Nie spodziewaj się tu, Czytelniku, głębin ani zagadnień metafizycznych, których tak się lękasz... Tu życia proste, jak trawy rosnące na drogach, mimo iż są zadeptywane z dnia na dzień; jeśli w końcu zaszumią Dęby Czarnobylskie swą ponurą tęsknotą, uznasz to pewno — za „niezdrową mistykę“. Zaiste, Mości Czytelniku, nauczono Cię odrzucać wszystkie moje „tajemniczości“, ja przywykłem nie liczyć się z Twoją glebą, potrzebującą płytkiej — 4 calowej orki. Rozejście, bądź co bądź, tragiczne dla mych uczuć polskich. Sięgam więc wstecz do utworów młodzieńczych, aby ich skromność nie raziła już niczem naszej reumatycznej polskiej Umysłowości, obłożonej watą i kadzidłami — w dusznych nieprzewietrzanych pokoikach... strasznego szpitala.
Jeżeli jednak nie należysz do porażonych wielkim uwiądem Religii Życia Boskiego, racz ocenić i tę pracę mą — jako świadectwo wysiłku — małocelowego — ku podtrzymaniu „ścian pochylonych i murów walących się“.