Wikiskryba:Rembecki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

W roku 2006 Parlament RP postanowił zmienić w:Autorskie prawa majątkowe, w wyniku czego utwory, do których należą także teksty pisane, są objęte ochroną praw do siedemdziesięciu lat od momentu śmierci autora. Jako że nie wszyscy autorzy Słownika geograficznego Królestwa Polskiego byli uprzejmi wymrzeć do roku 1940, niektóre z haseł wciąż jeszcze objęte są ochroną praw, pomimo tego że szanowni posiadacze owych praw z tego tytułu nie tylko nie otrzymują ani grosza, ale często nie zdają sobie sprawy z posiadanego zasobu. Prawo właściciela praw autorskich chronione jest nawet wtedy, gdy osoby tego właściciela nie da się ustalić!

Mimo tego, że serwery Fundacji Wikimedia znajdują się daleko poza obszarem III RP, Wikiskrybowie, z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów, uznali Wikiźródła za obszar oddziaływania tego uciążliwego kagańca, które państwo założyło na użytkowanie sporej części dorobku intelektualnego narodu. W konsekwencji usunięto m. in. bardzo pouczający artykuł Aleksandra Jabłonowskiego p.t. „Ukraina”. Autor taktownie usunął się z tego świata już w roku 1913, nie naruszam więc praw majątkowych kogokolwiek bądź, denuncjując publicznie Interdyscyplinarne Studium Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwesytetu Warszawskiego, które udostępnia cały ten "nielegalny" słownik. Mam szczerą nadzieję, że nie ISSMMiK UW jeszcze długo bedzie się zajmowało tym nielegalnym z punktu widzenia „prawa” procederem i jeszcze długo będą działały linki, które do tego dzieła prowadzą z Wikipedii. Temu kto chce stać się wspólnikiem „przestępstwa” polecam dojście do tego źródła po tym indeksie.

Nie będę użerał się z administratorami Wikiźródeł, którzy z zapałem godnym lepszej sprawy wzięli się za ochronę praw nieustalonych, ewentualnych osób, które nie tylko o taką ochronę nie występowały, ale nawet o swoich uprawnieniach nie wiedzą. Podejrzewam, że potomkowie wielu autorów chcieliby aby dzieła ich przodków udostępniono, ale nie wierzą w celowość podejmowania wysiłku udowadniania przed sądem swoich praw tylko po to, aby je potem przekazać całej ludzkości. Nie będę już walczył z wiatrakami, pozwolę sobie tylko streścić w wielkim skrócie zawartość tego hasła, dodając ogromną porcję własnego POV:

Ukraina[edytuj]

Ukraina; ziemie „u kraja”, na granicy. Słowo, które, jeżeli wierzyć wspomnianemu już Alekssandrowi Jabłonowskiemu, w oficjalnym użyciu języka polskiego dało o sobie znać już w ustawie Zygmunta III z roku 1569 i odtąd zawsze oznaczało granicę nie byle jaką – ale pas ziemi graniczący z Dzikimi Polami – obszarem poza obrębem świata chrześcijańskiego.

Ta cecha szczególna obszaru dwóch województw ukrainnych: kijowskiego i bracławskiego przydaje świętości i samej nazwie. Ukrainy z początku litewskie a potem koronne zasługiwały na to miano takiego samego „antemurale christianitatis” jakim na obszarze Korony Węgierskiej były długo Chorwacja czy Banat.

Tereny ukrainne, wydzierane od czasu do czasu dzikim ordom, były dla gospodarki bardzo atrakcyjne i bardzo niebezpieczne zarazem. W kilkunastoletnich okresach pomiędzy barbarzyńskimi najazdami wyrastały tam potężne fortuny, tysiące kwitnących wsi, aby po kolejnym bisurmańskim najeździe zamienić się w zgliszcza. Po każdym kolejnym odbiciu przez chrześcijan jakieś niedobitki włościan wracały z burzanów do ruin dawnych domostw i z nową nadzieją zaczynały je odbudowywać. Znów z krajów ruskich i lackich Korony Polskiej, a nawet ze wszystkich innych ziem Europy płynęły na te przedmurza fale osadników. Sytuacja powtarzała się do znudzenia tak długo jak istniało źródło – zrozumienie tego, że chrześcijański porządek świata jest lepszy od permanentnej wojny wszystkich ze wszystkimi. Każdy najazd stepowej dziczy powodował głębokie rany, które jednak po kilkunastu latach zawsze ulegały zabliźnieniu.

Nadszedła jednak chwila najazdu, który trwał dłużej niż typowy ingres dziczy. Czas, w którym u wrót stanęła orda bardziej niebezpieczna niż skośnoocy jeźćcy na tureckich konikach. Czas ordy, która nie handlowała jasyrem w Kaffie i Stambule, ale pozostawiała go na wieczne czasy w lodowej pułapce Kołymy. Ziemiami ukrainnymi okazały się wtedy nie tylko Zaporoże, Pobuże i Podniestrze: W Moskowii wątłe podstawy chrześcijańskiego porządku zapadły się i dawni wyznawcy Boga Wszechmogącego oddali pole czcicielom Bożka Ludu – kapryśnego Demosa. Dzikimi Polami stały się w ten sposób tereny „Od tajgi do britanskich moriej”.

Bitwa warszawska 1920 była bojem o ocalenie nie tylko Polski, ale całego świata chrześcijańskiego. Czy jednak było czego bronić? Czy świat z naszej strony linii frontu różnił się jednak ciągle jeszcze od świata czcicieli Rad? Odpowiedź przyszła w rokowaniach pokojowych ryskich. Przedstawiciele dwóch stronnictw – PPS i ND nie występowali już w imieniu chrześcijańskiego króla – dali sobie wmówić, że są przedstawicielami takiego samego Demosa jak ten po drugiej stronie, jednak nie wielogłowego potwora internacjonalnego, tylko mniejszego, miniaturowego, jednogłowego smoka polskiego. Takiego samego żarłocznego bożka, jak ten, któremu za kilka lat Stefan Łękawski napisał swój bluźnierczy „dekalog”. Ten fakt był podstawową przyczyną dla której za bezdurno oddano Mińsk Litewski, dla której wojsko polskie wycofało się na zachód z Kamieńca Podolskiego – z ziem Podola, na którym odsetek nie tylko chrześcijan, ale nawet ludności lackiej jeszcze przed tragicznym w skutkach Powstaniem Styczniowym był nieraz wyższy niż na ziemi przemyskiej czy sanockiej.

Mija prawie wiek od tego smutnego zdarzenia. Oparty na radach, światły i internacjonalny Związek po cichu zmienił położenie w Europie i po staremu graniczy sobie z kim mu się tylko zachce. Trojan nie ocaliło to, że dzielnie stawiali czoła w regularnej bitwie, zgubiła ich nieostrożność i łatwa wiara w nowości, która jest udziałem tych, którzy przestają wierzyć w podstawy własnego świata. W tej chwili nie ma już obszarów ukrainnych, bo nie ma już świata kultury europejskiej – Hannibal intra portas!