Wkosmacona w kwiat płytki, Łeb ująwszy w dwie chwytki, Pszczoła, nim ją porwie lot, W słońcu myje się, jak kot, —
I do naga z odwianych skrzydeł się rozbiera. Lada powiew — lada Płoszy wróbli stada, I psi rumian kreśli cień Ten sam niemal, co dzień w dzień,
I żuk brzuchem w niebiosy złudnie zaumiera.
Staw obłokiem żegluje, Młyn mu kołem ojcuje, Z po za lasu szumi las, Z po za czasu szemrze czas,
Droga roztopolona śni się nie do końca... Utrudą żałobny Koń, dozgonnie ksobny, Zaniepatrzył się na wóz, Przymknął oczy w cieniu brzóz
I krótkim kaszlem dudni, jak kobza, do słońca.
Niech się dłuży cień ławy, Niech wypoczną w nim trawy!
Z łbem na łapie chudy pies Śpi po łapy owej kres,
Jakby na niej się świata kończyło bezdroże. Ziele w jarze, ziele! Skąd twoje wesele? Niech się wzmaga wiew i żar, Niech się wzmaga bóg i jar,
I to wszystko, co jeszcze, prócz nich, stać się może!