W przeddzień swego zmartwychwstania, w przeddzień żywota Bóg, leżąc w mogile, żmudne liczy chwile.
A przykuła go do ziemi ciała ciężkota. Śmierć mu w oczy wieje, a on samotnieje. I śni mu się nawprost lica Betleemska błyskawica I żłób i siano.
I śni mu się brzeg jeziora ozieleniały, A smuga od łodzi po jeziorze chodzi,
I śnią mu się owe gaje, co tak szumiały, Choć gajom boleśnie być marami we śnie! A to wzgórze, to oliwne, We wspomnieniu takie dziwne, Takie dalekie!
I śnią mu się nasze twarze, niby niczyje,
Ręce nasze krwawe i lewe i prawe, —
I to życie, co po śmierci nie wie, gdzie żyje,
Jeno szuka siebie po własnym pogrzebie. Mówmy wobec jego zgonu To, co mówi dzwon do dzwonu Późnym wieczorem.
Nie zakłóćmy snu bożego, bożej niemoty!
Któż Boga obudzi pierwszy z pośród ludzi?
Kto rozepnie w jego cieniu swoje namioty?
Cień się jego szerzy w bezbrzeż po bezbrzeży, A my stójmy zwartem kołem I śnijmy się Bogu społem, Póki czas jeszcze.