Dyskusja indeksu:Stanisław Ignacy Witkiewicz - Janulka, córka Fizdejki.djvu

Treść strony nie jest dostępna w innych językach.
Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

UWAGI EDYTORSKIE[edytuj]

  • Maszynopis autora, z poprawkami literówek naniesionymi najprawdopodobniej przez niego. Dlatego literówki maszynowe, poprawione długopisem, potraktowałam jakby były od razu napisane dobrze. Wieralee (dyskusja) 00:35, 4 maj 2018 (CEST)[odpowiedz]


OCR[edytuj]

FIZDEJKO /przechodząc/ - Myśl więcej o sobie. Janulka ma głowę po mnie. Jestem pjjainr 55 lat "beż przerwy. Ale czj tobie ta wódka dobrze rebi na rała w żiłąBcS - to wielkie pytanie. /^dobfwa z tylnej kieszeni od spodni litrcw* butelkę 3 daje żenie,która pije chciwie i stawia "butelkę na t)odło- dze przy łóżku. Fizdejko zbliza się do grających./ y.PLiSEwITZ - Może zastąpisz mni e, Giex'ku i pograsz % księstwem. Ja pomówię trochę z racją "biedną Elzą. /przechodzi na Iowo. Fizdejko siada na je&d mie- jecu. Stolik stoi trochę ukośnie,tal. że twarz Fizdejki wypada na 3/4 z pra-wej strony do widowni, y.Plasewitz eiada w no^sch łóżka córki z prawej stro" riy«/ v[rMisIjrZ - J.1Z3 : ostatni raz cię proszę : wytłumacz mi tajemnicę twe^o ubóstwa. Przecież ja jestem miliarderem,a Gienek,pan. z panów żyje jak król, i wkrótce zostmie pewno królem naprawdę. Go to znaczy ? Czyż ja nie mo^ę dać szczęścia ukochanej córce,pracując jak wół przez lat SU ? ELZ„i - Tak "być musi. Jeśli ty Mc® probowałam zyu inaczej,wszystko obracało |ię przeciw mnie. To nie są żadne czynności pokutne,ani przesąd. To jest konieczność, tfiem.że żyftąc dostatnio,nawet nie bardzo luicsusoweQjprzyzwy- czaję się do rzecz-,ktćrvch ciągle miee nie będę mogła. Już raz spróbowa¬łam y „PLASE.;ITZ - Wtedy jak on miał zostać Sr<5lem po-raz pierw3zv ? Tak V ELZA - Tak - i pamiętasz,ojcze,eo się sta>o ? Błąkałam się potem po lasach, z Janałką u ^iersi.iak głodna wJlczycsT v..vł>ASEWITZ - Ale czyz, sana tego nie &»iałaś ? IUTTIŁSŚ wszystko co mogłaś, aby tak było. ilLZA - Cyt - wszystkie nieszczęścia sprowadzamy na siebie saai. ITie ma róż- h nicy międz"T t-ym.oo robiłam ja,a \,vm,ie jakiś człowiek podstawia si* pod CJ- głę^któ^a mu przypadkiem na g^ewę spada. P^z^padek ! Cah.cha.cha ! Cz-" znasz, papo .teorię prswdcwpo^ obieństwa V Zasp da Tielkich Liczb. C ha * cha ? vj¥LASS«fITZ - 1'm śmiej się tak dziko, łlie ma z czego. /Gwar za sceną./ - Ależ ucztują tęgo. Zddje mi się,że słyszę głos Jarulki z balkonu. /Słuchać piski dziewczęce,z lewej strony,jakby o jakie 30 m.od zakratowau go fclcna./ J4LZA - Eieszczęsna -Jenulla ! Ileż nacierpieć si* musi nic seq£ o tym nie wie-dzie i co za szczęście ją czeka wtedy,kiedy to właśnie szczęście vważar bę¬dzie za szczot cierpienia. Hzyż najgorszym nie jest cierpienie ne/Dświadome? Czvż nie tak cierrią niższe stworzenia ?Dlatego to źli Dudzie mają takie współczucie dla zwierząt. /"Znowu straszliwa huk armatniego wystrzału i wi¬waty,na tle których s^chać głos dziewczęcy./ i FIZDEJIIO /rzuca z wściekłością karty i wstaje/ - A,do pioruna ! ! Los^ć mam już tvch wszystkich niejasności ! Eziś musi się rozwiązać wszystko ..... ELZA - Parfi^taj Lże dziś dopiero wszystko si5 zaczyna. Za chwilę,w "te j sali, ods^nią ci się niesko/iczoae perspektywy życiowej twórczości Musisz bez¬względnie uwierzyć Mistrzowi. riZJEJKO - 0 ile słyszałem ten. pyszałek tak jest zakochany w Janulce.że mo-żna zwątpić zupełnie w jego zdrowy rozsądek. So jest,według Clissandera,ja¬kiś aparit t^lko w jej rękach. v.PLASE .tflTZ - Ale przez niegc przemawia duch epoki . Jest- tp człowiek konie-czn-". Nasz pierwszy występ z królestwem nie udał się,bo nie mieliśmy o&po- wienich mediów, '/skaż »i kogoś 4jrmegcaGienku. FIZTE-JkO - Znałen ja" innvch,zna>eiji


t.PLAS /ITZ - Hoże twoich pierwszych wspólników przy królewskim zamachu ? w tenczas nie mieliśmy na widowni semitów,a problem stworzenia sztucznej jaaA/nle bvł tak jadowi ty, jak obecnie. Dziś w równanie vl>eszła nieznana li¬czba niewiadomych. Epoka msza FIZDEJKO - Przestań papa mówić o f'naszej epoce". To nie jest e&poka,tylko jakieś spiętrzenie anachronizmów. Ja sam nie wiem w którym wieku żyję : w jQ"y-tym,czy w XIIII-cim. y.PLi-SEWITZ - Właśnie epoka nasza jest epoką ludzi poza czasem. Czas stał się względnym nawet w historii. Dawniej zmiana odbywały się pwwoli. Przy naszym przyspieszeniu przyjąć musimy i^historii .formuły Einsteina. Lpoko- wość nasza polega na wymknieciu się z cyklicznych praw historii, lecimy po stycznej. JJŁKGUŁI&s JijSkk IIR o p-IfitfSISSIi łłwymfjffWRrefire■^•r.l »TV TBfen MT-^S&ggSftTŁŹ*^£ tah % *%-/. !sw«% nm mo cmawmnt, ragrom Kmwsmsw. jj&JHJIJgjaiaEKPgl^ DE PA TRjSFOUILLii /wstając/ - Wi^c to jest ostatnia epoka ? Jak to pan rozu-mie,panie baronie ? v. PLA3EWITZ - Ja wcale tego nie rozumiem, il^wię intuicyjnie, jak artystycz-na krytyk. Rozumcie to jak chcecie.według waszej intuicji. Coś mi się kieł¬basi we łbie i ja plot^. Oto jest szczyt filozofii naszych czasów. Poza tym jest tylko rachunek logiczny. Poczucie losu jest rojęciowo niewyrażalne - trzeba to przeżyć - tak mówił Spengler. Dadaizm też trzeba "przeżyć" - tak mówił Trietan Tsara.czy inn-" jakiś piurblagista. Trwanie też tylko można przeżyć - tak mówił Beggsrm - JD3 LA TRE70UILLŁ - Och.. FI-2DEJK0 - wie żadne "och",tylko papa Plasewitz ma rację ; teraz to zrozu¬miałem- 'H naszej epoce musimy według szvbkości zdarzeń przejmować czas co¬raz dłuższy. To się sprowadza do tego,że im dalej brniemy w historię,tym bardziej cźas się nam dłuży z powodu nudy. ELZi - Nudne są tylko takie sformułowania kwestii. DE LA TR&FOIJJLLE - Nie prawda,Khiagini. Weźmy zr\ czenie Rousseau'a rrzed na" szą rewolucją, W takich ujęciach przygotowują się przyszłe wypadki - są w nich potencjalnie już zawarte..... ELZA - Uro jeone ,Ilości Książę ,urojone. Prawdziwych wypadków nie ma już w na-szych czasach. Jest jedvn rozwlekły wypadek nieprzespanego snu,którym zas¬nuła ludzkość. /Fizdejko podchodzi do niej i gładzi ją po włosach, oboje piją wódkę z Butelki./ PLASEWITZ - ITie używajm^ tego obrzydliwego słowa. Dajcie mi pobredzić je¬szcze przez chwilę. Wtedy zdaje mi si^.że coś jest na prawdę. iLZA /z nagłym zachwytem/ - Wszyscy jesteście artystami. W naszych czasach arty-ta jest synonimem szczątkowego indywidualisty w ogóle. Wy nie maluje - cie.a^i piszecie rierszy i wasze żvcia są cudownymi.tęczowymi haftami,na szarym tle naszego złowrogiego w swej nudzie przemijania.


^IZiiltTfcO - Gdybyż tek by|'o ! Ach - wzbudzić w sobie chou na chwitfc, chcóoy nawe t we śnie .poczucie 'uroku Istnienia i u-nv&ić w śnie takim,zobaczvw?sv życie z "boku,jako abstrakcję Czystej ?ornv ! Ach,^lżunia : czemteięy me zajmowali się tyj zawczasu ! We mile są jeszcze olbrzymie ,:i:\o wzysica-e pomady niewiado-nego. Choć raz objąć świadomie możliwości tej przed śmier¬ci a, spojrzeć na obraz potencjalnego świata ! DE LA TP^FOUILIE - Spojrzymy tam wszyscy za chwilę, r/y nie rozumiecie Urn- trza*. Ja jego.... i on mnie też.... ale nie to chciałem powiedzieć : nowe dyscyplina fucha,polegająca na stwarzaniu nowego ja w nas samych. Zaczyna się od nieużytecznej potęgi. Ale trzeba to przetrzymać. FIZLEJFO - Ach - daj pa a apckrj. Ir.n jest «>o|y bubek. Potcg nieLjiyfcecznyci mamy dosyć .Pękamy od tego wszyscy. Sprowadza się do tego pytania : jak żyć' jak najistotniej przeżyć siebie ? Ja żvję lat 70 i jeszcze r.ie wiem. To był problem Ilyrkana. I cóż ? Zamordował go jak psa ja\iś nędza-' malarzyna i popsuł mu całą Hy-kanię.


Dawniej ludzie Kie py- DE LA TRŹPCUILL1 tali o to : jak . - £yrkan był głupim konserwatystą. ż< ć ? Po zrostu ŻTli.jak musieli ,a.


FIZDEJFO - Aaaałe..p^nie.... Kie mnie będzie pan ucz~ł programowego zby- dlęcenia. Ja przeszedłem przoz wszystko : przez przeintelektualizcwaną bezpośredniość i przez zbydlęcony do ostatnich grar>ic intelekt. f Da LI TRIiFOUILLS - Tak,ale kwestie czysto techno-psychologiczne.... FIZDEJKO - Proszę nie przerywaćOwocem tej ostatniej kombinacji jest moja Janulka,którą poświęcam może dla nędznej komedii. Już i to nawet było : sztuczne królestwa 1 Ja kocham moją biedną Janulkę,a ona urzyna się codzie¬nnie z tym draniem w mistrzowskim płaszczu. L trzymacie mnie po p&otftu jak w wiezieniu ! /Pada na rokokowy fotelik i łka cicho. Elza zwleka się z łó¬żka - jest w łatanym,różnokolorowym szlafroku - podchodzi do Fizdejki i obejmuje gc./ DE LA TREFOUILLE - Biedny stary kniaź. Brak mu ty lico tragicznej śmierci, aby stał si^ bibelotem,lepszym o? wszystkich t^ch świecidełek /"Wskazuje lia bibeloty na stoliczkach./ y„PLASxv..rITZ /wstaje z łóżka i tańczy,śpiewająe na na:utę t " ojra,ojra" «./ lmplication is rwl-ation Ram tai-arampam pam ! Leibniz,liusserl i Bolzano, Russell .Chwistek i feano ! Wynikanie jest relacja, Jest stosunkiem implikacja ! Do you understand ? Logika stosunków daje skrzydła - tak mówił Bertrard Russell. A -lerryk Poincare zarzucał mu,że mając °krzvdła nie latał ne nich wcale. Ja - i^-fn.że jestem ja - dowodzę tego,że A ^ A. Innvch dowodów na to tivier<?zenie nikt nie znalazł. Niech ż.yjc psychologizm i intuicja ! Będę bredził dalej,a ty,mój zięciu,tłumacz mi to na język zrozumiał^ dla pospól stwa i d.la mie samego. 0 filozofio,co się z ciebie zrobiło ! /3iada na łóżku '^Izy i zalewa się gorzkimi łzami./ / DE LA ■fiEFOUILLl - Nieściśliwość ab' olutna myśli. Brak jednolitego wyrazu jest w tym wszystkim. Jeden Mistrz uratuje nas od tego i zdołacie jeszcze stworzyć wielką,wspaniałą kompozycję - /w proroczym natchnieniu/ - &yivy obraz, któ^ zaćmi Giotta .Boticellego ,;.fatisse'a i Picasse.a jeśli Bóg da 1 ruszy się to wszystko i miejsca,to tragedia ta przewyższ^' i po prostu zarżnie srzfc.: wszystkie sztuki sceniczne od początku świata, y com-nris Ais- schylosa i Szekspira. Teraz stanie się cud ! /S>vche,c za scerą r^sr i szalony huk wystrzał&k aram-i-ii e-e-n ni^r, ^t™-^ *me na lewo wyl, ti je i zaczyna dąć - nie etrSSi™Siitr^io-ST pewien czas tumany śniegu. /Łatwo aofna t zro" i . przy pjocy ^eST^ i




- \ - cego na kupy papierków, czy k>aczki bawełny .które potem mogą "być uprzątnię-te razem z dywanem./ Księżne Amalia i Glissazider wstają*/ GLIS3AKDER - ITiech Bóg broni.ab^ Seine Durchlaucht : Wielki Mistrz Ueo-Kra-r żaków von und zu Berchtoldingen miał. zastać nas w takim stanie, Proszę wstać i Donen+alni.e osusza łzv. /Panonie wstają chlipiąc i ocierają oczy i. nosr w chustki. Da la Trefcuille wWjpko osuwa śle.uv gry w karxy,notuje na karneciku c-»frv i czyści sukno szczoteczką.. Elza zawija na głowę rozpuszcz ne vrło=y , Podczas tego rozmowa następująca :/ F1ZDEJKC - -J&k ,ia mam z nim mówić ? un twierdzi,że mnie kooha,bo jegtem je- r* wnym człow i ekiem.do którego mógłby się przeczepic.z powoou Janulki i zbydi lęcenia mego luaui Wszelkie próby wykształćsnia ludzkości torturami spełzły na niczym. "Ubydlęeona dostojność moja puszy się jak kłaczek niewiadomej ma¬terii na lekkim błotku rumieficów programowej współczesności, 0 Wielki Zwrot niczy Mintów,nastaw naszą biedną Lulkę-planstę na jakiś tor.wiodący w prze paść czwartego wymaru. / DE LA TREFWUTLLE - To jest metafizyka. Problem przepaści nie istnieje w fi¬zyce pól grawitacyjnych. To tylko mv mamy przepaście i kierunki. Czte^c-wy- miarowe kontinuum Binkowskiego nie jest czwartym wymiarem nieuków i matołów, GLISSŁHDBE /strasznym g>osem/ - Bacznośc !!!! Ta^az naprawdę idzie 7ielki Zwrotniczy ! Baczność,nówię ! Dynamiczne nacięcie I-szej klasy, /Drzwi otwierają się cichutko i wchodzi Naczolnik Teansśw.Der Zipfel./ DER #TPF i ,/mówi cicho i przenikliwie/ - Czy wszystko w porządku ? GLI331¥D5R - Tak jebt,panie naczelniku. D?5R ZIPF5L /uprzejmym ruc-ie*. wskazując Khiaglnię Slzę/ - Ta pani - zapewne •Jej światłość 'br^ła kniagini Litwy i Białorusi zechce pozwolić napowrót do łóżeczka. Je~o Durchlaucht nie lubi kobiet f-ozbebeszonach i źle ubranych. /Slza posłusznie włazi do łóżka./ - Światełko proszę zgasić i tamte świecz¬ki też. /Elza gasi elektryczną lampę,De La Trefouille świece./ - C tak - do¬brze. Teraz możamv urządzić przedstawienie oficjalne. I/Srsjclfi / - Można wejść !! //fcrzwl z trzaskiem się otwieralą. Za nimi widać błękitne świat to. TTa setnie •jupełna ciamność pr^cz migania wwaw^ph płomieni w piecu. Wchodzi Y/ielki ^istra von and cu Barchtoldingen. Czarna zbroja,hełm'źapuszczoną przyłbicą. Czri-m pióropusz. *Ta ramionach na biały płaszcz z czarnym krzyżem. Staje przed tezwifWi. Glissander z Księżna biegrą szybko za drzwi i wnosz* zielo- nawo-f o ?f or-*cznie błyszczący ekran /płaskie .-papierowe z lampkami wew¬ nątrz/ i stawiają za ^is+rzem i zamakają drzwi. / 7IZD3JK0 /.vśród niszy/ - Gdzie Janul^a ? SŁLS§AIP>3H - Cicho I Córce Kniazia jeei niedobrze. Za dużo wypiła tej nocy. Trzezwią ja nann-* z fraucymeru,to pet :z haremn fis IM ego Mistrza. Panow- wie : jedyni panowi| na tej ziemi - a także pewno i na przyległych rlanetac Mtrsfą i Wenerze - pozwólcie że was skojarzę oficjalnie dla ftokonania ostat¬niego łworu,o ] ełne j wartości dawnych czvr/»r naszych rycerzy i w ogóle wiel~ kicn ludzi- Kniaź Fizdejko - Wielki ilistrz itfeo-^rzyzaków ReiahsgMaf von und zu Berchtoldingen. FIZDE JJfC - Nitrh ""istrz nie mvśli,że jestem snobem. N moim wieku i urzy mo-jej wiedzy o r.~eiu i historii.... GLISS-tUjDER - Bez wstępów .panie Fizdejko. FlZD-iJ^O - Że płatna stugus pozwoli* sobie CjuISSjMłDibLl - Do rzecz-.Gienek,do rzeczy. Jistcz nie lubi żać&jch kołowań.


FI2DK*Kó - A więc, kochana Mistrzu, muszej się przyznać,że nic nie rozumiem, Ani co,ani poco,ani jak. Tajemnica, Jedyna nieyokó j , który mnie dręczy,to o Janulkę. Kcchęin moją córeczkę. Wszystkie dzieci .spłodzone przez rodziców w późnym wieku,są takie nadzwyczajne, Prawda,panie bratjo ? MISTRZ - j^aszę przyznać się kniaziowi,że córka jego podbiła mnie zupełnie niesłychanym wurost wdziękiem,szczerością i inteligencją. Rad miar** mądra dziewczynka. /Fiedejko -ooi nieokreślony ruch./ - Boi się pan,czy jej nie uwiodłem r lie - przysięgam na ten miecz. Mam w postaci mego fraucymeru prawie idealny piorunochron,czy raczej - ale mniejsza o to - dla moich żądz, przechodzących miar^ człowieka w moim wieku..... vlPLA3il'ArITS - Mistrzu; tu leży moja córka. MISTRZ - Ach,przepraszam, Przyzwyczaiłem się,w towarzystwie księżnej Ama¬lii,nie krępować się niczym. /Podchodzi dc i^lzy i całuje ją w rękę "bardzo długo. ISagle./ - Ale,ale panie Fizdejko : czemu pan nie powiedział mi?że pańska żona jest semitką ? FIZDEJKO - .V trzecim pokoleniu .panie hrabio. MISTRZ - Proszę "bez tytułów. Mówmy sobie t'łty" po psostu. To ułatwi sytua-cję. Lubię b-rdzo wymyślać. Otóż .wracając do rzeczy - dość tego przeklęte¬go gsSulstwa - to,ze o tym nie wiedziałem,popsuło mi mąssę orojektów dodat¬kowych. Cały antysemityzm będzie musiał być puszczony w formie zamaskowa¬nej.. k zresztą żydów nie trzeba się bać,ani ich nienawidzieć,tylko zużywać ich tak,aby sarni o tym nie wiedzieli,że są zużywani. JJ^ŚIEŻNA - Trudna to sprawa,Gottfr^dzie• Hożesz sam być zużyty i jednocześ-nie przekonany,że nad sytuacją panujesz właśnie tv. MISTSZ -Wiem sam o tym,moja Anno. Lubię się dociągać do rzecz- niewykonal¬nych «..«. FIZI.GJPG - Ale Janulka.moja biedna córeczka -II3TRZ - Wyrzyga się i przyjdzie - już powiedziałem. Serce ma zdrowe. Otóż: ni. nam nie przeciętemu un tout petit brin de sang semite. Dwie są dobre kombinacje : prusko-polska.to znaczy ja - moja matka jest z domu księżnicz¬ka Zawrat-mska - i litewsko-semicka w odpowiedniej proporcji - nie mówię o metvsach. GLnSAKDER - Seee - widzę,że panowie nie dogadacie się nigdy, mistrzu : pro¬szę się streszczać. MISTRZ** A więc Eugeniuszu i prosto z mostu : chcesz b-"ć królem,czy nie ? Niestety wasimy przeżyć nasze życia do końca w formie artystycznej transfor¬macji spółrzędnych.albo zmieszać, się z motłochem. Prawda w zwykłym znacze¬niu jest tu wykluczona. 0 ten problem rozbiły si pyska i żre swój własny ogon. To cud prawdziwy. Mogłabym go uwieść od razu, ale nie chcą. Ja jestem czyste dziewczynka,a on jest duch straszliwy,prze- glądający się we mnie,jak w magicznym zwierciadle.ukazującym przedmiot ze wszystkich stron.. MISTRZ - Zaiste poznałem w sobie głębie,o które wcale siebie nie podejrze¬wałem. Raczej koronkowe wykończenia fundamentów mojej sztucznej jaźni. Ale o tym później. v.PLASSWITZ - Czy przemyślałeś już to do dna,panie hrabio ? Kie radzę. Jestem zwolennikiem wejrzenia bezpośredniego.czystej pojęciowej bzdury. MISTRZ - Sie przemyślałem i nie mam zamiaru, Zbyt wiele cudownych rzeczy tu się stało. To szczęście,że pognałem córkę twoją wcześniej niż Ciebie, mój Fizdejko, T^ istotną etykietą stworzył dla nas nasz nieoceniony Glis- sander. /Małpigiusz kłania się./ - Ale niedosyt dziwności skłańia mię ku światom,zapomnianym przez dzisiejszą ludzkość.... /Zatoka usta ręką w że¬laznej rękawic^,/ - tJo ja powiedziałem ? Przy damach ? 0 Boże,co za gaffa. /do Der Zipfla/ - Aiso,mein lieber} polski czarow&ik : możesz pan kazać wnieść swoje potwory. Raźniej nam będzie z nimi* /Der Zipfel wychodzi./ - Cierpliwości. Ostrzegam,że mówio będę bezpośrednio. Ten improduktyw po¬etycki .biedny Małpigiusz,/wskazuje na Glissadera/ - ujął moją nieokiełz¬naną i skiełbaszoną fantazję słów w formy niewzruszone. Przy całej dowol¬ności połączeń pojęciowych śmiem twierdzić /Wiatr wyje głucho./ FIZDEJKO - Ach,mów już nareszcie.Gottfrydzie. Fie obiecuj,tylko mów ! Be¬bechy mnie bolą od tego oczekiwania,a tyle jest jeszcze przed nami. MISTRZ - Zaraz - tylko niech wniosą potwory. Etykieta musi być zachowana. /Dwóch bojarów wnosi ogromną pakę z desek,grubo ciosanych. Za nimi zaraz dwóch innych wnosi drugą pakę. Stawiają paki po obu stronach ekranu. Za nimi ^ukazuje się Der Zipfel,/ - Może trochę światła,kfiiagini. Proszę za¬palić lampkę. /Clza "przekręca ^uzik. Światło zalewa sctn; „/ - Ta, nędza to bokach,przytrzymują pokrywy.czekając ns dalsze rozkazy./ JAKULKA - Tego jsdnego obawiam się trochę, ?IZP'£JKO - I ja też, Ale skoro Mistrz tak każe - to trudno. Jednak mnie nawet dziecinnych bajek nie oszczędzono na starość. Wszystko muszę przeżyć Czy ja dziecinnieję ? cg' co u diabła starego ? Boję się,jak małe dziecko. i.HSTRZ - Kie ma żadnej obawy. Mamy przecież między nami szlaczetnec-o Der Zipfla ,i'tielJciego Czarodzieja i naczelnika na jpiekieln&ś jszpch w świecie seansów. Kie takie potwory on już opanował, " • DER ZIPF^L - Tak jest,panie, /do Książąt:/ - Odwalcie pokrywy.stare niedź-wiedzie i wen 1! /Bo jar z-" odwalają pokrywy wśród zgrzytania gwoździ od do-łu i z wrzaskiem tdekielnpgo strachu uciekają,tłocząc się we "drzwiach. Z pak rozlega się ptasie skrzeczenie, i/jcher dmie. £nieg wali ;orzez okno./ KSIĘŻNA /podchodząc/ - Ach,co za miłe potworki ! W nich jest ssklęta tajem nica naszej wspaniałej przyszłości. To są nasze talizmany.mascotty■naszych zwycięskich,sztucznych konstrukcji duchowych. MISTRZ /trochę drżącym głosem/ - Ja sam widzę je po raz pierwszy. Nowe Dań stwo największej dzicz-.złączonej z najwyższą krlturąTjelt J5Eiki8£pr^


sz łej rzeczywistości. Nie ma kultury "bez <? zic zyr* jako kontrastu. JANULKA /kl ęka, łamiąc ręce./ - Tak się boję, tak się boję. /potwory wypełzają z pak na swoich podstawach. Ruszają się,jak przesuwane flakony./ KISTRZ - Jeśli ze mną będziesz się bać,moja mała,to naprawdę się obrażę. A bez ciebie nie ąa. nas wcale. Ty jedna łączysz nas,jak jakiś piekielna klaj- ster,w nowy sztucznej rekonstrukcji życia na wierzchołkach nowę^ meta- fizycznej potęgi. v.PLASEtfITZ - Chociaż to nic zdaje si^ nie znaczyć .dobrze jest powiedziane. J4NULKA /klęcząc/ - Tak się boję ! Tak się boję ! POTWOR I, /Bez prawej ręki. Głosem-skrzeczącym:/ - Proszę nas postawić bli¬żej pieca. Zimne nam. MISTRZ /('o wszystkich/ - Suszcie się leniwcy ! Pomóżcie, potworom. Prędzej ! /Fizdejko.De La Trefouille.Księżna i Glissander pomagają potworom przesunąć sibliżej ku piecowi. Der Zipfel podchodzi do okna na lewe i wprawia je napowrót w ramę. Z pieca.niedomloiętego przez nikogo bucha czerwony żar tak silny,że przyćmiewa elektryczną lampę. Świecą wszystkie szpary. Podczas prze chodzenia potworów za łóżkiem 3 Iza, zaczyna jęczeć cicho r^Aa.aaa, potem coraz głośniej,aż wreszcie zamiera w dzikim krzyku,/ ELZA - A!A! A!AI AAA! AAAAJ!!! A!!!!!!!! -a/ voPIA3w."ITZ /podchodząc do niej/ ~ No - mamy przynajmniej jednego trupa. Mo-ja córka umarła ze strachu. FIZD-uiJKO - Zaraz będzie ich więcej. Serce zamiera mi z przerażenia,mimo iż wiem,że we wszystkim tym jest jakaś sztuczka. /Piec płonie wszystkimi szparami coraz silniej./ JANULEA /dziko krzyczy.zrywając się z klęczek/ - Zlitujcie się nad£mną!!! /ilistrz podbiega i zakrywa jej usta żelazną rękawicą i podtrzymuje drugą ręką za talię./ MISTRZ /głosem twardym/ - Tajemnica wkroczyła między nas. Jesteśmy objęci wieczną,niepoznawalną głębią wszechbytu na nowo - jak dawni ludzie. x.PLA.SEWITZ - Więc względność wszystkiego ? Dzicz jako tło potęgujące i sztuczne potwory ? Deformacja życia ! Teraz rozumiem. Za tę cenę zdobywacie życie ? To tak jak ze sztuką : za cenę deformacji i dysonansu - Nowe Formy? MISTRZ - Nie. To były marzenia królów Hyrkanii. Kie .stanowczo nie; dzicz jest konieczna nie jako t>o.tylko jako materiał. Na dziczy wyrośnie cudow¬ny kwiat odnowionej Tajemnicy.możliwość nowej religii,ale nie sztucznej - prawdziwej tak,jak tajemnica mego własnego istnienia. Ale na to musimy się nrzetransformować. y.PLASJ/YITZ - A jeśli dziczy wam zabraknie ? MISTRZ - Dzicz sztuczną wytworzy socjalizm.doprowadzony do ostatnich granic- To się już stało u nas,a czy prędzej czy później stanie się i gdzie indziej* y.PLASEńITZ - Nie obejdziecie się bez semitów. Cni,to jest właściwie my.jes-teśmy konieczną ramą każdego obrazu przeszłości.


itISTRZ - Semitów mam pod dostatkiem. San ich puszczam wszędzie. Wyssiemy ich jak sleJŁoze, /Milczenie./ P0T',7fiR II. Pobrze nam tu. Ciepło jest. y-rPIASTWITZ /a o Potworów:/ - Ozy jesteście naprawdę znakami zaświatowych potęg ? POTTOR I - nie jesteśm~ wcale jakimiś symbolicznymi pcptapiamj. My jes teśmy naprawdę , ży jes® ,cie~ł o nam jest,chcemy jeśo.


MISTRZ - Tak są rzeczywiste .jak Tajemnica Bytu,której nie z>amie nic : i— sy3tem ^ojęć.ani społeczeństwo,ani JANULŁ4 /wtirywAjąc mu się/. - Ani ty sam,Wielki Mistrzu, Ja kocham moje po tv\,or^,moje "biedne .kochane monstrumii. Ja się was wcale już nie "boję. Za-raz dostaniecie jeść. /Biegnie ku nim i gładzi je po piórach. Ptasie skrzeki wydobywają się z Potworów./ FIZTCJKO - A więc,za cenę jej niłości do mnie i zdrowia jej rozumu,mam zdobyć rzeczywistą władzę - jatzłamanv starzec na schyłku dni swóihhl MISTRZ i D3R ZIPFZL /wskazując na ekran,na którym powoli występuje obraz olbrzymi j głowy Fizdejki w fantastyczne j koronie, rzuć o/r* przez magiczną Iflt-arnię/ - Patrz tam ! I! FlZPlJkO - latarnia magiczna ! I tego mi nie oszczędzili. Psiecinnieję zu ■finie. I boję się.boję się okroonie,mimo iż wiem,że macie tui gdzieś ukrv- Vt reflektor, /^"staje z ilęczek/ - He ja też muszę wreszcie zjeść kola¬cję. Chodźmy, państwo . MISTRZ - Ja zostanę tu z Janulka i wszczerię w jej ps^chiczn" kościotrup jad tajemnic najgorszych. Pewna doza zła,zwykłego łotrowskiego zła,nie da się uniknąć na.wet w naszych umiarach, /idzie na lewo ku Janulee i -potwo¬rom. Za nim idzie "Der Zipfel. Fizdejko kieruje się ociężale ku drzwiom. Za nim Księstwo de la Trefouille ,v„Pla.sev.itz i Łis^^der. lampa fcaśnie./ FIZDEJKO /idąc/ - krótkie spijcie. I to jeszcze nawet. 0, jakże bać się będę dziś przy świecach. /tfychodzi . Der Zipfel stoi na tle płonącego pie¬ca, któr^r trochę przygasa./ MISTRZ /grzmiącym głosem./ - A teraz precz ze sztucznymi tajemnicami ! Ja _ulŁo : s+aniesz się w moich psychof izyczn *eh szponach medium urzeczywist $ień najgłębszej żądzy pi-zeż-wcia siebie w sposób najbardziej skondensowa¬ny. Je pęknę ch"ba z rozkosz^; Ty sama nie przetrzymasz te^ro : przejdzie przez ciebie prąd p^-ychiki mocnej jak stado błoni. JAHILAA - TakjtT lko przeniosę jeść moim potworom. /Wybiega./ MISTRZ /Odsłania przyłbicę i rzuca się na kolana przed łóżkiem,na którym leży trup FI— r„ Płaczliwym głosem?/ - Poco tu ten trup ? Ja jestem zw^kł^ a >bry człowiek ! Czego wv ode mnie wszyscy chcecie ? Czy to ja ją zabiłem Ja nie&£go nie ehe^rę ? Tylko t®pehę .trochę odpocząć ! /obucha ]iis>HMHm łkaniem. Ptasi skrzek Potworów, Per Ziofsl robi ruch ręka z gór^ na dół./ /jjiMtynffi, / Koniec aktu I-szego


Akt II. Ponury wieózór jesienny zapada. Wnętrze ćziwwiczego.świerkowego lasu- Gdzie nie e;dzie zczerwieniała jarzębina prześwieca w gęstwie cienno-zielo- nej. Olbrzymie drzewa. Potworne mchy i gfz^by : białe,żółte i itotjekh&ezkk czefcwoŁfi. Na lewo,blisko rampy,stoi równolegle do niej szałas fantastycz-ny. Szerokie drzwi otwarte. Zewnętrz pali się ojień. Od czasu co czasu ± dym bucha i wychodzi przez dacb. We drzwiach na wysokim^rggu siedzi Nacze¬lnik Seansów,Der Zipfel. Na prawo na ścięty^ pniu siedzi lizde jko Jlbrany jako Starzec Leśny. Na głowie korona z gałązek. Pługa siwa broda. Szata biała z seledynem. Pyzy nim r-"zebiera jagody w przetaku Janu.lka,ubrana jak Eoginkę Leśna. Dwa Potwor? itoją na swoich podstawach na urawo. FIZDEJICO - Tał więc uda>o mi się odwlec keta^rofę na czas pswien. Trudno zdziecinniałemu - powiem ostwarcie - zid iociałemn prawie starcowi przekro~ czyć nagle takie granice .przejrzeć takie pers^ekt^w^. JANULKA - A ja myślę,że ta nasza ucieczka w przede dniu koronacji bvło przez nich samach planowo obmyślona,j&kc jeden z punktów rrogramu. To sugestia Der Zipfla. nic-' FIZD3JICJ - Nie wiem. 7,' głowie mi się M^ci. Nie piję już^od tkalnia. Chcę t^lko spokoju. A mam przeczucie,że itóś tui nas dziś odwiedzi : człowiek, banda cała,zwierzy jakieś,czy daCh - wszystko jedno - ale ktoś przejdzie i od tego wieczoru zależy wszystko inne. D'_i?. ZIPFEL - Do diabłaistar- kniaziu,z tą całą świadomą kompozycją życia! Prawda Lepsze jest istnienie w małym,opuszczonym domka. FIZDŁJkO - 0 tak ! Dziwnym jest to,że najdziksze histerie są udziałem tyeh,ktrzy n*j.\Ięce j pragną spokoju. A jednak, jednł&L ciągle uiie niepo-koi przeczucie,że nam coś jeszcze do zrobienia. - A aoże mi się tylko wy¬daje - tak ż przyzwyczajenia. JABL'i>Kfi - Czy wiesz,papo,że Mistrza zastałam vr ten pamiętny wieczór pła-czącego jak dziecko Prfcy śniertelrym łeżu mojej matki. BTrł potem nieczuły na nic,prócz pewnych moich sugestji erotycznych,którymi oplątałam ęo na aimnOjJ całą świadomością. Wydobyłam z niego 'wszystko na wierzeń. Xówił mi rzeczy tak dziwne,że zdawało mi się,iż lecę w jał:(ś nałą dziurkę bez dna,że patrzę w oczy samej Nicości.pozbawione zupełnie wyrazu. POT,VOR I - On ma chwile strasznego sentymentalizmu,jak każdy zresztą praw-dziwy sił: s* duchowy i komediant. Ale to nie są tak zwany realne uczucia. _ J xv'. .utt II - >usisz mu pomóc w chwilach tych, Janulko,a nie być dlar obcą i daleką, kochaj w nim na zimno iskrę nieświadomości,która jest naciągnię¬ciem sprężyn te mózgu - op^taneso sarnim sobą potwora nadludzkiej wprost przenikliwości co do dziejów świata. JAN"/smutnie/ - Złoże go nigdy już nie zobacz^ ? Nie przebaczyłabym ci tegOł^ój papusia . ~ Jedyny błędny rycerz na całvm ^idzsolcręga świata. POTwO.i I - Zobaczysz go,zobaczysz na peroo - ale we fkl^sRb zwierciadle twej włsnej pustki,jako rzut odniesiona do urojonych spółrz9dnych Der Zip¬fla - raczej sam udojony układ odniesienia. FIZHSJirO - Nie meczcie nas choc tutaj. Tajemnica naszego przyjazdu do tej leśniczówki zadręcza mnie formalnie aż do nudności. Chc^ dziś jakni^dy dotąd uwier? w materializm'dziejowy i ani rusz nis mo.^e. &,/. Podstawy mogą by» kryaolinowate i umożliwiać aktorom wstawanie i x>rzy^ siadanie przez ścieśniunie się kręgów.


/ J?9TWER I - Vspomnij ostatnią korony eviata,ostatnią zamleii%tą kulturą, oatatnią myśl aa przełączy,z której ludzkość - och, przeprósz im : wszvgtko jedno co - stoczą si*j roi swój własny wóz, jadący na hamulcach z niezmie-rzone t |;órv niebytu. PoT'»'0\ II - V/?^onnij na wcielenie •yszystkion erotycznych mitów w duszy "biednej |«nil-ki Jesteście js-p^pi jak i to : Mistrz. Przez Her Zipfla on dosięgnie v.as nawet na ćuie śmierci, FIZjZJKu - Ja nie mam si-ty nawet na samobójstwo,a umączony jestem 3aaym sofcą aż do zdechnięcia. l'rai/8^to czują sit* młodzieńcem,który mc że sią na¬wet zakocha^. /Daleki dźwiąk ro£u./ POI1 .TOft I - To on . Znalazł las. DEK ZIPFiiL /wstając/ - Ua^oszcie rozpocznie si| soans. Jesteście wszyscy duchaui. Zamiatajcie o tym dotrze. /Dźwięk rogu dużo "bliżej./ FIZDŹJ^Jb - A wi^c i tego mi nie oszczędzono ! Ja,który całe życie "brzy¬dziłem się spirytyzmem, .ja .któ^y nie mierząc w duchy,stworzyłem najidio- tyczniejszą w świecie biologiczną teorią ciał astralnych - ja mam tyć du¬chom na seansie ! /Zakrawa twarz rakami*/ Co za upokorzeni? ! JASlujkL - Popiero tiara* dowiemy sią kim na~o "awdą jesteśmv. Ja nie^wiele wiem o ż-"ciu,ale uralij,że można przeżyć jeJL cała nie znając sie"bie zupeł-nie. Chy"ba,ze zajdzie jakiś fakt demaskujac-y . Jeśli on znajdzie nas aż tu,przeznaczenie nasze bądzie jasne, dusimy stocz^c sią aż na samo dno, jak kamień,kiedy nuszc.zo.nv ze szczytu stacza się w do3 iną. rogu tuż za drzewami na prawo i trzask łaihan^ch gałęzi. WpiBga1 Mistrz,ubraiiy jak da_po2owania. JJa ramiona narzucom ma "biały płaszcz, jak w akcie 1-szafl. Za nim w strojach myśliwskich : y.Plasewitz.księstwo de La Trefouille i Glipsanćler - dalej l"1-tu "bojarów w kożucnach. Przela¬tują wszyscy aa le^orpi: nie widząc nikogo i skupiają sią przy drzwiach azałasu./ U2&FRZ /dc Ler Z i fla/ - Gotowej naczelniku ? l)Mi IIP5 .L - Tak jest,panie hrabio. 2Tie żyją W3zyscy iapewngt Mo że ar* "oz- począc seans natvchuiast.. / ns?y&cy v. łażą do szałasu i siadają dookoła a gniła, ilistrza widać en- face w głęhi.oświetlorego żarem od dołu. ker Zipfel staje prz-' drzwi&ch we;raą- trz,wychyl; sią i wywołuje duchy,./ /uroczyście/ - Duchu kniazia Fiziejki : uk&.l się ! /Fizdejko wstaje jak automat i krokiem zahipnotyzowanego podchodzi ku drzwio.n szałasu. Pcstau jego rysuje sjf ciemne na tle krwawo pałającego wnt^.rz9 r/ F1ZDPJkU Jestem «rha na seans ni^do^ytern

sdoiyc wszelką biedzą zupełnie seu» - po raz -pierwszy. Przekleństwo pożar-' łych kultur dławi mnie jak zmora. Chcia>Dym też b-c artystą, we wszystkich rodzajach sztuki i sam stworzyć wszystko,co t*lko "było i inoże t>irC przez wiecznodć całą v. -ztułach tych stworzone. Chciała/m "bvc judnocześnia żet-

nej przestrzeni.


MISTRZ - Prez najwyższą kcmplikację do zwierzęcej prawie prostoty i siły - to jest nasza zasada. Będziesz nasycony duchu Eugeniusza Fizdejki. /Ptasi śmiech potworów. Fizdejko znika,t.zn.zapada się w zapadnię u drzwi szałasuJ DER Z1BFEL - Teraz Janulka. Prędzej. Fluid się wyczerpuje, / Janulka jak automat podchodzi na miejsce Fizdejki.rzucając po drodze przetak./ MISTRZ - Czego chcesz,jedyna moja i ukochana Janulko ? JAIfULKi - Jestem nieodrodnym tworem papy w kobiecym wcieleniu. Che) Vó świętą,nietykalną dla nikogo i dla samej siebie i jednocześnie chcę być rozdarta przez milion uścisków nieznajomych,obrzydliwych mężczyzn,któ¬rzy by się zarzynali wzajemnie o moje ciało. Chcę być wbita na pal i sma¬gana nahajami przez jakieś spotworniałe od pożądań ludzkie bydlęta i jedno¬cześnie chcę abv błękitny pocałunek anioła,jak kwiat niedosiężny,spadł w najgłębszą,cichą dolinkę mojej dziewczynkowatej duszy. Chcę władać światem po przez straszliwego tyrana,któryby był tylko tchnieniem aż do czarności purpurowo lśniącej,mojej własnej ucieleśnionej w nim żądzy.spiętrzonej w krwawym mięsie pękających od potęgi muskułów i był jednocześnie cieniem roztrwonionego w flicości najskrytszego marzenia bez treści,w zmarzniętym na kamień wszech-eterze od wieczności po wieczność wymarłego Istnienia. Dosyć,bo pęknę ! DER ZIPF^L - Idź ! Ja sam żałuję,że nie jestem twoim kochankiem. /Janulka znika w zanadni u drzwi szałasu./ MISTRZ /wstaje i zbliża się do drzwi./-Jakże straszliwie wymagającymi sta¬li się jako duchv. Czy zdołam ich zadO¥fOlnić - ja absolutny sceptyk w kwes¬tiach nasycenia w ogóle ? DER ZIjFEL - Stań się pan także duchem,panie hrabio. Mam na to sposób wy¬próbowany. MISTRZ /wychodząc z szałasu./ - Jaki ? DER ZIPFSL /wychodząc za nim./ - Oto jaki. /Strzela Mistrzowi w pierś z ma¬łego rewolweru. Do Bojarów:/ - Hoże któjfcy z książąt odniesAa trupa Mistrza za szałas. On musi się przetransformować w samotności. /2 Bojarów niesie Mistrza za szałas.poczem wracają obaj./ y.PLASSWITZ - Wiecie,że jednftUintuicja to cudowna rzecz : cokolwiek przyj¬dzie do łba - wykonać natychmiast. Na intuicję jeden jest tylko środek: po¬licja I Na szczeręście w naszym państwie nie jest ona jeszcze dość zorgani¬zowana. Oczywiście mówię o życiu,nie o filozofii. Tam - rolę policji speł¬nia ten przeklęty system logiki formalnej bez sprzeczności. /Wbijając fcbót" ki nóż myśliwski Der Zipflowi w piersi :/ - Masz za wszystkie twoje blafei, stary prestidigitatorze ! Uwolnię raz na zawsze twoje pseudo-duchy z pod'il wpływu tveh niby-fluidów. Podziękuj jeszcze,że nie puściłem na ciebie prze; śmiercią depresyjnych gazów,których jestem wynalazca i fabrykantom. /Teraz dopiero Der Zipfel pada bez jęku i zaraz znika w zapao,ni przed szałasem./ - A to co nowego ? Znikł jak kamfora ! /Jednocześnie z za szałasu wychodzi Mistrz ,a z prawej strony z pomiędzy drzew : Fizdejko wsuarty na Janulce./ - Liniejsza o niego. Dobrze że ci przynajmniej są żywi i zdrowi, /obciera nóż i chowa do futerału./ MISTRZ /do Fizdejki i Janulki./ - Słauchajcie,wy tam : dlaczego uciekliście przede mną ? FIZDEJKO - Przebacz,Cottfrydzie ! Ja nie wiem czy to,co mi proponujesz nie jest ponad siły : moje i Janulki. Jeszcze pora wyrzec się wszystkiego. wychodzą : Księstwo deLa-Trefouille i Glissander.a za nimi 1?



MISTRZ - Wstydź się,Eugeniuszu : mamy 4 się cofnąć.nakręciwszy taką maszynę? Mosty spalone. Kie mam? miejsca na tym świecie.chyba tylko w twojej zbydlę- conej Litwie. Otoczeni pierścieniem socjalistycznych republik zginąć musimy, 0 ile nie stworzymy czegoś diametralnie przeciwnego. Zbydlęcenie nie doszło tam tak wysoko,jak u nas. Tam inasy wierzą jeszcze w przyszłość. Tu - w na- szycłi oczach - zaczyna się odwrotna fala historii. Ja nawet przestałem uzna¬wać nieodwracalność uspołecznienia,a ty chcesz uciekać ? Ale dokąd ? A zresz¬tą mam w odwodzie semitów. Kie nam nie będzie. FIZDEJKO - Kie wierzę.nawet w twoją siłę. To straszne. Mnie samemu brakuje jakiejś odrobiny czegoś - jakiegoś atomu wiary. JAKU1KA /wskazując Mistrza/ - Jemu też czegoś brakuje. Ona płakał.jak dziec¬ko przy trupie mamy. Mówiły mi o tym Pottfwory. MISTRZ - Ja wam powiem prawdę : ja jestem zwykły,w miarę dobry człowieczek. 1 wy także jesteście tacy sami. ii nas nie ma nie z tego,o czym mówimy. Ja mam gdzieś matkę,którą kocham i która cierpi.uważając mnie za gorszego,niż jestem. Ja mam siostrzyczki takie,jak ona /wskazuje na Janulkę/ - i nic mi do szczęścia nie "brakuje. Kawet nie jestem uwodzicielem. Po prostu jestem wielkie nic : lubię sadzić kwiatki,czasem przeczytać jakąś powieść,pójść do znaj ornych,pograć w tennisa,czv w szachy.... FIZDEJKO - Bój się Boga.Gotttfrydzie : ja jestem taki sam zupełnie. Wszystko, co robimy jest czystą dekoracją na tle naszej własnej nicości. 11 STRZ - Kie - moja idea deformacji życia wywraca wszystkie dawne 'wartości i ich kryteria. Wszystko jest nadbudową. W nicoście płynie potworny szkielet mego okrętu. Kie znajdziesz tam aiK^aza: mięsa ani flaków. Z tvfardego materia¬łu zbudowałem podstawę.która wisi o parę cali nad moją głową. Tam żyję. Sztu¬czna psychika. Kas nie ma już od dawna - od wieków. Ale nie jesteśmy bezdu¬sznymi kukłami .ubranymi w łachy. Tylko w to"bie trzeba to jeszcze rozwinąć. A podstawa dostarczy nam zdziczała w socjalizmie ludzkość Tfu,do diabła, znowu to ohydne słowo. FIZDBJKO - BożeJZ czego ja zrobią nową,sztuczną duszę ?!? MISTRZ - Kaucz się ! Myślałem was Okłamywać,ale widzę,że nie tędy droga. Ka- uczę was prawdziwej techniki urojonego życia. Słuchaj mnie : skłąh twoją wła¬sną nicość aż do dna,przekonaj się,że jesteś skończonym idiotą,bałwanem i niedołęgą,że nie ma w tobie ani krzty honoru,wiary i talentu,że jesteś paj- łiędzniejszym pasożytem,alfonsemJL szpiegiem swej własnej jaźni - i wtedy na tym stwórz tę jedną stalową bel£feczkę.połóż ją na tej nicości i wiedz - za¬klinam się nie wierz,tylko wiedz - że się utrzyma,jak planeta w bezdennej przestrzenia Stwórz w idealnej próżni ten zarodek grawitacyjnego pola,które rozprężając się utrzyma bez podpory olbrzymi gmach twego nowego ja!T. FIZI) jJEO - Dobrze.dobrze - ale ten pierwszy krok y.PLASEWITZ - Musisz to zrozumieć intuicyjnie .Gienku. Po jęci owowr nikt temu rady nie da. Ja to zrobiłem już dawniej,też intuicyjnie.podświadomie i wtedy to założyłem fabrykę depresyjnych gazów. Ale Ciebie nie umiałem jakoś natch¬nąć tvm nigdy. MISTRZ - To trochę co innego. To samo,co ja,zrobili : Soel Kranz i de La Tre- fouille,ale z moją pomocą. Wynik zależy też od danych, Tv masz niesłychane zdolności.Eugeniuszu,tylko złe wychowanie nie dało ci ich zużytkować. Ko,mój drogi : rmsz się raz z miejsca. FIZDEJKO - Dobrze - spróbuję. Ale wiesz co mnie przeraża ? - to te wszystkie drobiazgi : przemysł.handel.finanse i tak dalej i tak dalej Ta nuda pot-worna realnego życia na wierzchołku władzy.to ciągłe "oodpisvwanie niezliczo-nych papierów.... MISTRZ - Od tegó jest Kranz i Plasewitz. My palcem nawet nie ruszymy w tę stronę. Ko,stary : ostatnia chwila ucieka. Spiesz się.


- ijT- FIZDEJKO - Brrrr.... jak sis: "boję. 'ara takie uczucie, jak dziewica,gwałcona przez "batalion rozbestwionych żołnaerzy,jak chrabąszcz^,któremu by dawano końską lewatywę. Jeszcze jedna kwestia : czemu to ja właśnie ? ? MISTRZ - Dlatego ,że masz taką córkę,że jesteś do pewnego stopnia księciem krwi i że u was zaczęło się po-socjalistyczne zbydlęcenie po raz pierwszy. Reszta - to czysty przypadek, W newnych granicach,poza poglądem fizycznym nie ma absolutnej konieczności,żeb^ to właśnie było,a nie coś innego. Jest to os¬tatnie .psychologiczne rozwiązanie problemów : Korbowy,Wahazara i króla Kyrksu nii. Błędy ich polegały na tym,że : Korbowa zabrnął w kompromis, Hyrkan nie miał następców,a poczciwy Gyubal chciał być samotnikiem zupełnym. Bez wzajem¬nych zwierzeń,bez kompletnej szczerości psychicznych mocarzy r^nych sobie absolutnie,nie ma mowy o prawdziwej deformacji ż^cia. Nie potrzbuj.* tego obir, jaśniać.bo wszyscy wiedzą o tych nieudanych próbach przezwyciężenia zagadnień ludzkości w ogóle - ach,czyż nie można si<t już obejść bez tego przeklętego słowa. FIZDEJKO /z rozpaczą/ - Nie mogę. Nic nie mogę z siebie wydusić. Starczy ma¬razm. Czemu to ja właśnie ?! MIST.BZ /z pasji:*/ - Dlatego,że jesteś jedyny,jak i twoja zagwazdrana Janulka. Gdzież znajdę lepsze media ? Na Trobriand-Islands ? Czy na Nowej Gwinei ? A.,do diabła starego .cierpliwości zaczyna mi już brakować. Ta ciągła samot¬ność w piekielnym gmachu mojej sztucznej jaźni,gdzie jestem opuszczonym,jak Karol V-ty,jak raarron na bezludnej wyspie. Potr^buję równych sobie ludzi i równej sobie kobiety. Język wysechł mi od gadania ! Robisz to,co ci każę,czy nie robisz ? /do Bojarów :/ - Zapalić tam pochodnie ! Niech wszyscy patrzą! FIZDEJKO /prężąc się" i wydymając/ - Nie mogę! Nie mogę położyć tego węgielne-go kamienia. Czuję pustkę i nudności. Wiem - jestem niczym. Och ! Ja pęknę z tego wszystkiego. Miejcie litość. /Zapaliły się w rękach Bojarów pochodnie./ JANULKA - Papusiu.papusiu ! Jeszcze troszeczkę ! Jeszcze choćby odrobinę ! / DS LA TREFOUILLE - Jeszcze, jeszcze ! Myśmy wszyscy przez to przeszli.t^lko nie tak świadomie. No i przytem uniejszymi jesteśmy duchami w hierarchii istnień. KSIĘŻNA - Teraz dopiero widzimy technikę przeszłych wydarzeń. To jest cudów-, ne ! Mistrz rzucił na stół ostatnią kartę. W tym jest szalona siła. Szczerość największego ze sztucznych ludzi. ! I nam dane było to oglądać ! /Fizdejko zgina się w kabłąk i jednocześnie naciska raptownie balonik,który ma ukryty na brzuchu,pod ubraniem starca leśnego. Głuchy huk./ FIZDEJKO - Przliliłem się ! /Pada-/ MISTRZ - Pękł, ak bomba ! Ter .z macie dowód,że jest to możliwe. To sztuczna duóhowa siła. Fizycznie jest zdrów,jak ogier. Pęknie tak jeszcze ze 40 razy, ale stworzy siebie w innej psychicznej geometrii, /do Fizdejki:/ - Ale teraz nie będziesz już uciekał ? Co ? Czujesz tę dziką rozkosz tworzenia siebie z nicości V FIZDł. JKO /zmęczonym głosem.wymiawia tak" jak kaczka./ - Tak,tak,tak. Tak,tak tak. Ale jestem bardzo osłabiony. Teraz dopiero pojąłem całą wartość twego towarzystwa,Gottfrydzie. Teraz widzę konieczność naszej spółki. Przezwyciꬿenie iiihilizmu w życiu ! Przepiękna rzecz ! /Mdleje./ MISTRZ - No cóż,Janulko ? Czyż nie jest to wszystko wspaniałym dowoiem ist¬nienia utajonych głębin w człowieku -ach,co za świństwo ! - w Istnieniu Posz¬czególnym. Wściekła to jest praca : będąc już absolutnie nikim wydusić z sie¬nie nowy twor. Wiem eo powiesz : zdeformowany ? A ezemże są oorazy kubistów*? A muzyka Schohberga czyz nie jest karykaturą aazuć ? Ale nam nie o uczucia


chodzi - o nowe forrn^ w życiu,kiedy skończyła się już sztuka. Moja teoria jest tym,czym teoria Arhenlusa w kosmogonii : przezwyciężeniem entropii. Dzicz.miazgę na której rośniemy.stwarza dla nas socjalizm - a na t^m tle pię¬trzą się dopiero żełazo--betonowe ,sztucznie-konstrukcyjne widma naszych iid>wvch jażini. JANULKd. /z żalem/ - «lęc ty mnie nigdy nie pokochasz .u-ottfrydzie ? MISTRZ - Możesz \>&0 jeszcze tej nocy moją kochanką,ale kochać nie będzie¬ my nigdy. Uczucia są tylko pretekstem dla Czystej Formy w życiu. JAJTULKA. /wesoło/ - Ach - jeśli tak to -ozumlesz - to ślicznie. Bałam si? t^l ko jakiejś afckezy. Bo ja mam też ciało,Gottfrvclzie i to bardzo ładne. /Ocie-ra się o niego./ leszcze MISTRZ - Tylko nie teraz. Ka wszystko mair^czas . /Gwiśdże w świstawkę,ew. świszczę w gwizćlawkę »3łvchać szum motoru i spadnięcie czegoś cuężkiego w le-sie ./ jA:TULKA /w zachwycie/ - Czuję teraz jak w tej nowej nicości nasyca się moja ostateczna żądza. Kiedyś,dawno temu,a może we śnie .chciałam miec= wszystko. T^lko w sztucznej psychice jest to możliwe. Gottirydzie : dajesz mi świat w postaci skomprymowanej pigułki i ja się nasycam,nasycam i wrpełniaai wszy¬stkim. MISTRZ - Cieszę się bardzo.że clę nareszcie przekonałem. /Obejmuje ją i całuje w głowę./ JWUIjKA - Słuchaj : ależ nr- możemy w tej drugiej jaźni stworzyć nowe uczu¬cia - takie,jakich nigdy nie było - amalgamat największych sprzeczności. MISTRZ - Tylko dla i?ofmy .tylko dla formy,moje dziecko. Księżna de La Tre- fozille była moją kochanką. Ona ci wskaże odpowiednią drogę. Wierzę,że z cza¬sem dasz mi chwile prawdziwego zdumienia nad sobą senvm. KS3MŚHA - Mam nadzlejs „że będziesz pojętną uczenlcą.moja Janulko. /Podchodzi do niej i obejmuje ja./ GL1SSAFDLR - A ja stworzę, jeszcze coś dzisiejszego : nową sztukę .wypływają¬cą ze sztucznie zdeformowanej jaźni. Czysta Forma"w drugiej mc^ędze.czy cos pod' bnego. MISTRZ -.Marzenia improlukt^wa ! Ale i tauy będą nam potrzebni dla zapchania Dcwnych dziur /'/chodzi Joel Kranz z Reće^hagazem i Haberboazem/ - JoSl; Od jutr,". zaczynaje4c zorganizujesz z panem von Plasewitz nasz handel .przemysł 1 inne te okropnie nudne rzeczy. w JOXL - Tak jest.Mistrzu : szkolnictwo,sądownictow.więzienia,szpitale wariató i nowe, religię dla zdziczałej uasy. Zaczynamy czystko od samiutkiego począ¬tku. Zapraszam państwa wsz:-stkich na mój aeroplan. Trudno - jesteśmy badź co bądz Ludzie cywilizacji. /Z za szałasu ukazuje się naczelnik seansów : Der Zlpfel./ ®ER ZIPFEL /krzyczy donośnym głosom/ - Seans '.'kończony ! ! ! /Flzdejko zrywa się na równe nogi. Potasfry skrzeczą./ v.PLaSEWITZ - A i eraz na koronację Fizdejkl. Teraz zobaczymy.jak wysiądą ta nowa ^zecz^wistcśe - piąta rzeczywistość.według terminologii Leona vhwi3tk«. /Pochód z pochodniami rusza na prawo. POT »ORY - A nie zapominajcie o nas ! / Kurtyna,/ Koniec aktu II-go.


,nt ni. Lewa część sceny przedstawia salę trono .ą w pałacu Fizdejki w stylu fanr tastyczno-spiczastym. Na lewo w rogu tron,ustawiony twarzą na przekątni cał«St sceny, ściana lewa żółta,przechodzi w ciemno-żółty i pomarańczowy w miarę 1 zbliżania się Ilu czarnym drzwiom w śrńdkowej ścianie. Lewa połowa drzwi w stvlu śpiczastym. Czarne desenie z przecinających się trójkątów. Prawą poło¬wę sceny zajmuje kawiarnia w stylu fantastyczno-okrągłym. Dużo stolików i krzeseł. W głębi o lora o dla podawania potraw. Gd drzwi zaczynają się czarne, koliste desenie,a kolor od czerwonego.przez purpurę przechodzi w zupełnie czysty fiolet na ścianie prawej. Strona tronowa ciemnawa, - kawiarniana oświe¬tlona. Tron czarnv w złote desenie.posiada dwie kondygnacje. Na niższej sie¬dzi Fizde jko. Ma ogolone wąsy, jest strasznie .trupio blado -zielony .x3£xx»crżaaB*} Ubrany jest w purpurowa płaszcz na ubraniu z I-go aktu. Na wyższej kon#dvg- nacji siedzą dwa Potwory. Na prawo od tronu stoi Glissander we fraku, na le¬wo - Naczelnik Seansów,Der Zipfel. Gprócz okienka do podawania,okien nie ma. Na czele 13-tu Bojarów wchodzi Mistrz.ubrany jak w akcie I_szym,z odsłoniętą przyłbicą,z Janulką w stroju żałobnym i ogromnym,czctrnyai kapeluszu. Stają między częścią tronową,a kawiarnianą. Koło stolików krzątają się : de La Tre- fouille jakowelner i Ksi^Śna Amalia jako kelnerka. FIZDEJKO /ponuro/ - Zdaje się,że jestem definitywnie spreparowany. Życie mo# je zmieniło się w jakaś pot&worną malignę. Tworzę nowe światy wewnętrzne z łatwością notorycznego czarodzieja. JANULKA /nodchodząc ku tronowi/ - Papusiu : ja tworzę chyba jeszcze więcej: sztuczne uczucia,takie,jakich w życiu wcale nie ma. Zaraziłam tym Gottfryda. Jestem jego perwersyjną kochanka,a myślę,że zostanę i żoną. On jest następcą tronu ? Prawda ? FIZDEJKO - Mówisz o tym tak,jak gdvby pojęcie następstwa nie implikowało po¬jęcia śmierci twego ojca. tfyrzut ten - o ile wyrzutem nazwać to można - robię ci jeszcze automatycznie z tej strony świeżo osiągniętych granic. Sam jestem istotnie - wraz z nim i tobą - /\vskazuje Mistrza i Janulkę/ - w tym piekiel¬nym świecie sztucznej psychicznej konstrukcji. Cudowny świat ! Ale jest tyl¬ko potencjalnym. Nie wiem jak będzie wyglądać rzeczywistośóś. MISTRZ - W każdym razie będzie piąta. Chwistek wyczerpał cztery pierwsze w zupełności. Zaraz zrobimy próbę. Światła ! /De la Trefouille przekręca guzik lampy łukowej i mnóstwo żarowych. ?/chodzi. JoSl Kranz ze swymi hasydami. Nie zwracając uwagi na nikogo zajmują miejsca ,i>rzy stoliku, w kawiarni./ 'k^ LE TREFOUILLE - Trzy czarne dla panów. /Biegnie do okienka.JĆsiężna podaje ciastka./ FIB2EJK0 - Czemu ten błazen został kelnerem ? MISTRZ - Jest to problem zupełnie nie istotny. Tak zwane świeżenia transfor-macyjne dla duchów niższej klasy. FIZDEJKO - A więc zaczynajmy raz do diabła tę piekielną komedię. Ja mówitfę - zwracam wam uwagę - więcej niżjr Cezar August, on kończąc wszystko przyznał się, ja - zaczynając. A zresztą są to inne dymensje i współczynniki : on za¬czynał upadek Rz^mU - rry tkwimy jak stare grzyby w głębi puszcz zbolszewizo- wanych - to jest,co ja powiedziałem V Ludzkość ? Precz z tym ! - Siedzimy wśród pierwotnej dzicze. 1SISTRZ - 0 - teraz dobrze. J kiż będzie twój pierwszy krok władcy ? Nie chcę ci się narzucać tak odrazu z pomysłami.


- Tm - FISCjSEJ - Wprowadźcie moich wasali - wasali,powtarzam - a ujrzycie ae nie różnij się niczym od niedźwiedzi. To b-rdło - skończona b^dłokracja,idąca pod t!vle Jaki noż, Ib - i cóż dalej i Moja sztuczna konstrukcja spiętrza si<; co¬raz w^zej. jwyżBj - aż zabraknie samej wysokości. Ja jestem samą wyso¬kością : Jego Wsokość ,Xiążę Litw ,Eugeniusz,nie wiem któr"-,Fizde jko ! Sana nazwa może przeprawić o kolki. jcli - ja pęknę dziś jo raz nie wiem któr, - wydyma mnie czysta nicość- /phzyczyt/ - Joel ! Jcel ! Zaświatów? polipie z innej geometrii ! Czvś stworzył już wszystkie.niewyrażalne w swej bezmiernej nudzie,inst^tuc je ?! MISTRZ - Spokojniej .spokojnie j. Spokój jest na jw?ższ?m zbytkiem,na jaki mogą sobie cozwolić luczie n-szego pokroju. Mów,Joel. HjKj cię nie p-^eraża niens- srcenie naszego władca. Jest jak sucha gąbka w swveh nieogarnionych, pragnie¬niach. Pochłania wszystko,jak świnia^więtego Antoniego., LRAITZ /wstaje gwałtó-.vnie od stolika,wvlerając kawę. HassvPzi siedzą dalej bez rodhu./ - Panowie : ja n^e mogę b^ć spokojnym. Chciałem się opono/ać,ale nie mogę. Ja się trzęsę cały z dzi^kiej furii. Ja nie mam czasu. Zycie jest kritxie - ach,jak krótkie ! A muszę zrobić wszystko to,do czego jestem stwo¬rzona. Są Już ram<* i genialne koncepcje,ale któż je wrpełnic zdoła.! "t'v się "bawicie ja wiem : "bawicie się dobrze - ale ja wypełniać muszę - Jia. nie mam azasu - ja proszę o rozkazu ! FIZB-JLO - Wyrżnąć wszystkich. Nie chcę nikogo. - chcę być zupełnie sam« MIOTRZ - .iuginiuszu : nie sie&r. na tronie w takim razie. Jako władca musisz b^ć zawsze w nieodpowiednim dla siebie towarzvstwie - z wyjątkiem par»u osób najDlitszych - ocz-wiście. Pojęcie władz? implikuje pojęcie miazgi. Z;ian ■ problem karola V-tego. Ale on rozwiązał go w klasztorze, jako zegarmistrz. FIZDZJI.O - Dobrze - chnę miafcgi.ale prawdziwej. Ostatecznie ty z Janulką mo-żesz zostać jako następca. Ale poza tym nic - jedna miazga. Chcę "być władcą samotnym. JS.1ANZ - Panie de La Tr^fouille ! Jeszcze jedna kawa ! Z tym /umem przeprawa "będzie ciężka. Sztuczna jaźń zerwała mu się z łańcucha,jak wściekły pies. Za¬uważ pan na serio,panie Fizdejko,że ja już i tak wziąłem ciężar^ ponad sił- : szkolnictwo.sadownictwo.handel..... F1ZD3JL0 - Wiem,wiem : przemył ,f iranse i tak d .loj i lak. dalej, konam z nu- <3? na samą m-^śl o t-rm. /de le Tró^ouille soćaje kawę Kranzow/.któr" pije stojąc./ KKA2® - Jakkolwiek dział? be są aośś pr-rmit^wne w nasz-rm nowvm państwie, jed-nak jak na jednego semitę prac-? mam po uszy.... "-'JZLZJirO - Eepiej powiedzcie czemu czuję ciągle potrzebę normalnvch związ¬ków pojęć ? MEBTJtZ - Oto czemu : za' mało samotnym jesteś sam w stosunku do siebie. Radzę ci : skup s.^% do ostatnich natężeń twoją mec wykrzywiania Ł "bądź raz karyka-turą twej własnej woli i przeznaczenia. Ja t^Jko wyzwalam - nie tworzę. Moje działanie jako następcy tronu może być tvlko i jedniie katalitTtczłieir FIZD2.JK0 - L-ttalizuj do woli ^ale czemu mnie właśnie ? Czeuu gł^™n».m objektem twym nie jest Kranz,de La TrcfraL&illc, lub moja nieboszczka żona ? /Wchodzi kniagini :'Clza,ubrana jak w akcie l-sz?m i kładzie się rowoli u sUcfip tronu../ - O w niedobrą godzin- wrm^wił-em to s'*ovro. Panie : świeć lad jej duszą - mnie nie obchodzi to już nic, Tvlko dlaczego ja ? /%choflzi v,Plasev;itz./ 0 - dlaczego nie on ?! /Wskazuje WPlasewi tza./


MISTRZ - Wyrwałeś mi z ust to pytanie. Nie mówię o sobie,ale czemu nie on ? /wskazuje y.Łlasewitza./ - Czemu ? Dlatego,fce nie on. Dlatego. Bezpośrednie poczucie przyczynowości stworzyło to piekielne słówko :^dlaczegorł. Znaczenie tego jest czysto negatywne. Dlatego dzieje się to,że właśnie nie dzieje się coś innego. Nie mamy nieskończonego szeregu przyczyn aż do -pra-pocpsąiku - ma• - my tylko konieczne wycinki. Przecież nie chcesz zejść do roli wycinka,Euge¬niuszu. Materia żywa : konik polny, kr owa,ja sam i ty nswet przeczymy temu prawu absolutnie. Wyzbądź się przesądów,bo inaczej koronacja nie aojazie do skutku. FIZD^JKC - Lelka mi groźbal A zresztą ja rozumiem nawet czysty rrzT-oaóek,ale poza mSą. Postaram się jednak spojrzeć na siebie zupełnie z boku.caŁefkiem ob" jektywnie. /Tygina sis; na tronie./ - 0 już - już.skończore. Już widzę siebie na tronie,na jedynym tronje tej ziemi, MISTRZ - Gdybyś nie był pod wnływem ogólnej demokratyzecji nie pytałbyś o to wcale .Eugeniuszu. Przyjąłbyś przeznaczenie twe^takim,jakim jest. /Fizdejko wykręca się dziko./ - Ale stał się bądź co bądź cud i przez pojęcie absolut¬ne j,nrzyczynowej czy funkcjonalnej zależności,doszedł do pojęcia absolutnej wolności - odwrotnie niż Maurycy Blondel,który twierdził,że tylko przez swo¬bodę mamy poczucie determinlzmu. Tc wszystko może wydać się wam nudnym,ale mimo to są to pierwsze podstawy dla Czystej Formy w życiu społecznyxa.... tfu do licha,co za ohydne słowo ! v.PLASŁWITZ - Ujecie to podoba mi się. Nawet największa przyjemność nie nie jest warta bez odpowiedniego steoretyzowania. Zaczynajmy ceremonię. ciejć- KRANZ /pospiesznie/ - Tak jest : zaczynajmy. Byćlęąśłcra zaczynają całe socja¬listyczne republiki obok nas i massa krajów jest do zawojowania. Tylko stwó-rzmy wprzód wojsko. Trzeba jak najprędzej podpisać dekrety. FIZDEJKO - Ale co mnie dziwi,że tjt,Joel,taki zwykły sobie zydek,idziesz te¬raz przeciw wszystkim ż-»dom świata. KRUETZ - Są Żydzi i Ż-»dzi. Dla was,aryów,my podobni jesteśmy do siebie jak nś — boszczyki-chińczy.ki. Ile są żydzi i żydzi przez wszystkie y/ielkie pięć liter* Ostatni naród na tej planecie. Ale to jest już nrawie metafizyka. Prędzej, prędzej - beze mnie moglibyście co najwyżej wstąpić do teatru. Ja nddziewaw nowym farszem stare skorupy. Ale czemże je<Jt najlepszy farsz bsz skorup,- i na odwrót : formy bez nadzienia niczym sa. Musimy działać razem,a nade wszys¬tko szybko,szybko,szybko ! MISTRZ - Zaczynamy. Ksanz : masz koronę ? $R,kNZ| - Owszei - tylko bez żadnych ceremonii. Możecie się panowie toobec mnie nie krępow,£ćą/Wydobvwa z pod surduta złotą koronę i kMdzie ją Fizdejce na głowę./ - Otl ja : Joel Kranz.ws^hwładn? minster-premier.koronuję Ciebie,Fi¬zdejko,na króla nowo-bsrbarzyńskiej Liśwy i Białorusi. I skończone - ani sło¬wa więcej. Oby całe państwo nasze nie było tylko premierą ! Podrisuj.sire.pa¬piery i jadii dalej. Ani chwili czasu do stracenia, /rodaje Fizdejoe plik pa¬pierów i fountain-pen. Fizdejko gorączkowo podpisuje./ MISTRZ - Jak nicsł^ciianie sprawnie działa nasza państwowa maszyna. Prawda,bo~ jarowie ? /Szmer wśród bojarów i pokłony./ FIZD^JkG - Gotowe,ekselencja Krspz. Mianuję cię hrabią,d^ogi Joelu. Pierwsze urzeczywistnienie ty lu, tylu snów. /Chce go uścisnąć./ KRLNZ /usuwając się./ - Nie mam czasu. Państwo je3t na mojej głowie,a nie ty- tułarne fatałaszki, /Wylatuje urzez drzwi pędem. Za nim wybiegają has.sydzi, którzy żeEwali się raptownie od stolika,bełkocząc niezrozumiałe .W MISTRZ - No - nareszcie zostaliśmy sami. Możeun sajać się fantastyczna stro- So-p twoU"c^°tąod iaEską. Ale nawet nia możemy pewni b^j.czy to twarz,czy całkiem co innego. Kim ja sam jestem ? Czuję ten piekielna strach przed sanron sobą i nic mnie już nie uspokoi. 2HSTRZ - Proszę mnie nie sugestio.nowac . Ja nie chcę bac się siebie. To jes^ obłęd. Im większa jest sztuczemoścvt^m mniejszy jest lęk. His bałem się dotąd niczego, FIZD^JKO - Kie prawda - ukrywałeś to ty3)ko przed sobą, jak wariat .ubywają-cy przed sobą swe szaleństwo. Z tym gorszą siłą -wybucha to potem. MISTRZ - Ha ! Ja się wścieknę z tr^ jasnowidzącym starcem. Ratujcie mnie ? /Wsz-wsc-r się śmieją na sali, Śmie ciasta je nagle,skoro Fizdejko zaczyna mówić./ FIZDEJKO - Tak,tak - im sztuczniejsza ps^ch?ka,tym większy itrach przed sobą. Zawlokłeś mnie na szczvt i tam zdechnę z przerażenia,nie mogąc zejść już na dół. I nie licz na mnie już,Gotxfrydzie. Sam też nie wybrnę,ale cóż z tego - jestem stary. Szkoda mi ciebie,mój chłopcze. MISTRZ /wstając./ - To wprost nie do zniesienia. Zamiast być moim medium, on sam przetworzył mnie jak czarodziej. FIZDi5Jl<0 - Tak - wszystkim 1Ham adaje się,że wiemy kim jesteśmy. Llówię wam: tyle o tym wiemy ile o sobie wiedzą jętki jednodniowe i milcroby. Przemija¬my jak one i tyle z nas prawie co z nich zostaje. Wyginęli moi Bojarowie - niegodni byli mnie jako wassale. Sami jesteśmy,sieroty nieszczęsne,a świat jest straszna i nie-zn&ay przed nami. I nic nas już nie okłamie : ani fach ani stanowisko,ani żadna filozofia,ni religia. Za wiele wiemy,aby wiedzieć naprawdę. A rządzie nie mamy ochota,a nade wszystko kim rządzić'mamy. Ni¬cość zwycięża. /%oła w tył za siebie./ - Uprzątnąć trupo1 tam ! i Wjm*f DKR ZIPFEL /z tronu/ - Wstać !! /Bojarowie wstają jak jeden mąż./ - Równy krok ! Przeze drzwi marsz !!! /Bojarowie wschodzą rzędem,machając toporami f ' MISTRZ - Oto jest dyscyplina ! Nawet trupy nas słuchają. Ten pomysi ożywił mnie. Czyż nie jest to dość dziwaczrle,ab-w usprawiedliwić nawet nasz upadek, FIZDEJKO - Dziwaczność nie jest też bezwzględna. Zależy od osobnika,który daje jej możność urzeczywistnienia. Ten błazen,Der Zipfel,jeit dla mnie e wcieleniem pospolitości. Cokolwiek by nie zrobił,jest to d)a mnie osobiści tylko wulgarnym ,łtruc iemTT. /ponuro:/ - I ja mam jakieś granice w mojej sztuczne j ,żelazo-betonoYrej ,par excellence współczesne j jaźni. ) ire IA TR^FGUILLŁ - Współczesnej - ale czemu ? FlltEJfKfe /śstaje .śmiejąc się:/ - Wybuchowi 156-tej gwiazdy w mgławicy An-dromedy, Współczesność jest fikcją w fizyce. A cóż dopiero mówió o kwestii dov:olnego przemieszczenia kultury? w czasie historycznym. m LA TliSFOmiLl - Dowiedzeniem zarżnął ranie pan ostatecznie. /Siada i ociera serwetą pot z czoła./ JANiJLKA /podbiegając/ - Ja cię uratuję,mój Książę. Już wiem : z G-ottfr^dem będziesz się bić 4'rlko ty i to o mnie- /Do Fizdejki:/ - To jemu oddał mnie Mistrz na dokończenie erotycznej edukacji. I to z wielkiej miłości I Cha, cha-cha I Niech za to teraz odpowie.


FIZDEJKO - A - róbcie sobie co chcecie - ja muszę się przespać trochę. /Zde¬jmuje koronę i kładzie się na ziemi między stolikami.zawijając się w swój purpurowy płaszcz./ KSIĘŻNA - Ale pod warunkiem,że jednak panna Fizdejkc odda mi mego męża. Fra¬ncja też chyba zbydlęcieje za naszego życia,a wtedy Któż będzie lepszym francuskim Fizdejką od niego. MISTRZ - Zgadzam się dziś na wszystko. 0 ile się wam to uda,może wtedy znaj¬dzie się nareszcie jakiś litewski de La Trefouille. Dręczy mnie jedna tylko myśl,że dla stworzenia takiej sytuacji,jak dzisiejsza,nie potrzebowaliśmy aż państwa,z całym handlem,przemysłem i tak dalej,całej tej piekielnej pra¬cy, którą włożył w to Joel Kranz. Wystarczyłby mały pokoik w jakimś trzecio¬rzędnym hotelu. ffzy tło nie przerasta tego,co miało się na nim ukazać ? / DE IA TREFOUILLE - ITest to maximum zbytku : stworzyć tło dla samego tła i nie ukazać na nim niczego. Życie wewnętrzne,jego szczyty i przepaście.nieza¬leżne są od stopnia władzy,hogactwa i powodzenia.... kISTRZ - Pociechy tego rodzaju dobre są dla takich makrotów.jak pan,panie Alfredzie. Na to,aby ten pogląd stał się rzeczywistością,trzeba być świętym. Ale ani pan,ani ja nimi nie jesteśmy. Ja przyjmuję cios w samo serces boję się siebie,jak żadnego widma ani śmierćnigdy dotąd się nie bałem. Jest mi wprost straszno. / Ds» LA TREFOUILLE - No,Mistrzu : bijemy się na spojrzenia, /do J nulki:/ - 2 Zaręczam ci,że pojedynek ten (Jest ćla niego o wiele niebezoieczniejszy niż gdybyśny bili się na szpady.rewolwery,lub nawet na depresyjne gazy Plasewi- tafza. /do Mistrza:/ - Patrz w mo je oczy,dobry .współczesny ,mały człowieczku - przypomnij sobie rozmowy nasze z orzed lat pięciu - b""łem wtedy prawie dz^Jickiem... /jSwit doraz wyraźniejszy. Mistrz chwieje się i szuka oparcia. Łapie się za krzesło./ MISTRZ /złamanym głośem:/ * Nie mogę się oprzeć. Zdaje mi się,że ciebie jed¬nego kocham na tvm okropnym,pustym świecie. Jestem biedny,słaby człowiek,pe¬łen najsprzeczniejszych,a przy tyra zupełnie zwykłych uczuć. / DE LA TREFOUILLE - Amalio : wyprowadź Mistrza do naszej sypialni*,a sama wracaj zaraz po Janulkę - przyjdzie czas i na nią. /Mistrz bezwładny.wypro¬wadzony przez Księżnę.wychodzi«/ I I P6Tvł0S - No - a teraz na nas kolej. /Złazi z tronu. Za nim Drugi Potwór. Der Zipfel siedzi dalej na tronie. Podstawki Potworów wiszą na nich,jak spó¬dniczki .odsłaniając podarte,strzępiaste.długie,ale trochę za krótkie spodni^ i bose nogi. Podchodzą co stolików./ / II POTWOR - Kawy,kawy i likierów. Nie wiemy nazw,byleby byłjs drogie. JANULKA - "Zięć wy jesteście tym,za co was brałam : po prostu jesteście sym¬bolami ostatniej nędz-" przedświtowych złudzeń. ■t I POTWOR - Nie jesteśmy symbolami. Nikt nie wie,ani my sami,który z nas jes1, kobietą. Czekamy nowego grzechu. Jesteśmy sami w sobie zamkniętym światem absolutnych,ale spotworniałych idei. Piąta rzeczywistość jest nonsensem sa¬mym w sobie,jest tylko ostatnią maską ginących arystokratów ducha. Kawy ! Kaw/ ! /Siadają oba przy stoliku Knigini Elzy./ JANULKA - Więc nawet na was -liczyć już nie można V Wstrętne są te wasze bo¬se nogi i podarte portasv. Miałam was za żywych pół-bożków,za coś nie z te¬go świata. I cio z tego zostało ? /Do La Trefouille podaje xotworom kawę./ » I POTWOR /Nalewając/ - Od góry jesteśmy zdaje się jeszcze dość dziwaczni. JANULKA - A potem pokaże się,że i od górv także jesienie to. Ach,jakie to przykre ! 1' jrao : ■ ja wracam ao ciebie na ostateczną n^u^. Ja cncę zacząc wszystko od samego początku.


ELZA /spokojnie/ - Za późno moje dziecko. Ojciec mówj powiadomił anie o wszystkim. Bez ślubu oddałaś się przewrotnym żądzom Mistrza. Miżesz sobie v» stąpić do jego fraucymeru, /pije kawę. / JJNULKa - To Jest nieprawda ! Jestem tylko pół.-dziewicą. A zresżtą to jest szczegół, /do ksiAlfreda:/ - '.fif e ty jeden może będziesz miał odwagę. Eij się z Irim chcesz,ale nie na spojrzenia. I okaż,że jesteś kimś. W pustce bez dna majaczy mi się jakaś postać nieznanego rycerza - bez zbroi - u? ech Kę¬dzia we fraku,niech będzie nawet alfOxisem.cz-' złodziejem,ale niech ma od¬wagę - tę zwykłą,ludzką,a nie jakieś samobójcze.tchórzliwe czekanie szcz꬜liwego wypadku,pod maską sztucznej jaźni. /Wchodzi Księżna./ f * DE LA TT^FOUILLE - To nie są problem^ godne mojej przeszłości. Ja nie *<rie- rz^łem nigdy w te blagi Gottfr^da,ale przy sposobności stworzyłem sobie też swój światek,może nie tak fant^st^czn",aie -&a to bardziej realny. I tam nie dam wejść niłomu,nawet mojej przyszłej żonie - bo nie wiesz.Janulko,że mam ochotę oświadczyć ci się oficjalnie.... /do Księżnej:/ - Gzy wszystko gotowe ? KSIĄŻKA - Tak. A teraz chodź spać,Janulko i nie wierz w nic,co mówi Alfred. Ja cis- wtajemniczę w subtelności tvch panów. Obrzydliwie brzmi to słowo, ale nic na to pc^lzić nie można. Przestaniesz nareszcie uważać życie za go¬rączkowa majaks^ FIZDEJKG /zr«wa się nagie i zrzuca purpurowy płaszcz. Stoi w tabaczkowym surducie./ - Ja tu jeszcze jestem - ja - król ! Na kolana wszyscy przede mną. / . DE Li TRESUUILL.E /zimno*/ - Nie ma pańskiego reżysera,panie dyrektorze Fiz- dejko. Wielki »Iistrz jest mój i nikt go z moich szponów nie wyrwie. FIZD-.JłO /strzela mu w łeb z browninga./ - Gada jak bohater z kryminalnego romansu. Milcz,railcz na wieki.przeklęty symbolu mojej hańby. /Fbieftają pan-ny 4 z fraucymeru Mistrza i wynoszą Księcia rzez drzwi./ - No - von Pla- sewitz : pora •ouścić twoge depresyjns gazy. W za dobrych humorach jesteśm^ wąyvscy,moi państwo, \ .?LASJT/?ITZ BRAMUJĄ z kieszeni Jakąś dziwną rurkę i odkrywa srab' ą. Sły¬chać głośny sirk,/ -CHcecie ? Bardzo proszę. FIZL,; Jj\0 — Janulka t to wszystko b?ł zły sen. llv zaczynamy wszystko na no-wo. Jesteś pomszczona. Księżnę biorę za guwernantkę. jyjULKA /wskazując na Potworv/ - Ale ci - co z tymi zrobimy.oapusiu ? Na¬wet ci się zdemaskowali. FI^DSJKO /podchodząc do Potworów/ - Ci - to są zwykłe "jodmiejsie rzezimie¬szki. /Potowry ze skrzekiem ptasim siadają na "ziemi w dawnych pozach,na nocetawkach ze spódnic krynolinowych./ - Ci.... /zmiestaany/ - ci to sa tvlko i jedynie symbole. JANUajKa. - Ale symbole czego - sztuczn|k jaźni,czy najzwyklejszej zwykłości? JA nie wytrzymam tego - ja pęknę takż^! Ja chcę trwać wiecznie,bez końca, a wszystko mi się wymyka,bo jest za śliskie,za małe /Ptasi śmiech Pot- rorów. Robi się prawie jasno,ale w czerwonawym kolorze. Światła gasną./ - To nie je^t histeria,jak to newno a^ślą te Potwory. Ja chcę naprawdę kogoś po'/reć,a jedynie na ciebie man ochotę,papusiu. FIBDSJ][O - ifasz mnie - twego nieszczęśliwego ojca. Pożeraj go wyrzutami. Te-go "Wiko jeszcze brakowało. Nie udało mi się zdobić ci odoowiedniego męża. /do^Der Eipfla:/ - Uwolnij nas nareszcie okrutny dozorco |a|wiKowych wię¬zień. Zrób jakiś nowy "Ttruc"'. Ja chcę ~)0 -prostu spać raz w życiu, jak zwyk¬ły, ma1 y człowieczek,jakim jestem.


DER ZIPFSL /wstając z tronu/ - Nie - seans nie jest skończony. Chcieliście wieczność zaf i losować na małej kartce życia ? macie ją. Jest świt i nowy dzień musicie zacząć,nie śpiąc ani chwili. FIZ35SJKO - Wieczność ! Janulka : słyszysz ? Ja nie chcę już królestw żad-nych,ani sztucznej jaźni,ani skomprymowanej,w tabletkach chwil.wieczności„ Zanąc i zapomnieć - to jedyne moje marzenia. Ach. i żeby we śnie tym przysz-ła raz już ciaha.bezbolesna śmierć. ELZA - k nie mówiłam - tyle razy c<t- to mów i łam, Gienku ,że sen jest najwyż-szym szcęściem ludzi ufeogich i duchem i ciałem. Ale nie trzeba było opijać się kawa z likierami. JaITULEA - I ja,taka młoda,piękna,dziwna - to mówią wszyscy - a przytem taka. zwykła dziewczynka,muszę wam przyznać rację. To oni temu winni - przeklęci, niedorośli do mnie mężczyźni. y.PLASEWITZ - Tak - najwścieklejsza nawet fantazja nie jest w stanie stwo¬rzyć żadnej nadbudowy psychicznej. Skończymy jak zitftŁłe.błotne bezlotki. Maski bez posady,trupy na urlopie.klucze bez zamków,mutry bez śrub,małpie ogony bez ma$p,nie odegramy nawet naszych ról do końca. DER ZIPFSL /strasznym głosem/ - Precz ! Precz z moich oczu .fałszywe Kducłi$c. Jestem crs zukany, zdrad z ony l v /S fcńlek Potworów bardzo głośny. Wszyscy,z wyjątkiem Potworów i trupa De La Trerouille'a. uciekają nagle w dzikim popłochu,tłocząc się we drzwiach./ /Kurtyna./ Koniec aktu III-go.


Akt IV Na lev,'o scena taka sama jak w akcie I-azym, Aia prawo,zamiast salonu, ogród. Kwitnące krzewy o&aczają placyk,wysypany czerwoną ziemią. Kwitnące glicynie oplatają koniec mura na lewo,złamanego według linii zygzakowatej. Nad krzewami widać liściaste drzewa i sosiw^Słońce poranne zalewa scenę od lewej strony. Śpiew /w jesiennych Tjafwach^ ptaków,ryk krów z oddali. Z za muru wyłazi Elza,obdarta jak w akcie pierwszym,gasi lampkę elektrycz¬ną,palącą się na szafce nocnej i włazi pod kołdrę. Wprost sceny 2 rokokowe fotele z I-go aktu. ELZA - Nareszcie przeszła ta burza i mogę z czystym sumieniem wrócić do me¬go ubóstwa,nie myśląc o królewskiej reprezentacji. /Z krzaków wychodzi Mistrz,w pełnej zbroi.przyłbica podniesiona. Za nim Fi- zdejko z wąsami,w kostiumie fantastycznego nadleśnego *. kapelusik ze szczo¬teczką .zielone wyłogi.złote odznaki. Karabin Winchester na ramieniu./ FIZDEJKO - A więc umówione. Zostałem nadleśnym u Mistrza. PomyślIzo : bę¬dziemy żyli w małym domku - malwy ,gerańie , mas turcje, świeże-bułki,miód prosfc to z lasu i zupełna beztroska. Czasem w wilię święta ubiję jakiągoś^(zająca- ka,lub sarenkę i to będzie nasz największy zbytek* A - mleko / biednego/ dużo mleka koziego prosto od kozy,a czytać będziemy tylko kalenaarz~T^" !£ISTj3Z - Jakże wam zazdroszczę. OLZA - A Janulka ? FIZDEJKO - Nie wiem co z nią będzie. Sama zadecyduje o swoim losie. Mistrz nie chce jej za żadne skarby świata,a ona jego tes. Teraz poszły z Księżną na grzyby do lasu. Wspaniałe rydze udały si^ tego roku wśród karłowatych sosen na Wiłkakalnisie. Będzie dobra zakąska do wódki na drugie śniadanie. /Siada na fotelu./ ELZA - Daj spokój z tymi tydzami. /do Mistrza:/ - Tak,to nie jest kobietka na pańskie nerwy,panie hrabio. Ona potrzebuje kogoś naprawdę złego. MISTRZ - Pani mnie obraża. Zło tajone jest we mnie bardzo głęboko. Nie każ¬dy je dostrzec może. Tu jest ukryty zupełnie inny problemat. FIZDEJKO - Praktycznie jest to wszystko jedno. Nie umiesz.Cottfrydzie.wyzy¬skać twego zła. Ale,ale - a co ty ze sobą zrobisz Y -.ilSTHZ - Jestem w stanie ostatecznego zwątpienia. Trzeba sobie powiedzieć raz na zsnsze.żc śpoka nasza nie może wydać pewnych typów władców. Chcieliś my wziąść za łeb zbydl^cone przez socjalizm massv - myt ludzie końcovi.nie¬dobitki - chcieliśmy być panami w początkowej fazie historii - na nic wszy¬stko ! Jedno jednak zdobyliśmy ■ oto na" dnie zwątpień czysto osobistych ma¬my teraz wiarę w możliwość cyklicznego porządku historii na bardzo wielkich dystansach. Nieodwracalność przemian społecznych jest prawie że przezwyciꬿona. /Zdejmuje hełm i zbroję,które składa na placyku. Pozostaje we fioleto wej pyjamie i fioletowej czaneczce -z kutasikiem./ FIZDEJKO - ALe z nami : dowidzenia na zawsze. MISTRZ /siadając na drugim fotelu i zapalając papierosa/ - T ak,Ł flgeni usz u : w tej chwili może.gdzieś,w jakiejś chałupie zbydlęconego współczesnego czło wieka.rodzi się ekwiwalent przodka twego z XII-go wieku,słynnego z okrucie¬ństw kniazia Fizdy. uioże to być nawet twój nieprawy syn,o którym tak marzy¬łeś xLZA - Fi donc,panie hrabio. On nie zdradził mnie nigdy. - 9,7- - alSTRZ - Proszę nie przerywać - to są bardzo ważne myśli. A więc t gdyby on ten syn twój.wiedział że jest twoim synem,nie mógłby byc twórcą nowej dynas¬tii. On musi byo prawdziwym,pierwotnym zdobywcą - wtedy tylko wszystko zacz¬nie się od początku na nowo. FIZDEJKO - Czyż nie jest to jednak cudowne,że możemy na to uat&£eć Y Zado- wolnijmy się kontemplacją. Na władców bydląt jesteśmy zbyt skomplikowani. TilSTfłZ - Jedno jest tylko udowodnionym, że posiadajac : kole je, te lefon^ .pan-cerniki .waterclozet^ i gazety ludzie mogą b^ć takimi samymi bydlętami,jaki¬mi byli poddani twoich przodków w puszczach XII-go wieku - to jest szalona prawda - czyli,że mimo nieodwracalności zdobyczy frilt-oralnych,cykliczność jest prawem absolutnvm,aż do zupełnego wymarcia danego gatunku. FIZDEJKO - Z tą prawdą mogę umrzeć spokojnie. Eksperyment był konieczny,aby nas przekonać,że głowami mura nie przebijemy. Nawet druga kondygnacja jaźni stworzona na absolutnej nicości,nie może być ekwiwalentem dawnej władzy. MISTRZ - Ty jesteś stary,Eugeniuszu. Ale ja zdaje się będę musiał popełnić samobójstwo. Postałem przed chwilą wiadomość,że matka moja nie żyje. Ale to jest powód czysto negatywny. FIZDEJKO - fich - jak chcesz.Gottfrydzie. Ja cię odmawiać od tego nie myślę. Rozumiem cię doskonale. Ze względu na twórcę nowej dynastii jak dobrze jest % ci bojarowie doszczętnie są wykatrupieni. MISTRZ - Nie przyszło mi wtedy na myśl,kiedy to zastrzeliłem ostatniego,że to dla tamtego pracuję. Ko - ale czas nagli, /^pełzają Potwory z krzaków na prawo. Słońce przesłania lekks, ęhmurka./ - Po widzenia,kniagini,do widzenia Eugeniuszu. /Ściskają się z Fizdejką za ^ęce. Obraca się ku Potworom:/ - A, to wy ? A gdzie Per Zipfel ? f POT 70R I, Pije ranną kawę. Zaraz tu nadejdzie. MISTRZ - Jeszcze raz : do widzenia. A co do Janulki.to najbardziej zniehhę- ciło ranie <Ło,że pokochałem ją najzwyklejszą,tak zwaną Wielką Miłością. To już było nie do zniesienia. Wczoraj zdradziłem ją na próbę z Księżną i jesz¬cze z kimś i nie pomogło nic. Ja nie jestem wcale taki zwykły modern arysto-" krata. Dawniej mv dociągaliśmy się do naszych nazwisk,danych nam ^rzez pra¬wdziwie wielkich ludzi. Dziś większość z nas pokrywa nimi własną małość,a często zupełnie zwykłe świństwo. Nie - takim nie jestem i nie będę, No - os¬tatni raz t do widzenia, /idzie i siada na ziemi między Potworami ,poczem strzela sobie w łeb z browninga i wywala się w tył. Słychać huk motoru aeroplanu./ ^IZDEJKG - Cudowne.cudowne ! 0 takim beztroskim poranku marzyłem już od daw¬na. ELZA^- Za dużo trochę mówił przed śmiercią,nasz niedoszły zięć. Ja zasypiam. Obudź mnie,o ile zajdzie coś ciekawego. /Zasypia./ n /Słychać bardzo blisko huk motoru. Na drzewa na prawo od muru spada aeropła) tsS,że jedno skrzydło zwiesza się ukośnie z muru. Po murze z drzew spuszcza¬ją się szybko : Joel kranz.ubrany jak pilot,za nim dwóch Eassydów w stro¬jach poprzeanichiale w ciemnych okularach,y.Plasewitz i. Glissander w płasz¬czach i czapach. Słońce zaświeca znowu pełnym blaskiem./ KRAUZ /Kie wadząc trupa Mistrza i Potworów/ - No - my pracujemy jak woły. Na opornych pan Płaziewicz puszcza depresyjne £?azv. Sanek był intensywnys oe 6-tej do l/S do 7-ej stworzvłem sądownictwo,od l/*B do 7-ej do 7-ej uru» chomiłem przemysł. Fowe lokomotywy są wspaniałe, Proszę o ka^ę. Za kwadrans jedziemy dalej i zajmiemy się wyższym szkolnictwem. Ale co pan,panie Fizdej- ko ? Na polowanie idzie pan .odświeżyć się po tej nocy .pełnej zdarzeń'? Pie¬rwsza noc poślubna z królewską władzą.Bawi liście się j&k^t^poAi »- gdy my prac owal iłmy za was, jak jedna '•olbrzymia dyntAfe.^Nlo wyrz^w zurełnie normalny stan rzeczy. 




-

a.



FIZDEJKO - Kie - semici stracili węch zupełnie. Cżyż pan nis wiedzisz,panie Kranz,że my nie caożecny odegrao roli władców ? Jesteśmy ludzie końcowi i ko-niec. * KRAUZ - Ko,a sztuczna,konstrukcyjna .jaźń ? Czy Już nie działa ? Wczoraj •szło wszystko znakomicie, FIZDEJKO - Sztuczna Jaźń nie Jest fikcją,ale nie da się przystosować do "bydlęcego społeczeństwa,nawet prz? wzorowym szkolnictwie - to ostatnie wy¬twarza'tylko zbyalęconych specjalistów - ani pyzy telefonach i telegramach - wyspecjalizowane .zmechanizowane bydlęta moęą sobie telefonować dalej i zostać "bydlętami, ale do nas,do sztucznych Jaźni nie' d-otelef onuje się nikt, - ani mv do nikogo. Jesteśmy odcięcia KRANZ - Panit Fizdejko : nie żartuj ran. Pan Jest król. Sire Jest zmęczona. Kiech Sire odpocznie .zapoluje na kaczki i potem Dogadam-". FIZDEJKO - Popatrz pan tam. Mistrz już odpoczął - definitywnie. 'Yieczny od-poczynek racz mu dać.Panie ! KRANZ - 0 mein Herr Jehowa !! Zabił się ! I pan pleciesz mi tu jakieś bzdu¬ra i nie mówisz nic o tym. Przecież to jest katastrofa. Gdzież znajdziemy takiego drugiego następcę i męża dla Janulki ? FIZDEJKO - Nie potrzeba następcy,^koro nie ma króla. Zostałem nadleśnym w dobrach Gottfryda,których, zapomniał miŁ nawet przed śmiercią zapisać. Jes¬tem zrujnowany doszczętnie. KRANZ - To jest szaleństwo,panic Fizdejko. Ja panu podwyższę pensję. Teraz, kiedy wszystko wre i kipi jak w garnku,kiedy ja nawpół już się ugotowałem w t-^m warze.nan się eofa ! FIZDSJKO - Zostań pan sam królem,panie kranz. Joel I-szv W-Braku-Kogoś-Le- pszego. Doskonale "brzmi ten tytuł. KRANZ - A wiesz pan co - to świetna myśl. Płaziewicz - co sądzicie o tym ? FIZDEJKO - Ja żartowałem : mój następca rodzi się w tej chwili w jakiejś chałupie.-Tak mówił I£istrz. Zbydlęcone społeczeństwo jest tym samym,co pier-wotne - potrzebuje władzy,która by wyszła z łona samego bydlęctwa.a nie nas : hyper-kulturalnych manekinów o nadbudowach psychicznych. y.PLASE&ITZ - A ja. m^ślę,że nie. Lloże Tb"" b^ś,Gienku, nie wybrnął,ale nie zapominaj o tym,że Kranz jest Żydem. My,semici,mamy takie pokłady możliwo¬ści, że w t^m cyklu wytrzymamy jeszcze w ciągłości. Kranz : to jest świetna intuicyjna mvśl» FIZDEJKO - Fie mam ^przekonania,że dynastia Kranzów długo będzie trwała, KRANZ - Kiałem depesze. We Francji - zbydlęcenie,w Anglii - zbydlęcenie,w Ameryce też. Cał^ świat ruszył z kopyta w nową erę. W Norwegii jest już coś w naszym rodzaju.,A propos : może mi pan da Janulkę za żonę,panie Fizdejko? FIZDEJKO - Jeśli zechce - i owszem. Kiech sobie pokróluje troszeczkę. Tyl¬ko jedna rzecz jest przykra,że was wyrżną bardzo prędko. Elza,słyszysz ? ELZA - Ja się zgadzam z rozkoszą. Kiech się semici ze sobą >ąezą. Czystość rasy $est naszą największą siłą. łkHAKZ - Dziękuję, a gdzie Janulka ? FIZDEJKO - Zaraz wróci z grzybobrania. Mam już dosvć tvch dyskusji i proble-mów. Jestem naprawię zmęczony. Zasypiam. /Siada i zasypia./ /Z za krzaków, wschodzi Księżna w szlafroczku z Janulką,ubraną w różową sukiehkę./


JAFULKA - aha - więc przeczucie mnie nie myliło; Mistrz pękł ostatecznie. Panie,świeć jego duszy. I3MZ - Panno Janulko : ojciec zgadza się - wychodzi pani za mnie za mąż. Od 5ściu minut jestem królem Litwy i Białorusi. JAUULKA - Ani mvślę - ja mam już po szyję tych wszsystkich królestw i sztu¬cznych jaźni. Jestem zwykła,pół-dzewida,ładna panienka o mieszanej krwi. Wczorajszy wieczór diii. mi poznać cał(^jałowość waszych wysiłków. Ojciec zre¬zygnował - Mistrz także,chociaż w inny sposób. Ja chcę wyjść za mąż normal¬nie, za skromnego młodzieńca i mieć Odrowe.bydlęce dzieci. Chcę być Kxtsadfcsx członkinią bydlęcego społeczeństwa. Ja też jestem zmęczona. KRAUZ - A,do diabła ! Taka piękna panienka mi się wymyka. 4le to nic. Głów¬na rzecz jest władza. Za mądry jestem trochę na króla,ale jak zacznę p$e, to może zgłupieję jak i Fizdejko. /^chodzi de La Trefouille.ubrany jak w akcie 1-szym. Głowę ma obwiązaną chustką ze śladami krwi./ / DE LA TREFOUILLE - Wracam do kraju i zostanę też króelem. Podobno Francja zbydlęciała także. KSIE7HA - Ja z tobą,Alfredzie. Mnie się też coś należy. DE LA. TREFCUILLH, - 0 nie ! Ty .Anno, jesteś moją kochanką z fazy prze jściowe j * Oświadczam to publicznie : jeszcze żaden z de La Trefouille'ów nie popełnił takiego mezaliansu. Paimo Janulko : proszę panią o rękę i obiecuję królest¬wo zbydlęconej Francji, JANULKA - 0 nie,mój Księżę : właśnie odmówiłam tego samego - cha,cha! - pa¬nu Kranzow>, który został królem Litwy. Eksperyment się nie udał. Mistrz leży martwy,a papa śpi jak suseł. DE LA TREFOUILLE - W takim razie.Amalio. KSIiŻUA /Waląc mu w łeb z brc?rainga/ - Za późno .Alfredzie. W twoe^ej rodzi-nie musiało bvć wiele mezaliansów - takich,o których nie wiesz. Kie cierpię istotnego chamstwa pod maską fałszywej wytworności. Ale Kranz kocha 3ię we mnie od dawna i teraz nie śmie mi tylko te^o wyznać. Prawda,mój drogi Joe- lu ? /De La Trefouille umiera-/ KRANZ - Tak - przyznaję się odrezu. Ze względów dynastycznych molałbym pan¬nę Fizdejko,ale keiham tylko panią. Jesteś królową,Amalio. Chodźnr". Muszę zająć się teraz kwestią rybołóstwa i hodowli bydła - ale prawdziwego,nie lu¬dzkiego. A od 6-ej wieczór jestem twój. Gdzie jest korona ? ■ -DZA /wydobywając koronę z pod kołdry/ - Tutaj,mój dobr^ Joelu , Schowałam t ją na wszelki wypadek. 7ałuję t^lko,żeś nie został moim zięciem. /Eranz bie-rze koronę i wkłada ją na swoją czapkę pitota. Wchodzi Der Zipfel./ KRANZ - Płaziewicz : wydacie dziś manifest z moim programem. Der Zipfel : po trzebuję dziś wszvstkich bojarów4 3eby mi byli żywi i zdrowi. To jest zalą-żek mojej armii- DER ZIPFEL - Rozkaz ,?/asza Królewska Mość ./Wybiega za mur i zaraz wraca./ KRATCZ - T eraz ja wam pokażę czym są Żydzi na właściwych miejscach. Seniusz bez miejsca jest zerem. No - Amalio" : idziemy. /Wychodzą z Księżna i v,Pla- sewitzem za mur,mijając się z wracającym Der Zipflem. Ilassydzi wschodzą także.mówiąc chórem : / HA3SYDZI - Hamałab,abgach,Zaruzabel. Na koniec mamy Mesiasza ! /Exit./


DER ZIPFEL - No ~ kwestia żydowska jest na razie rozwiązana. Za minutę bę - dzie zaćmienie słońca. Nieznane ©ftmne ciało niebieskie przemyka obok nas z niepojętą szybkoscią. JANULKA - Ach,co mnie obchodzą Żydzi i wszystkie zaćmienia. Sama jestem zaó mioną żydówką. Nie mam już na horyzoncie nikogo zwykłego. Tak dosyć mam tyc nadzwyczajnych ludzi,że aż mnie mglić zaczyna. Takbym chciała mieć zwyczaj¬nego .różowego bubka za mężas bezmyślną,przyjemną kukiełkę,czystą i dobrze ubraną. Czy pan nie może zbudzić Mistrza,panie Der Zipfel 9 Tyle trupów już pan odnawiał do życia. Chciałabym pomówić z nim o przyszłości. DER ZIPFEL - Bie.Janulko : nad samobójcami nie mam żadnej władzy. Ale zwróć no uwagę na tego lewego potworka. Popatrz co się fts±s3xx z nim dzieje. /Słońce nagle gaśnie. Na scenie jest prawie zupełnie ciemno. Lewy potwór podnosi się i nagle zrzuca całą maskę i suknię. Okazuje śię.że jest to zwyk ły,przystojny bubek.taki zut>ełnie,o jakim marzyła Janulka. Ubrany jest w szar^ strój marynarkowy i półbuciki z getrami. Podchodzi do Janulki./ II POTWOR-BUBEK - Janulko : kocham cię. JANULKA - Ja ciebie także. /Zarzuca mu ręce na szyję./ II POTłVOR-BUBĘK - Nie będziemy nic o tym mówić ,bo i my i wszyscy inni znają to ze wszystkich sztuk realistycznych : francuskich,nieraieckich,holenders- kich,polskich,a nawet litewskich i rumuńskich - a także z powieści. JANULKA - Ach - pocóż o tym mówić ? To samo przez się się rozumie. Tylko,że ja nie mam serca : kocham rozumowo. Wielki istrz wygryzł mi serce swoją dialektyką. r II POTWGR-BUBEK - A ja nie mam mózgu. Byłem tylko pot^worem : opierzonym beznogiem. JANULKA /zaciekawiona/ - Naprawdę ? A tamten drugi,czy też jest bubek taki, jak tj ? /Bubek milczy zmieszany. Ciemności nabierają koloru buro-czerwo- nawego */ DER ZIPFEL - Kie radzę próbować dedykowania go : można się przestraszyć. JANULKA - A ja spróbuję, /ida oboje z Bubkiem do I-go Potwora./ DER ZIPFEL /Macając puls śpiącego Fizdejki/ - Trup. /podchodzi di) Elzy i też bada jej puls./ - Także trup. Niezdrowe powietrze jest w tym zamuku. Ja także jestem trup. JANULKA /która stoi przed I-^zym Potworem nie śmiejąc go XKXXxdxdotknąć./ - A więc jestem zupełna sierota. II POTY/CR-BUBEK - Ja ci zastąpię wszystko. DER ZIPFEL - No - dotknij go,moje dziecko. Saz w życiu zetknij się z ostat¬nią tajemnicą. Potem możesz zbydlęcieó do szczętu. /Janulka. dotyka Potwora I-szego,który momentalnie znika,t.zn.zagada się w zapadnię./ JANULKA - To straszne ! Boję się okropnie pierwszy raz w ż:?ciu. Ysięcej boję się £iebie,niż tego wszystkiego. Jednak jest coś niepojętego. A.le ty uie znikniesz,mój śliczny bubeczku ? / II POTWOR-BUBEK - Nigdy,nigdy. Jestem twój na wieki. /Wielki Mistrz nagle przewraca się z boku na bok i mówi w tonie modlitewnym bełkocząc z początku niewyraźnie :/ MISTRZ - Bihułbałambobambłagohamba - jadę w nieskończoność granicznych myśi li,równych prawie zeru. Zawojowuję nowe tereny tajemnic i kolonizuję je


noimi myślami. Najgorsza jest karna kolonia myśli niewypowiedzianych. Prze¬kraczam przełącz sensu i bezsensu ! Już jestem tam,gdzie nikogo nikt dosię-gnąć nie może,ani ja sam,siebie w sobie. I Bóg,złamań^.samotny starzec,z sercem rozdartym straszliwym niesmakiem nieudanego dzieła,sprasza wybranych na ostatni bal - bal wzajemnego przebaczenia. Tam widzę nas wszystkich i wielu,wielu innych. Dobijci3 mnie i Ja nie chcę trwać w wieczności. Ja prze-baczam Bogu potworność tego pomysłu,ale innego Istnienia nawet un sam stwo¬rzyć nie mógł. JAN. CL 114 - Uciekajmy stąd ! Tu straszno ! /Uciekają z Bubkiem w krzaki./ DER ZIPFEL /strasznym głosem./ - Trupy !! //stać !!!! /Elza,Fizdejko i De La Trerouille zrywają się. Elza wyskakuje z łóżka. Nagły blask słońca rozjaś¬nia scenę.,/ ELZA. /Jakby zbudzona ze snu./ - Co to ?!» FIZD^JKO - Gdzie jestem ?!! Jakieś nieznanie miejsce z dawnych wcieleń M /Roztrzaskuje fajkę o poręcz fotela. Karabin ma cał^ czas na ramieniu. Mistrz pełznie ku nim poprzez kupę leżącej na ziemi swojej zbroi./ iviISTRZ /rełz£ąc jak snący rak./ - Dobijcie mnie... .Męczy mnie ta wizja os-tatniego balu.... Nie mam już sił na towarzystwo Boga Jest za dobry, za grzeczny,a we wszystkim kryje się pogarda. Nie chcę już rozmów fundamen¬talnych. Tak cieszyłem się niebytem i znowu coś jest % choć nie poznaję już siebie. A z przyzwyczajenia mówię o sobie : ja,ja,ja,ja /Jęczy prawie/ - Zabijcie nutis: drugą jaźń. Czyż byłaby nieśmiertelna ? Och - co za męka ! Dobijcie mnie ! Litości !I DER ZIPFSL - Wal.Fizdejko,z obu luf w tego pełzającego gada. Dobij go,jak naddeptanego żuka. Niech się nie męczy już. /Fizdejko szybko zdejmuje Winchestera z ramienia.mierzy krótko i strzela z obu luf w pełzającego Mistrza. Mistrz kamienieje w wyciągniętej pozycji./ DER ZIPFEL - Zdaje się,że przeholowałem! Duć'h zabił ducha z rzeczywistego Winchestera !! Tylko czy to nie jest mój sen czasem - to wszystko razem ? F1ZDEJK0 - No dobrze,ale przecież ze mną dzieje się to samo.,.. / DE LA TREFOUILLE - I ze mną też. ELZA. - A ja V Czvście o mnie zapomnieli ? Jedyna kobieta między wami śni to samo,co wy. DER ZI3FEEL /Z zachwytem/ - W nieskończoności wszelkich możliwości możliwym jest i taki przypadek : sptft&fcaia się czterech identycznych snów. To nazy-wają czasem cudem. / Z za muru wypada hurma bojarów z toporami. Na ich czele G-lissander we fraku. Za nimi 4 panny z fraucymeru Mistrza,które klękają po obu stronach jego trupa. Rozpoczyna się potworna rzeź pięciorga poprzednich osób./

DER ZIPFEL - To już nie jest cud ! To^po prostu oszalał sam ośrodek wszyst¬kich przypadków świata !!! Aaa !!!! /Pada pod uderzeniem siekiery. Krew bluzga - /pękają baloniki z wodą,zabarwioną fuksyną,które wszyscy mieli pod ubraniami./ - Wszyscy padają. Podczas tego z za krzaków ukazuje się Joel Kranz w purpurowym płaszczu i w koronie na głowie,w towarzystwie Amalii,ub¬ranej tak samo. Patrzą z uśmiechem na rzeź._/" 27.VI. 1933, Kurtyna. Koniec aktu IV-tego i ostatniego.