Nokturn (Lemański)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lemański
Tytuł Nokturn
Pochodzenie Bajki
Wydawca Jan Fiszer
Data wyd. 1902
Druk P. Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


NOKTURN.

Pudel, w psim świecie mędrca cieszący się sławą,
Że tłuste z alfabetu wywęszą litery;
Kundel, co zwykł urągać niepojętym zjawom —
Więc krytyk, — dalej Buldog z wejrzeniem megiery —
Obraz cnoty i statku, — i Jamnik, co żwawo
Dołki kopie, jakoteż drobniejszy psi ludek:
Powstawszy z materaców, lub wylazłszy z budek,

W noc, zwolnione z oków,
Jęły szczekać na Księżyc.

— Sam!
— Taki odludek!
— Jeno w gwiazdach, śród obłoków!
— To też nie ma zdrowej cery!
— W rzeczy samej!
— Jak cytryna wygląda!
— Która ma plamy!
— A jak niegrzecznie ku nam wypina
okrągłość ronda, w tak zwanej pełni!
— Taki zarozumialec!
— Nie zna, co bud kadry!
— Objętość zmienia!
— Ma jakieś kwadry!
— Młodzież uczy rozmarzenia!
— Nic wart społecznie!
— Najzupełniej!
— Lada świeca ma więcej uspołecznienia!
— A już się równać nie da z latarką!
— Podczas zaćmienia tli się,
że wstyd by było ogarkom!
— Albo znów, gdy nów, zciemnia oświatę
nam, nocnym Markom!
— I tak przyświeca, że choć wal w gębę!
— Dojął bym ci go zębem, ażby mi srebrną
lunął posoką!

— Cóż, psia natura,
kiedy wysoko!
— I kto z nim wskóra!




Tak co noc wybucha to cieniej, to grubiej,
Z Ziemi do Księżyca
Niechętny zgiełk wrzawy
Psich synów,
Z których tresura
Wytrzebiła ducha.

Ten go oto pies gubi
Pod kijem,
W czas prędki;
Ów go dla kęsa strawy
Powolniej zatraca,
W miarę, gdy tyje;
A inny — dla obroży malowanej w centki,
Lub dla materaca;
Ten, wreszcie, żywić ducha zgoła niema chętki.

Swieć im kat!
Stryk nie minie
Psiej kamaryli.
Jej krzykliwe mniemania
Gasną tam, w wyżynie,
Zkąd Księżyc jasne lice chyli
Niemy,
I płynie,
Jako świetlana myśl i cicha
Nad padołem —
Nad Ziemią, która — pono
Jak wszystko, co ziemskie,
Czyli kobiece —
Przyciąga społem
I odpycha:
Mórz mu łono odsłania,
W pierś wygięte,
I psów mu szle ujadania...

Snać chcą teoremy
Niepojęte,
Że oderwań w przestrzenie
Moc odbieżna i ciążenie
Atomów —
Wiecznem skuto pętem.

Tu westchniemy.

Z astronomów
To wiemy,
Że przed iluś laty,
Księżyc z Ziemią był żonaty,
I razem upędzali się wokoło słońca.
Pominiemy tu, zali
Wiercenie się to wspólne, czy ta jednia,
Czy związek to miły
Był, — dość, że siła odśrednia,
Alias dusza bryły,
Wyrwawszy go z ziemskości,
Rzuciła w przestrzenie.

Tam, choć łatwiej mu bytu
Przenikać istotę,
Choć bliższym jest końca,
Czy może rozkwitu nowego, —
A przecie nieraz czytasz
Z bladych lic Księżyca
Tęsknotę,
I że go mami
Jeszcze ta ziemska Ziemia,

Z mierzwą, marglem, błotem,
Nawet z jej psami.

A kiedy nocna cisza w nim żałość podsyca,
W tedy ziemską szatę
Jej olśniewa,
W srebrne ją opony
Marzenia stroi,
Aż mu zalśni majestatem.

Oto dom, z gliny lepiony,
Stoi ziemski,
Jak proch widny mu z bezbrzeży;
Oto ze ścian ścieka lama,
Mieniąca się od pozłoty;
Oto dach tam leży,
Jak głowa w koronie,
W której lśnień tkwią groty
Strzeliste, i płonie
Licha nad nią gałązka drzewiny
I zda się berłem.



Tak muszla perłowa
Proch obleka w perłę.