.

WENDETARZ
Liczcież już dla początku, daj Boże, szczęśliwie.

PLEBAN
Gdyby sie tak, Alberte, każda rzecz kupiła,
Nie tak bychwa gwałtownie wacek wyikrzyła.

ALBERTUS
Nie miał sie też z czym drożyć, bodźca połamane.

PLEBAN
Tym lepsze, nie trzeba sie bać w boku o ranę.
Bracie! drogie to siodło?

WENDETARZ
                                     Dam je wam za złoty.
Stoi-ć za to, bo, wierę, nie lada roboty.

PLEBAN
Weźmiesz dwadzieścia groszy, jak to za zwiotszałe?
Widzisz to sam na oko, że nie wszędzie całe.

WENDETARZ
Nie dam go od półgrzywnia pieniążka jednego.
O zakład, nie najdziecie nigdziej tak taniego.

PLEBAN
Ale powiedz wprzód, jak to siodło przezywają.

WENDETARZ
Nie wiem sam, bowiem takich dziś sie nie trzymają.
Przed tym to w takich wszytko na wojnę jeżdżano,
Dlatego je blachami zewsząd okowano.

PLEBAN
Tym ci przodkowie naszy bitwy wygrawali,
Bo nie strojnie, ale sie męskie wyprawiali.
Dobry mężu, a to już, jakoś chciał, masz za nie.
Alberte, spatrz, czy wszytko przy nim nawiązanie.

WENDETARZ
Musicie znowu kupić potrzeby do niego.

PLEBAN
Poradźcież mi, gdzie by tu mógł dostać wszytkiego.

WENDETARZ
I u mnie to najdziecie, acz nie wedle stroju,
Wszakoż mógłbym porządnie trzech ubrać do boju.

PLEBAN
Odłóżcież, co, mniemacie, potrzeba jednemu,
Bez czego też może być, dajcie pokój temu.

WENDETARZ
Oto macie strzemiona, wybierajcie sobie.

PLEBAN
Alberte! które sie z tych podobają tobie?
Mnie sie zda, że i tańsze, i leksze drewniane,
I cudniejsze; były znać kiedyś malowane.

ALBERTUS
Dajcież je sam do siodła, ale z puśliskami,
A poprąg jaki mocny wybierzcie tam sami.

WENDETARZ
Popiersienia i pochew nie potrzebujecie?

PLEBAN
Co mu po samych pochwach? Cóż, czy szalejecie?
Z mieczem sie razem kupią.

WENDETARZ
Nie mówię o poszwy,
Ale o rzemień zadni, co go zową pochwy.

PLEBAN
Anim ci słychał o tym. Może być bez tego?

WENDETARZ
Możeć!

PLEBAN
                   Więc ukazujcie co potrzebniejszego.
Alberte! obieraj ty broń po swoim piecu,
Ja bym radził postarać sie o starym mieczu,
Co by go to mógł ująć czyście w garści obie;
Swiętaż to, gdy dwie ręce pomagają sobie.

ALBERTUS
Toć ja teraz będę miał napilniej na oku.

WENDETARZ
Księże miły, trzeba też do kopijej toku.

PLEBAN
A to co zacz?

WENDETARZ
Kopiją w tym jezdni stawiają.

PLEBAN
Mam ja tam taką właśnie kuszkę, co wieszają
Kosiarze dla osełki u pasa, we żniwa,
Sama to z Albertusem doma przyprawiwa.

WENDETARZ
Czegóż jeszcze? Muńsztuka nie trzeba wam będzie?

PLEBAN
Już on tak w swej uzdeczce czyście na koń wsiędzie.
Niedawnom ci ją kupił, wszytkać jeszcze cała,
Chyba sie tylko sama wodza potargała.
Aleciem był przyprawił, pomnię, drutak mocny,
Barziej mu będzie w drodze niż rzemień pomocny.
Ostrogim też już sprawił. Zbroję ukazujcie,
Co by wczas nań; takiej mu, proszę, przypatrujcie.

ALBERTUS
Żadną miarą takiego ciężaru nie zniosę,
Wymyślcie co lekszego, dla Boga was proszę;
Tak mię zjęła, że sobą ledwie ruszyć mogę,
Nie rzkąc, bym sie miał puścić w niej na dalszą drogę.

PLEBAN
Przynamniej przednią blachę nosić przedsię musisz;
Cóżeś za chłop, wżdy sie też już o tę pokusisz.

ALBERTUS
O szyderstwo to idzie, bo jakby ujźrzano,
Gdzie bym szedł, wszędzie by mię palcem skazowano.

PLEBAN
Okryć sie; któż ci będzie podnosił giermaka?
A choćby też, to rzeką: "Znać mądrego żaka!"
Przyłbicę leguchną masz, nie cbciąży-ć głowy.
Słysz! obrałżeś jaki miecz, coby to nie nowy?

ALBERTUS
Prawie iże nie nowy, patrzcie, jak rdzewiały,
Znać, że dobry i w wielkich potrzebach bywały.
Szczerbin w nim co niemiara, tym ja mieczem samym
Wsławię sie być rycerzem w wojszcze zawołanym.
Obrałem też z żołędziem kijec granowity,
Kulę w rękę, harkabuz z prochownicą ryty.

PLEBAN
Nie obracaj go ku mnie, bo to rzecz zdradliwa,
Niechaj mi w plebanijej, proszę cię, nie bywa.
W szkole go miej, weźmiesz zaś, gdy pojedziesz w drogę
Bo ja na tak straszną rzecz i patrzyć nie mogę.

ALBERTUS
Dmuchałem ci wprzód w rurę, ale nie nabita.

PLEBAN
Co ty wiesz, może tam być jaka kula skryta.
Nie stanie-ć sie nic wprawdzie, gdy Bóg nie dopuści,
Lecz kiedy też On raczy, olstro samo spuści.
Maszże już wszytko w kupie, czyś przepomniał czego?

ALBERTUS
Jeszcze podobno drzewca trzeba żołnierskiego.

WENDETARZ
Jest sam, ale niedługie i bez grota k temu.

PLEBAN
Dobreć, dobre, nie trzebać tych wymysłów jemu.

ALBERTUS
Zeszłyby mi sie jeszcze te skorzenki stare,
I ubiory-ć z płótna mam, kupcie mi te szare,
Bo w płóciennych na koniu barzo tęskno siedzieć;
Wstyd mię było aż dotąd tego wam powiedzieć.

PLEBAN
Mam ci sie ja czym inszym, nie fraszkami, bawić,
Czyście, rządnie to sobie możesz wszytko sprawić.
Oto masz trzy wierdunki, jeślić co zostanie,
Wrócisz mi, Targujże sie, chcesz li kupić tanie,
A odprawuj sie rychło. Wiesz, co czynić mawa
Na Kleparzu — jeszcze tam dla konia zmieszkawa.
Proszę, nie znacie kogo, co bym bez przysady
Konia u niego kupił? Bo dziś pełno zdrady!

WENDETARZ
Znam tam kilku, znam Truchle i Modzelowskiego
Lecz bym do tych nie raił nikogo dobrego,
Zwłaszcza was, coście sie tym nigdy nie bawili -
Prędko by wam na nice wacek wywrócili.
Z wieśniaczkiem wy nałóżcie, ten was nie uszkodzi,
Chcąc co rychlej rozprzedać, na równy zysk godzi.

PLEBAN
Dziękując za poradę, mam to w dobrej pieczy,
Ale już też powiedzcie szacunek swych rzeczy.

WENDETARZ
Krom siodła dajcie wasność złotych ze dwanaście,
A chcecie słowo słyszeć, jeno jedenaście.

PLEBAN
Przebóg! Czemu tak drogo? Ośm złotych weźmicie.

WENDETARZ
Nie dam ich od dziesiąci, próżno i myślicie.

PLEBAN
Już półdziewięta macie prawdziwie, że dosyć.
Za ostatek też będę Pana Boga prosić.

WENDETARZ
Przyłóżcie z pół złotego, tanie-ć sie puściły,
Nowe by sie trzydzieścią złotych nie sprawiły.
A tak sie w tych najeździ.

PLEBAN
                                     Prózno i gadacie,
Co wżdy nowe, to nowe, za wiotche dość macie.

WENDETARZ
Wierę bym za to nie dał, by komu inszemu,
Ostatek wam daruję, jak to duchownemu.

PLEBAN
Proszę, każcie to odnieść do wozu mojego,
Ja sie zatym doczekam Alberta swojego.

WENDETARZ
Zaraz chłopiec odniesie, jeszcze wam daruję
Parę podków do tego.

PLEBAN
                                A ja wam dziękuję.
Alberte! cóż mi powiesz? Jużżeś wszytko sprawił?
Nierad bym sie tu darmo i godziny bawił.

ALBERTUS
Owszem, idźmy na Kleparz dla koni co pręcej,
A wszak tu już podobno nie kupim nic więcej.
Jam swe rzeczy odprawił, co było potrzeba,
Tylkom jeszcze zapomniał suszonego chleba,
Ale mam i gotowe smażone kiełbasy,
Może sie trafić jechać przez nieludne lasy —
Najdę wszytko w torbeczce, ni w twojej gospodzie;
Mam też dobry żołądek, co trawi i w wodzie.

PLEBAN
Przystąpmyż już do koni, spytajmy którego,
Upatruj, jeślić sie co spodoba dobrego.

ALBERTUS
Widzą ondzie rosłego i nieżadnej sierci,
Zda sie coś chodziwego, bo ogonem wierci.

PLEBAN
O Alberte! Alberte! tożeś barzo głupi,
Chyba furman sól wozić taką szkapę kupi.
Zawrócił ci by sie łeb, a jakby spadł z niego,
Pewnie by szyję złomił z szkapy tak wielkiego.
Siedziałby na nim właśnie jak wróbl na stodole,
Nie trzebać by po guzy jeździć na Podole.
Nie mógłby niebezpieczniej siedzieć i w potrzebie,
Wszyscy by, jak w jaki cel, strzelali do ciebie.
Miarę trzymaj we wszytkim, i koń miernie rosły
Lepszy niż barzo drobny i nazbyt wyniosły.

ALBERTUS
Nie barzoć to wysoki, roślejszeć bywają,
A pospolicie takie pod żołnierze dają.

PLEBAN
Ach! co mówisz! Sam ci to rozum pokazuje,
Że sie szkapa, nim rubszy, prędzej sfatyguje.
Żołnierz zasię obiera wałacha smagłego,
By mógł i prędko natrzeć, i zbyć razu złego.
Choć go zbędzie z trafunku, nie tak zdrowiu płaci,
Ale taka drabina z śmiercią wnet pobraci.
Spytam tego, drogo li chce dać pomniejszego:
Bracie, co chcesz za tego konia czarnawego?

ROSTRUCHARZ
Ten wrony, ksze praracie? A co byście dali?
Zabyście ze trzydzieści złotych obiecali?

PLEBAN
Sancte Deus!

ROSTRUCHARZ
                         Czemuż sie, ksze miły, żegnacie?
Cena-ć w mieszek nie idzie! A cóż wżdy podacie?

PLEBAN
Jakoś sie barzo twoich słów mój mieszek boi.
Dam ci dwanaście złotych, więcej też nie stoi.

ROSTRUCHARZ
A niechaj go psi zjedzą!

PLEBAN
                                 Nie wiem, o co łajesz.

ROSTRUCHARZ
Bo mi i połowice, księże, nie podajesz.
Musiałbym ci go ukraść! Gdzieście to widali?
Jeszczeście koni nigdy znać nie kupowali!

PLEBAN
Powiedzże, co słuszna rzecz.

ROSTRUCHARZ
                                        A co sie to żmiecie?
Już za ośm a dwadzieścia złotych, jeśli chcecie!

PLEBAN
Zgołać powiem, że ja tak nie kupią drogiego,
Tam około czternaściu, mnie trzeba takiego.

ROSTRUCHARZ
To sie już nie stargujem! Ba, koń ci to młody,
Stałby za sto talerów, by lepszej urody.

PLEBAN
Wiele ma lat?

ROSTRUCHARZ
                          A to już teraz piąte pasie,
Co ma być koń, niech jedno weźmie ciało na sie.

PLEBAN
Mnie nic po takim młodym, ja chcę statecznego,
Co by miał z piętnaście lat, nie dbam o płochego.
Uczże sie z nim dopiero, kiedy jechać w drogę.
Ukaż mi letniejszego, co ma wprawną nogę!

ROSTRUCHARZ
Lepszyć młody jak żywo, staryć za psa stoi.
Wprawdzieć też zaś młodemu praca nie przystoi,
Milszy jednak każdemu dla żartkiej ochoty,
Ale stary nierówno trwalszy do roboty.

PLEBAN
Więc mnie takiego trzeba. Wszakem ci powiedział,
Że koń letni nalepszy. Jeszczem ja to wiedział
W szkole, gdy Bucefała Aleksandrowego
Wychwalano nad insze dla dzielności jego,
Której za laty doszedł. Bo nie w piątym roku
Przypiął mu Aleksander ostrogę do boku,
Ale tychże lat był koń, których jego jeźdźca —
Nie dziw, że też przebywał na nim trudne miejsca.
Fraszkać młodzik! Toć to koń, który doświadczony
I jest w leciech dojźrzałych dobrze stanowiony.
Maszże tu gdzie takiego?

ROSTRUCHARZ
                                 Jest ci tam niemłody
W tej gospodzie, ba i miał kiedyś dość urody.
Bywał w bitwach pod Gdańskiem, w Moskwi, na Podolu,
Tatarom go odbito było w Dzikim Polu.
Już go też wyzwolono z wojennych trudności,
i20 Aby sobie wytchnąwszy znowu nabrał kości.
Wnetże go obaczycie. Rzadko więc pytają
Takich, nawięcej młodych teraz sie chwytają,
Dlategom go nie wywiódł.

PLEBAN
                                Chytryżeś, niebożę!
A kto takie chytrości wasze przejąć może!
Jakoć wywiódł młodziki i podlejsze konie,
Aby ich zbył, a starsze ma kędyś na stronie.

ROSTRUCHARZ
Awoż ten koń. tatusiu!

PLEBAN
                                 Ten się prawie zejdzie,
Podoba mi sie barzo, bo statecznie idzie,
K temu, widzę, świadomy wojennej zabawy.
Będziesz na nim, Alberte, łatwie rycerz prawy.
Wieleż ma lat?

ROSTRUCHARZ
                           Nie młodyć i po zębiech ci znać,
Przeszłoć mu trzynaście lat, mam li prawdę wyznać.
Patrzcie sobie na zębiech.

PLEBAN
                                      Już ja wierzę tobie,
Bo namniej nie przystoi fałsz twojej osobie.
Spatrzaj przedsię, Alberte, jeśliże tak stary.
Młodsze oczy masz, acz też ten człek godzien wiary.

ALBERTUS
Słyszcie, pater, wszak tylko powiedział trzynaście,
A jam zębów naliczył na przodku czternaście.
Jest ich więcej, ale sie z przednich tylko znają,
Słychałem od tych, którzy końmi się parają.

PLEBAN
Milcz, Alberte, tym lepszy, starguję go pręcej,
By sie chłop obaczywszy nie chciał wnet zań więcej.
Cóż za tego?

ROSTRUCHARZ
                        Jak to wam, za złotych szesnaście.

PLEBAN
Co sie to mam targować, oto masz czternaście.

ROSTRUCHARZ
Dajcie z półszesnasta.

PLEBAN
                               Nie dam i kwartnika,
Wziąłbym wszak za tę sumę i jednochodnika.

ROSTRUCHARZ
Liczcież ale pieniądze! Wiem, że mi dawano
Wczora piętnaście, jeno iże na bórg chciano.

PLEBAN
Liczże, a to masz naprzód złotych siedm czerwonych
Siedm i dwadzieścia groszy przyłóż zasię do nich,
Będzie spełna czternaście.

ROSTRUCHARZ
                                      Zliczę je po swemu;
Cztery grosze przyłożę z tych siedmi każdemu.
Ale tak ci, nie rzekłbyś też Wasność inszego.

PLEBAN
Nie chcę ja nigdy, bracie, pragnąć niczyjego.
Alberte! pojmi konia! Bądźże łaskaw, bracie.

ROSTRUCHARZ
Bodajże waszność zdrów był, łaskawy praracie,

PLEBAN
Coć sie widzi, Alberte, dobrzechwa kupiła?
Przecięć szczęście, żechwa tak nań chytrze trafiła.

ALBERTUS
Wołem śmierdzi, aż mię już ciągnąc ręce bolą,
Będę ja miał podobno z tym szkapą niewolą.

PLEBAN
Cóż to plecież, bo jeszcze sie nie znata z sobą,
Dlatego sie z bojaźni opiera za tobą.
A wszak są nań ostrogi, będzie li leniwy,
Nierówno przedsię taki lepszy niż pierzchliwy.
Tożem sie sfatygował, zam mało dziś schodził?
Rad bym sie czym po pracy, Alberte, ochłodził.

ALBERTUS
Bywał tu kiedyś marzec dobry u Krzaczkowej,
W tej ci, zda mi sie, mieszka kamienicy nowej.
Pójdziem tam, ksze plebanie, po pracy wytchniemy,
Ochłodziwszy sie dobrze, potym pojedziemy.

PLEBAN
To by sie ty chciał bawić, a słońce sie chyli,
Będzie półodwieczerze po maluchnej chwili.
A wszak jest piwo doma, szkoda sie tu bawić,
Chciałbym cię w imię Pańskie dziś w drogę wyprawić.
Darmo sie skrobiesz w głowę, pódź rychło do woza.

ALBERTUS
Nieradać by szła na targ, ale musi, koza.

PLEBAN
Na wozie jedź, źle konia tak zrazu mordować,
Nachodzi-ć sie, nie blizu-ć ma z tobą wędrować.
Ale patrz, jak za wozem pochodzi statecznie,
Może sie na nim puścić na wojnę bezpiecznie.

ALBERTUS
Jeszcze by źle, a wóz go pociąga za sobą!

PLEBAN
Inaczej, nie frasuj sie, nie pójdzie pod tobą.
Mnie-ć by sie to frasować, człeku ubogiemu,
Com tak wszytko wysypał, a potym ku czemu
Ja sie rzucę? Kto mię w mej przygodzie założy?
Słusznie li to cierpiemy, niech będzie sąd Boży.
Czym ja wikaryjego mam, nędznik, wychować?
Czym kantora nowego będę kontentować?
I musi-ć dla tej wojny kościół stać pustkami,
A ja sam nieszpór będę odprawiał z wróblami.
Boże mój! Tyś jest świadom każdej myśli mojej,
Wiesz, żem nie ja przyczyną ujmy chwały Twojej.
Wolą czynię swych starszych, a Ty moje rzeczy
Barzo ścisłe miej, proszę, z łaski swej na pieczy.

ALBERTUS
Jeszcze sobie tym płaczem żalu przydajecie.
Czas sie króci, czy mię dziś odprawiać nie chcecie?

PLEBAN
Jedź, ale przed spiżarnię. Tam na koń włożemy
Strawne, które potrzebne w drogę rozumiemy.
A toż masz w tym woreczku ćwierć grochu pięknego,
W drugim pięcioro chleba nie barzo grubego.
Rzepy wędzonej będziesz miał pół ćwierci dosyć,
Możesz ją tak, miasto fig, z sobą zawsze nosić.
Serów też pięć, jagieł ćwierć i krup tatarczanych,
A dla siebie te chowam, nie dam obwarzanych,
Wolęć dać na to miejsce mąki pytlowanej.
Weź i w garnek kapusty, radzęć, przewarzanej,
Możeć sie garnek przydać uwarzyć w nim kaszę,
Ba i kiedy przy źródle będzie stał za czaszę,
T w bitwie nim przestraszysz: tym Madyjanity
Bił fortelem Gedeon, tym też pogrom i ty
Nieprzyjaciele swoje. Miej i trąbkę k temu,
I pochodnią — wszak ujźrzysz, że pierzchać drugiemu.
Jeszczem lardum nie włożył, toć nalepsze w drogę,
Zydzieć sie na każdą rzecz, prawdziwie rzec mogę.
Jako z masłem, możesz z nim warzyć legumina
I z chlebem je możesz jeść, bo stara słonina.
Miecz, gdy ją wysmarujesz, wolniej w poszwy wchodzi,
Rdzę gubi, ba i poszwom by namniej nie szkodzi.
Zbroja z przyłbicą będą jako smelcowane,
Siodło, buty i uzdy miększe smarowane.
Owa lardum rzemienie będzie odmiękczało,
A żelazo obroni, aby nie rdzewiało.
Drzewca, nim tam dojedziesz, w drodze złamać waruj.
Gdy niedaleko wojska, lardum je posmaruj:
Będzie sie lśnić jak pokost świeżo na nie dany —
Nie każde takie ujźrzysz, chocia między pany.
Nuż jeszcze: uchowaj zaś rany, Panie Boże,
Jeśli co prędko zleczyć, tedy lardum może.
Tym Węgrzy rany goją i sami to wiemy,
Bo rany końskie tłustym zaskwarzać każemy.
W każdej maści jest tłuste i tym każda stoi,
Ale cóż tobie po niej, gdy cię lardum zgoi.
Słuchaj, jeśliby cię też robaczki gabały,
Słoniną je pomazać, fortel na nie mały.
Dlategociem zgolemo jej ukroić kazał,
Szanuj jednak, abyś jej prędko nie wymazał.
Otóż i pieniądze masz, w chustkę uwinione,
Masz tam jako dwie grzywnie spełną odliczone.
Chowaj je od przygody, niełatwie udawaj,
Nie w karczmiech dla noclegu, ale w szkołach stawaj,
Do swych sie miej, gdyby się w niedzielę trafiło,
Idź z nimi recordatum, zać by co przybyło.

ALBERTUS
Domyślęć sie ja tego, ale o to idzie,
Czym sie ja to wyżywię? Siłać na koń wyńdzie.
Jeśli tam z rok zmieszkamy, na mię na samego
Wyńdzie więcej, nie rżkąc by na samowtórego.

PLEBAN
Alberte! chcesz sie, widzę, buczno wyprawować!
Ba, frater, mógłby drugi chwilę tym studować.
Niejeden tam na tydzień tylko ma sześć groszy,
A wżdy kontent; ty w drodze chcesz zażyć rozkoszy.

ALBERTUS
Abo też koń nie jada, że go nie wspomnicie?
Nie pojadęć, jeśli mi czego nie rzucicie!

PLEBAN
Znam ci to sam, że na rok niewieleć sie dało.
Skądże wziąć, kiedy nie masz! Wszytko sie wydało
W Krakowie. Nie wiem, mam li sam i z pół złotego?
Wszakże oto pięć groszy, nęć dla konia tego
Pół korca owsa z sieczka, siana wiązań k temu;
Nie cięży swe boroczno koniowi żadnemu.
I dobrzeć będzie siedzieć, wesprzesz sie na sienie,
Ba i ciszej od wiatru, właśnie jak przy ścienie.

ALBERTUS
Niech tu przy was me rzeczy będą, ksze prałacie,
Za mi ich do przyjazdu mego dochowacie:
Dwoje ksiąg, Proverbia Salomonis w skórze,
Katon z polskim pisany, we pstrej kompaturze,
Kałamarz, a w nim rastrum, dwie nowe linije,
Ale nabarziej proszę o responsoryje.
Miasto-m kaftana włożył parteski pod zbroję,
Nie tak sie złego razu, ba i wiatru boję.
Jeślibym sie nie wrócił, niech wszytko ma szkoła,
1 Chyba responsoryje dajcie do kościoła.
Ale nie skwapiajcie sie, podobnoć nie zginę,
Boć sie ja też na zły raz w bitwie nie nawinę.
Po tym co oberwawszy pomknę ku domowi;
Nie trzebać o weniją mówić hetmanowi.

PLEBAN
Lepiej by-ć sie zabawić dotąd przy hetmanie.
Póki jedno legumin i pieniędzy stanie.
Jeślić czym nie nagrodzi twego garłowania,
Już będziesz miał przyczynę słuszną odjachania.
Lecz nim pojedziesz na tak niebezpieczną drogę,
Jak sie tam masz sprawować, poradzęć, co mogę:
Naprzód od Boga poczni każdą sprawę swoje,
Toć stanie za mocną tarcz i natęższą zbroję.
Nie czyń krzywdy nikomu, nie bierz nic swowolnie,
Raczej uproś, da-ć każdy rychlej dobrowolnie.
Kozerą sie nie paraj ani żadnym zbytkiem,
Bo każdy łotr u Boga i u ludzi brzydkiem.
Z żołnierzmi nie towarzysz, a zwłaszcza z hajduki.
Zbyłby prędko legumin prze ich chytre sztuki.
W bitwie jako nadalej w zad uchodź od czoła,
Na harc nie jeźdź, a złego razu strzeż sie zgoła,
O nierówną sie nie kuś! Weźm tę radę zdrową,
Pomni na to, że muru nie przebijesz głową.
Jednak jeśliże padnie co na skrzydło twoje,
Nie przepuszczaj, pokaż też innym męstwo swoje.
Wszak wiesz, czym sie wprzód potkać. Mnie by sie tak zdało:
Kulą porazić, ażby mu we łbie zagrzmiało.
W ten czas go możesz drzewem z konia strącić snadnie,
Dopieroż głowę utniesz mieczem, kiedy spadnie.
Harkabuz pro forma miej, kijec od przygody,
Folguj, jeśli kto z tobą będzie pragnął zgody.
A żebym cię, jak ma być, ze wszytkim wyprawił,
Abyś szczęśliwie jechał, będęć błogosławił.
Już teraz, cny rycerzu, wsiądź na koń w pokoju,
Niech sam Pan Bóg twe ręce sprawuje do boju.

ALBERTUS
Bogu was tu zostawiam, prałacie łaskawy,
Miejcie, proszę, w baczności do końca me sprawy.

PLEBAN
Strzemienia już nie widzę! Gdzieś ci sie podziało?

ALBERTUS
Jeszczeć, jadąc z Krakowa, w drodze sie urwało.
Przyprawiłem z łyczaka, cóż mu wadzi w drogę,
Tam na miejscu ustrugać inne sobie mogę.
I drzewceć musi skliić, a kto pomniał o niem!
W wrota jadąc trzasnęło, kiedym natarł koniem.
Ale zaprawięć ja to, jak mogę, napręcej.
Dobranoc, już zostańcie, nie trudząc sie więcej.

PLEBAN
Jeszcze cię raz przeżegnam. Jedź w dobrą godzinę,
A przynieś pożądaną pokoju nowinę.

KONIEC



Znak domeny publicznej
Tekst lub tłumaczenie polskie jest własnością publiczną (public domain), ponieważ prawa autorskie do niego wygasły (expired copyright).
 Informacje o pochodzeniu tekstu możesz znaleźć w dyskusji tego tekstu.