Jan Bielecki (1857)/Kościół wiejski

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Jan Bielecki
Wydawca Bolesław Maurycy Wolff
Data wyd. 1857
Druk Bolesław Maurycy Wolff
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Uwagi Zobacz również wydanie z 1894 roku
Indeks stron
V.






Była to cerkiew, z modrzewiu jéj ściany
Już pochylone, wsparte na podpory;
Promieniem słońca błyszczał dach blaszany;
Słońce wzierając przez te szyby drżące,
Różne już na nich wybiło kolory.
Nad cerkwią rosły trzy brzozy płaczące,



Krzyż się przeglądał przez ich szczyt wyniosły;
Na progu żebrak pacierze powtarza.
W około cmentarz kwiatami zarosły,
I wiejskie groby błyszczą wśród cmentarza.

Daleko słychać wiejski dzwon kościelny, —
Zadzwonił, zewsząd lud spieszy przez pola.
Było to święto, był to dzień niedzielny,
Dziś pług spoczywa, zieleni się rola.
Dziewice ołtarz przystroiły w kwiaty,
Zabrzmiała młodzież do śpiewu gotowa;
Wyszedł ksiądz ze mszą, pochylony laty,
Tłumi się coraz pieśń ludu niknąca —
Ucichła.... Księdza tylko słychać słowa,
Cichy szmer brzozy, co o szyby trąca;
Niekiedy dzwonek jękliwy uderzy,
Niekiedy starzec księdzu odpowiada;
Świergocą wróble i pod szczytem wieży
Pierzchnie jaskółka i w gzymsy zapada.

Msza się kończyła, — oto w niskie progi
Jacyś wędrowce weszli do kościoła.
Jeden padł na twarz, całował podłogi,
Drugi ponury, nie uchylił czoła.
Gdy się przypadkiem płaszcz odkrył, strój drogi
Błysnął spod płaszcza i twarz nie wesoła.
Bali się zasiąść w ławki, lub nie śmieli.
Oba pokornie przy progu stanęli.

Ksiądz modły skończył, mszał bogaty złożył,
Teraz zaczyna mówić Boskie słowo. —

„O! Bracia! dzieci! i tegożem dożył,
Ja stary wiekiem, z ubieloną głową,
Że kiedy nieraz osładzałem troski,
Dziś żal pod strzechę niosę w Bożém słowie!
Tu niegdyś siadał — oto ławka pusta,
Nasz pan, Bielecki, niegdyś pan téj wioski.
Zdradził kraj, wiarę. Ksiądz Prymas w Krakowie
Wyklął go, klątwę na me przesłał usta.
Raz go ostatni bez klątwy wspominam,
Módlcie się! ja się będę modlił z wami....
A teraz Bracia! dzieci! ja przeklinam!....”
Zachwiał się starzec i zalał się łzami,
Zabrzmiało amen — lecz amen żałoby,
Jakże niechętne? dźwiękiem ledwo żywe.
Potém się wzniosły łkania żałobliwe,
Jakby w dzień sądu otwarły się groby.

Ale zaledwo podniosło się łkanie,
Zaledwo doszło przed oblicze Boga,
U progu nowy zgiełk i zamięszanie.
Jeden z wędrowców, co stali u proga,
Zadrżał i upadł bez czucia na głazy;
Drugi zaś, drżący i blady straszliwie,
Kląkł nad nim, ciche przemawiał wyrazy,
Twarz towarzysza ukrywał troskliwie.

Ksiądz na ratunek spieszył od ołtarza.
Zaraz na cmentarz niesiono wędrowca,
I tam na zimnym kamieniu grobowca,
Kładą martwego wśród kwiatów cmentarza.
Cieniem świeżości okryły go drzewa,
Cieniem, co groby kwitnące okrywa;

Wiatr go ochłodził, co w grobach powiéwa;
Z pomocą pasterz troskliwy przybywa,
Spojrzał i zadrżał.... jakby blaskiem gromu
Twarz go ta razi — twarz blada, nieżywa,
I rzekł: „Wyklęty!.... my idźmy do domu!....”
Wnet się oddalił tłum kościoła wierny,
A ksiądz wychodził za kmieciów gromadą;
We wrotach stanął, twarz odwrócił bladą
I rzekł poważnie: „Bóg jest miłosierny!
A jego litość liczniejsza nad ziarna
Morskiego piasku, i głębsza nad morza.”

Jeden z wędrowców spał wśród mogił łoża;
Oto z drugiego spadła szata czarna,
I twarz odkryła.... Przebóg! to dziewica!
To Anna! Z ust jéj nie słyszano słowa,
Czy brak w niéj czucia? bo sucha źrenica;
Twarz nieruchoma — jakby marmurowa,



A w oczach ogień gorączki się pali.
Jeszcze na czole miała zwiędłe kwiaty
I brylantami oświecone szaty;
We włosach jasne przepaski z korali.

„O! mój najmilszy!” rzekła „o! mój drogi!
Jesteśmy sami — już jesteśmy sami!
Tyś na mogile usnął — a w te progi
Umarli wchodzą i śpią pod grobami. —
Ty milczysz? luby! odpowiedz mi łzami!....”
Nagle spojrzała i krzyknęła srodze,
Potém nań kwiaty rzuciła wonnemi:
„Luby! nie zaśniesz na rozstajnéj drodze,
Sama w święconéj pochowam cię ziemi.”

Rzekła; krzyż jeden wyrwała z mogiły;
Kopie grobowiec wśród świeżéj darniny,
Lecz coraz słabsza, coraz mdleją siły....
I cicho smutne płynęły godziny.
Zachód ozłocił słońca blask jaskrawy,
Brzozy po grobach długie kładły cienie,
Wonnéj czeremchy orzeźwiało tchnienie,
Szumiały wzniosłe po grobowcach trawy;
Lecz coraz bardziéj ciemnieją kolory,
I przez liść brzozy, księżyc zapłoniony
Topił się we mgłach, w różne kształty, wzory,
Lica wysrebrzał — a nocne zasłony
Okryły cerkiew i groby cmentarza.

Już ciemno.... Anna sama jedna w nocy,
Do drzwi cerkiewnych stukanie powtarza;

Nieszczęsna, Boskiéj wzywała pomocy.
Widna jéj postać przy blasku miesiąca,
Jak mgły ulotnéj srebrzyste obrazy.
Bije we wrota coraz słabszą dłonią,
Smutne się echo o groby roztrąca,
Lecz echo coraz słabsze niosło razy;
I coraz słabsze — nikły — jako w Bogu
Tonące modły — jako śpiew daleki....
Dziewica blada, na kamiennym progu,
Usnęła — może usnęła na wieki....

I cicho! — Niechaj głos pieśni stłumiony,
Nie budzi ciszy w wieczornéj godzinie;
Całego świata gdy się odgłos spłynie,
Tworzy tę ciszę co ziemię osłania;
Lecz myśl głęboko zadumana słyszy,
Jak gdzieś daleko brzmią pogrzebów dzwony,
Jęki rozpaczy i wrzawa wesoła,
I płacz boleści i śmiech obłąkania,
I wszystko można rozróżnić w téj ciszy,
Słuchem anioła i myślą anioła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.