Obłok w spodniach/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Władimir Majakowski
Tytuł Obłok w spodniach
Wydawca Wydawnictwo Philobiblon
Data wyd. 1923
Druk Tow. Wydawnicze „Ignis“ (E. Wende i Ska) Sp. Akc.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Julian Tuwim
Tytuł orygin. Облако в штанах
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
· II ·

Chwałę mą głoście!
Nad wszystkiem, co było,
stawiam krzyżyk.
Nie dla mnie miejsce
tu, gdzie wasze bożki!
Jam się ich wyrzekł!
Nigdy
nic więcej czytać nie chcę!
Książki?
Co mi tam książki!

Myślałem dawniej,
że książki robi się tak:
przyszedł poeta,
ledwo usta rozchylił
i w tej samej chwili
zakwilił
z bożej łaski natchniony ptak.


A okazuje się,
że zanim śpiewnić się zacznie,
naprzód
długo się chodzi i włóczy i łazi
i w szlamie serca żmudnie się paprze
głupi kiełb wyobraźni.

Gdy ze słowików i miłości
miksturę warzy się liryczną,
gdy się ten syrop rymkami zaprawia,
ulica wije się bezjęzyczna,
niema czem krzyczeć i rozmawiać.

Miast babilońskie wieże
w pysze wznosimy znowu,
a Bóg je obraca w perzynę,
i miesza słowa.

Ulica mękę milcząc parła,
krzyk jak drzazga sterczał w grdyce,
dławiły uwięzłe wpoprzek gardła
opuchłe auta i dryndy kościste.


Pierś wydeptały na piechtę.
Starły jak gruźlica.
Zamknął drogę mrok ponury.
A kiedy
— mimo wszystko! —
pierś wycharknęła ścisk na ulicę,
zwalone z gardła zepchnąwszy mury,

zdało się:

że Bóg ograbiony karać idzie
w archaniołowych chórów poczcie,
a ulica przykucnęła, wrzasnęła w ohydzie:
„Żreć chodźcie!“

Nalepiają miastu Kruppy i Kruppiątka
brwi groźnych zmarszczki,
a w ustach
rozkładają się umarłych słów trupiątka;
dwa tylko żyją i tyją:
„Ścierwo“
i jeszcze jakieś,
zdaje się: „barszczyk”.


Poeci,
rozmokli w płaczu i szlochu,
odskoczyli od ulicy, rwąc sobie włosy:
„Jak dwoma takiemi wyśpiewać
i pannę
i to, że się kocha,
i kwiatek w kroplach rosy?“

A za poetami
tysiące — uliczna zbieranina:
studenci,
prostytutki,
sklepikarze.
Panowie!
Wara! Przestańcie!
Cóż to za żebranina?
Czyście nędzarze?

My, chłopy chwaty,
krzepkie kamraty,
strzępy z nich drzyjmy, mocarni!
Tak! z nich, wklejonych, jak premja gratis,
w łóżka małżeńskich sypialni!


Mamyż pokornie ich prosić:
„Ach, naucz ty mnie!“
O hymny modły wznosić
lub oratorjum?
Samiśmy twórcy w gorejącym hymnie
łoskotu fabryk i laboratorjów!

Niech sobie Fausty
tańczą z djabłami po niebnej posadzce
w fajerwerkowej feerji reducie!
Cóż mnie do tego?
Wiem,
że gwóźdź w moim bucie
w kozi róg wpędzi fantazję Göthego!

Ja,
najzłotoustszy,
którego każde słowo
to chrzciny duszy,
imieniny ciała,
powiadam wam:
istnienia żywego najmniejsza z okruszyn
cenniejsza jest niż wszystko, com zdziałał i zdziałam!


Słuchajcie!
Naucza
rzężący i potargany
dnia dzisiejszego Zaratustra krzykousty!

My,
z obwisłemi wargami,
z twarzą zmiętą, jak pościel rozpusty,
my,
Trędogrodu więźnie,
ostrupieni
brudu, zła, złota obmierzłą zarazą,
myśmy piękniejsi niż Wenecji lazur,
w morzach i słońcach skąpany odrazu!

Gwiżdżę na to,
że nie znają
Homery i Owidjusze
ludzi, jak my,
ospą kopciu pokrytych jak maską!
Wiem, że słońce,
ujrzawszy
pokłady złota naszej duszy,
oślepłoby od blasku.


Ścięgna i mięśnie — pewniejsze od próśb!
Nie czekać aż się zmiłuje czas!
Nie błagać litości losu!
Toć trzyma w garści każdy z nas
pas transmisyjny kosmosu!

To właśnie
zaprowadziło mnie wtedy
na Golgoty estrad
Piotrogrodu, Odesy, Moskwy i Kijowa.
A wszyscy
wyli, jak jeden:
„Ukrzyżować go,
ukrzyżować!”

Lecz do nich,
do ludzi,
nawet krzywdzicieli,
z miłością najczulszą się zbliżę.
Czyście widzieli,
jak pies
rękę bijącą liże?


Ja, obeśmiany
na uciechę tłumom,
jak dowcip sprośny i obleśny,
widzę przez góry czasu Idącego ku nam,
którego nikt z was nie widzi, współcześni!

Tam, gdzie urywa się ludzki
słabiutki wzrok,
— na czele głodnych hord,
w cierniowym wieńcu rewolucji
nadciąga któryś-tam rok!

Jam oto jego zwiastun i przedsłaniec.
Jam wszędzie, gdzie męka jest!
Ukrzyżowany
na każdej kropli waszych łez.

Dość! Pardonu nie będzie już w niczem!
Wypaliłem wam dusze,
te oranżerje czułków i motyli!
Trudniejsze to, niż zdobycie
tysiąca tysięcy Bastylji!


A kiedy
przyjście Jego
buntem otrąbicie,
sławiąc zbawcy imię,
ja wam
duszę wywlokę,
rozdepczę na olbrzymią
i dam, jak sztandar, krwawą!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Władimir Majakowski i tłumacza: Julian Tuwim.