Róża bez kolców/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Urbanowska
Tytuł Róża bez kolców
Podtytuł Opowiadanie, osnute na tle przyrody tatrzańskiej
Wydawca Księgarnia K. Grendyszyńskiego
Data wyd. 1903
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.
ENERGIA DAWIDA.

„Ilekroć złą myśl w duszy, dobra przezwycięża
Tylekroć Święty Michał strąca z niebios węża.“
Mickiewicz. Zdania i uwagi.

Zasłona u namiotu poruszyła się i wszedł i doktór, niespokojny jeszcze o swego pacyenta. Znalazłszy go nadspodziewanie dobrze, zaproponował wypicie czegoś gorącego a posilnego, Henryk prosił o bulion. Posłano więc Jerremu rozkaz, aby go ugotował, ale ten wkrótce przyszedł z oznajmieniem, że bulionu niema.
— Jakto? — zapytał baronet marszcząc brwi — czyż nie kazałem ci, abyś zabrał wszystko co potrzeba? Wiesz, że ja zawsze pijam bulion w podróży.
— Zabrałem, sir, ale profesor Strand wziął go z sobą, mówiąc że czyni to z woli waszej Miłości. Nie wziął jednak ani rondelka, ani łyżki, ani soli, ani masła, nic!
— Ach, co za roztargniony człowiek! Jakże on wyżyje samym bulionem?
— Przewodnik jego za to wziął butelkę koniaku, bochenek chleba i łokieć kiełbasy. To wystarczy dla trzech: a ja mu włożyłem do torby garść herbaty i dwa funty cukru.
— Bardzo dobrze, ale co my teraz zrobimy bez bulionu! Rosół z orlego mięsa, może byłby niezły, ale niepodobna jeść go bez włoszczyzny.
— Mam włoszczyznę suszoną w puszkach — rzekł Jerry.
— Oh, sir, dziękuję — rzekł szybko Henryk — wolę się wyrzec rosołu.
— Ja się podejmuję sporządzić napój bez mięsa, mogący rosół zastąpić do pewnego stopnia, choć w smaku niczem przypominać go niebędzie — odezwał się Jakób.
— Doprawdy? — zapytał ucieszony Warburton.
— Tak jest, niech tylko Jerry przygotuje rondelek.
Nie upłynęło pół godziny, a Jakób wszedł z filiżanką gorącego białego napoju, przypominającego aromatem zapach storczyków, w połączeniu z zapachem migdałów.
— Co to jest? — zapytał baronet, przypatrując się zawartości filiżanki z ciekawością. Czy przypadkiem nie salep?
— Zgadłeś sir, to jest salep, napój bardzo używany na Wschodzie, zwłaszcza w Persyi, we wszelkich wypadkach niemocy. Zrobiłem go z cebulek storczyków, cukru i roztartych ziarn limby; to łagodzi, wzmacnia i uspakaja. Sprobuj Henryku!
— Ach — zawołał chłopiec — więc to pan w Jaworzynce na salep zbierał cebulki storczyków? A ja myślałem, że dla zasadzenia w ogrodzie i dziwiłem się, że je pan z sobą zabiera na wycieczkę. — I skosztowawszy, dodał: — Doprawdy, że to wcale nie złe, a nawet smaczne!
— To też i do przysmaków na Wschodzie używa się bulw storczyków; jest w nich bowiem mączka pożywna.
— Nie wiedziałem, że storczyki są jadalne.
— Nie wiedziałeś? A wanilia!
— Więc to także storczyk?
— Jest to storczyk, pnący się i czepiający gałęzi drzew, a strączki jego czyli torebki nasienne, zawierają właśnie ową wonną substancyę, tak powszechnie lubioną.
— Ale dlaczego pan tam na łące pomijał storczyki plamiste, chociaż są piękniejsze?
— Bo nie wszystkie są przydatne na salep.
Gdy Henryk wypróżniał filiżankę, Jakób zmienił mu okład i zapytał:
— Teraz, kiedyś się już posilił, powiedz nam, po co u licha schodziłeś tam na dół i kładłeś się na ziemi? Widziałem cię zdaleka, jakeś zaglądał w jakąś dziurę.
Chłopiec opowiedział, jak upatrywał na wszystkie strony róży bez kolców; jak mu się przypomniały legendy o skarbach zbójeckich, pochowanych jakoby w pieczarach, do których wskazują podobno drogę odpowiednie znaki na skałach; jak mu się wydało, że znaki te spostrzega. Jak napotkawszy w pobliżu tych znaków rozpadlinę, położył się na ziemi, zajrzał w nią i zobaczył naprawdę skarby, ale gdy rękę po nie wyciągnął zniknęły, i to się kilka razy powtórzyło. Wreszcie wyraził przypuszczenie, że to chyba były czary — bo gdy sięgnął po skarby, znalazł tylko garstkę zwyczajnego mchu.
— Czy słońce świeciło prosto w rozpadlinę?
— Tak jest, wpadał do szczeliny wązki promień.
— Jakichże drogich kamieni było tam najwięcej?
— Szmaragdów.
— Te skarby były złudne — odrzekł Jakób — a ten mech zowie zowie się Świetlanka, Schistotega osmundacea. Rośnie on w rozpadlinach granitowych lub łupkowych, na gliniastym gruncie grot, na wilgotnych zwietrzałych płytach kamiennych, niekiedy nawet w wypróchniałych pniach drzewnych. Piórkowaty ten mech wyrasta z nagromadzenia włókienek, zwanego splątkiem, rozpościerającego się po ziemi. Z włókien wznoszą się jakby gałązki z graniastemi skupieniami komórek, a każda komórka opatrzona jest kilkoma pęcherzykami zieleni, po stronie zwróconej ku ciemnemu wnętrzu pieczary. Zawartość komórki jest całkiem przezroczysta, zarówno jak i pokrywająca ją błonka. Nieliczne promienie słońca wdzierające się do pieczary, padają równolegle na kulistą ściankę komórki i załamując się w niej, odbijają się od jej ścian, jak od zwierciadła wklęsłego. To światło odbite od zielonego tła, wpada do oka wędrowca i łudzi je, lśniąc szmaragdowo.
— A więc Świetlanka nie świeci własnem światłem, tylko przez odbicie? — zapytał Henryk.
— Tak, światło to pożyczane, ale jest wiele roślin świecących samoistnie.
— Sięgałeś po szmaragdy: chciałbyś więc być bogatym? — zapytał sir Edward.
— O, chciałbym! — odrzekł chłopiec gorąco.
Oblicze baroneta zasępiło się.
— A więc i ten pragnie złotego runa — pomyślał z goryczą — i ten także...
Ale jednocześnie przyszła mu myśl, że to może da mu sposobność zdobycia tego dziecka dla siebie. Z kolei przypomniał mu się Dawid i zapytał doktora o niego — a dowiedziawszy się że wyszedł na spacer z Witoldem i Walterem, poszedł ich szukać. Po wyjściu baroneta, doktór powiedział:
— Mój chłopcze kochany, nie szukaj róży bez kolców na Krzyżnem, bo róże tu rosnąć nie mogą. Jest to kraina nagich wirchów, gdzie ścielą się tylko porosty nadające skałom czarny i żółty kolor, trawy, i nieco kwiatów, jak Urdzik, Runek, Jaskier lodowy i Goryczka przejrzysta, którą się tak zachwycałeś. Widziałeś, że nawet kosodrzewinę na ogień przyniesione z dołu.
— Pan mówi o „krainie nagich wierhów:“ czyż góry podzielone są na krainy, w stosunku wysokości swej do poziomu morza?
— Tak, mój przyjacielu: człowiek wchodzący na wysoką górę jest w podobnem położeniu, jak podróżnik odbywający wyprawę w kierunku bieguna północnego. Im wyżej wstępuje, tem większy znajduje ubytek ciepłoty, i że się tak wyrażę, coraz inny klimat, a w miarę zmiany klimatu, inne rośliny i zwierzęta. Na nizinach roślinność jest najbogatsza, a im wyżej się wstępuje, tem zastęp roślin bardziej się zmniejsza; stopniowo ogranicza się do gatunków odporniejszych na zimno, aż wreszcie na szczytach życie zupełnie ustaje.
— Więc my tu na Krzyżnem jesteśmy jak podróżnicy na dalekiej Północy! — rzekł Henryk zachwycony.
— A tak: krainy obejmują pasy równoległe, począwszy od Podtatrza, aż do najwyższych szczytów. Znakomity botanik Kotula podzielił Tatry na siedem krain.
— Zatem jakby siedem oddzielnych klimatów?
— Właśnie. Pierwsza poczyna się od 700 metrów nad poziomem morza: kraina uprawna. Rośnie tam owies, ziemniaki i lasy świerkowe. Druga 1000 metr. kraina dolnych Regli: lasy świerkowe, buk i jodła. Trzecia 1561 m. kraina górnych Regli: lasy Świerkowe.
— A czwarta kraina panie?
Czwarta kraina kosodrzewia zbitego, 1789 m.: kosodrzew i limba. Piąta kraina, kosodrzewia rozrzuconego 1960 m.: kosodrzew niski rozrzucony. Szósta, kraina nagich wirchów, 2250 m.: mchy, porosty, wierzby czołgające się. Siodma kraina płatów śnieżnych, 2263 m. wzniesiona nad poziom morza: porosty.
Naturalnie, że ścisłej granicy oznaczyć niepodobna, i że rośliny niższych krain, trafiają się i w krainach wyżej położonych, ale większość ich rozmieszczoną jest wedle tego określenia: takie naprzykład szarotki znajdują się w krainie dolnych Regli i nagich wirchów. Świerk rośnie w kilku krainach, ale w miarę wznoszenia się, traci siłę, pienność, zwarcie drzewostanu. Piękna jego w niższych krainach strzała, staje się stożkowatą; wreszcie jako krzewiasty, o słojach zbitych, obrosły mchami brodatemi, karłowacieje. Tu się zaczyna panowanie kosodrzewiny, której gęste zielone kiście ścielą się po ziemi i skalach; wszędzie widać usiłowanie roślin, przystosowania się do warunków życia. Wierzba, będąca pięknem w krainie roli uprawianej drzewem, maleje w miarę wzniesienia nad poziom morza, czołga się, nareszcie dochodzi do rozmiarów drobniutkich, do mirtu podobnych, oplatających skałę przy samej powierzchni.
— A przecież rośliny nie mają rozumu!
— Nie mają rozumu, ale Bóg dał im instynkt, którym się kierują. Trawy tak bujne po łąkach, układają się na halach w zbite murawy — na których wypasają się trzody owiec, jak również i rośliny halne. Wyżej 1789 metrów przerywa się już pokrycie z kosodrzewiu: krzaki te maleją coraz bardziej, wreszcie sterczą nikłe i porozrzucane na wysokości 1960 metrów. Skały coraz więcej zajmują powierzchni; odłamy ich i okruchy, wielkie zasypują przestrzenie, a wśród nich rosną kępy pysznych kwiatów halnych. Głazy okrywają żółte lub szare porosty, a w miejscach cienistych rosną mchy czarne. Jeszcze wyżej giną mchy; w szczelinach leży śnieg wieczny, roślinność staje się coraz uboższa, wreszcie zostaje trochę roślin naczyniowych. Śniegi wieczne, drobne roślinki jednokomórkowe zabarwiają na czerwono, lub na kolor zielonawo-żółty. Tu jeszcze obok płatów śnieżnych, podróżnik znaleść może malutkie roślinki różnobarwnie kwitnące, jak Urdzik, Runek, Jaskier lodowcowy, które i tutaj na Krzyżnem spotykamy.
— A my w jakiej krainie znajdujemy się w tej chwili?
— W krainie nagich wirchów, na wysokości 2164 metrów.
— W jakiejże krainie rosną róże?
— W krainie górnych Regli, aż do krainy kosodrzewia zbitego.
— Więc na na wierchach róży bez kolców nie znajdziemy?
— Nie.
— I czy sir Edward wie o tem?
— Przypuszczam że wie: bo to jest człowiek wysoko wykształcony i amator botanik.
— Ach, rozumiem teraz, dlaczego pan z panem Witoldem uśmiechaliście się, gdy mówił że idzie na zdobycie róży bez kolców w 15,000 wojska. Zatem wyprawę tę baronet przedsięwziął tylko dla przyjemności chodzenia po górach?
— Nietylko, bo o ile schodzić będziemy w krainę kosodrzewia zbitego i górnych Regli, sir Edward może szukać swojej róży.
— Czy pan wie, panie Jakóbie, że ja go z początku posądzałem, iż skarbów zbójeckich szuka, a róża jest tylko pozorem do osłonięcia prawdziwych zamiarów!
— O, ty dzieciaku! on jest tak bogaty, że wszystkie skarby nagromadzone przez zbójników, nie stanowią nawet dziesiątej części jego fortuny.
— Biedny człowiek! — szepnął chłopiec z westchnieniem — a jednak te wszystkie miliony nie mogą mu dać szczęścia!
— Jego Miłość prosi na obiad — odezwał się Jerry, ukazując się we drzwiach namiotu.
— Do widzenia Henryku — rzekł Jakób wstając, a chłopiec znużony długą rozmową, przymknął oczy.
Warburton zauważył przy obiedzie, że Dawid jest dziwnie chmurny i roztargniony. Odpowiadał monosylabami i jeść nie chciał, pomimo że dziadek łaskawiej się do niego odzywał, niż zazwyczaj. Walter widział nawet że chwilami połykał łzy. Ale gdy baronet kazał mu aby ranionego odwiedził, wstał posłuszny i udał się do namiotu.
Nim wszedł, stał przez chwilę u wejścia i patrzył: Henryk leżał na posłaniu dziadka, zajmował jego miejsce, a widok ten wzburzył wszystką krew apatycznego chłopca. Ugryzł go wąż zazdrości. I gdy Henryk, zbudzony szelestem, uśmiechnął się na widok Dawida, a zapomniawszy o okazywanej mu niechęci, przyjaźnie wyciągnął do niego rękę, mały hrabia zaledwie jej dotknął końcami palców.
— Dziadek mi kazał tu przyjść — odezwał się, tłumiąc gniew — więc jestem mu posłuszny, ale wiedz że nie uczyniłbym tego z własnej woli. Zresztą, i ty zapewne nie dbasz o niczyją uprzejmość, wobec jawnie okazywanych względów Jego Miłości, pana na Rochdale.
Henryk poczerwieniał. Czuł instynktownie, że w słowach Dawida kryje się jakaś złośliwość, ale nie dorozumiewał się intencyi, ani odgadywał do czego zmierza.
— Nie wiem co chcesz przez to powiedzieć — odrzekł, podnosząc się na łokciu — proszę się jaśniej tłomaczyć.
— Doprawdy? — podchwycił z ironią Davy — widzę że Polacy są bardzo niedomyślni! A jednak dla nikogo z uczestników wyprawy nie jest tajemnicą, że sir Warburton obdarza cię łaską wyjątkową.
Wyraz „łaska“ ubódł do żywego dumnego chłopca.
— Co pan chcesz powiedzieć przez ten wyraz „łaska?“ — zapytał drżącym głosem. — Sir Edward jest dla mnie bardzo dobrym i umiem cenić przyjaźń, którą mi ofiarował, ale „łaski“ jego nie potrzebuję.
Mały hrabia jął się śmiać złośliwie.
— Przyjaźń! ha, ha, ha! dobry sobie! Przyjaźń jednak wielkiego pana, mającego ćwierć miliona funtów rocznego dochodu, coś znaczy dla takiego jak ty hołysza.
— Więc przypuszczasz... że ja... staram się....
— Wkraść w jego łaskę? A naturalnie! Ten bohaterski czyn z niedźwiedziem w grotach doliny Kościeliskiej, to szukanie róży bez kolców, ta przygoda z orłem, wszystko jest obliczone na to, żeby stary...
— Dosyć, panie hrabio! — zawołał z oburzeniem Henryk, a krwawe wypieki uderzyły mu na twarz — ani słowa więcej! Kocham i szanuję sir Edwarda, i nie pozwolę aby w mej obecności wyrażano się o nim w ten sposób! Widzę że przyszedłeś tu po to jedynie, żeby mnie znieważać. Wyjdź proszę!
I wyciągnął rękę w kierunku wyjścia z giestem rozkazującym.
— To ty sobie idź stąd — krzyknął ze złością Davy — ty bohaterze w wytartem ubraniu! Ja tu jestem u siebie.
— A, prawda — odrzekł chłopiec słabym głosem — masz racyę; to ja powinienem stąd odejść, aby dalszych obelg uniknąć.
Podniósł się na łóżku, ale zamroczyło mu się w oczach. Zebrał wszystkie siły, dźwignął się, i upadł na ziemię zemdlony.
— Do licha! — mruknął Dawid — zdaje mi się, że przeholowałem; on widać naprawdę chory!... Zawsze mi zarzucają wszyscy brak energii... raz się na nią zdobyłem, i masz! Co tu począć? dziadek gotów zrobić mi awanturę... A znów nie można go tak zostawić!
Wychyliwszy się z namiotu, zobaczył dziadka idącego na spacer na grzbiet Koszystej, a Jakób zbierał na skalach mchy i układał do puszki. Davy zbliżył się doń nieśmiało i oświadczył, że Henrykowi zrobiło się słabo, a gdy doktór natychmiast do niego pospieszył, zaczął doświadczać wyrzutów sumienia połączonych ze strachem, aby rzecz się nie wydała.
Gdy Warburton powrócił z przechadzki, zdziwił się niezmiernie ujrzawszy pustkę w namiocie: Henryk leżał w schronisku, a na zapytanie baroneta o przyczynę, oświadczył doktór, że chłopiec prosił o przeniesienie go, nie chcąc zajmować dłużej miejsca sir Edwardowi, potrzebującemu także wypoczynku. Dawid który drżał ze strachu o siebie, nie widząc żadnej zmiany w obejściu dziadka, odetchnął.
— No — rzekł do siebie — to jakiś porządny facet! bo gdyby mnie był oskarżył przed starym, dostałoby mi się dopiero!
Nie domyślał się nawet, jak ciężką walkę stoczył z sobą Henryk, przemilczawszy prawdę, przed dopytującym się usilnie o przyczynę baronetem któremu na razie chciał wszystko wyznać, zraniony głęboko w swej dumie i rozbolały. Ale zwyciężył się: wrodzona szlachetność wzięła górę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Urbanowska.