Czerwony Krąg/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
9.
Talja przed sądem policyjnym.

Sędzia był człowiekiem dobrotliwym. Przenosił spojrzenie z siedzącego na ławie świadków inspektora Parra na dziewczynę, która równie niemal chłodna i opanowana jak świadek, zajęła miejsce na ławie oskarżonych.
Twarz jej, zwracająca w każdem otoczeniu uwagę, w tem ponurem środowisku urzędu policyjnego błyszczała tem większą jeszcze pięknością.
Sędzia spojrzał na leżącą przed nim skargę. Wiek Talji Drummond podano na lat dwadzieścia jeden, a zawodowo określono ją jako „sekretarkę“.
Ten człowiek prawa przeżył już nie jedno i był zahartowany na najniezwyklejsze sprawy. Potrząsnął tedy tylko rozpacznie głową.
— Czy znany jest jakiś fakt, świadczący na niekorzyść tej kobiety? — spytał, czując dobrze, jak śmiesznie brzmi w tem zastosowaniu wyraz „kobieta“.
— Sir! Od niejakiego czasu jest obserwowana przez policję, ale do tej pory nie była aresztowaną.
Sędzia spojrzał na dziewczynę przez okulary i rzekł:
— Doprawdy, pojąć nie mogę, jak mogłaś pani doprowadzić do sytuacji tego rodzaju. Posiada pani, jak widzę wykształcenie i kulturę, a obciąża panią zarzut kradzieży kilku funtów, chociaż przedmiot zabrany posiada znacznie większą wartość, niż zyskana w sposób karygodny kwota. Postępek ten przypisać trzeba chyba niezmiernej pokusie chwilowej, czy gwałtownej potrzebie pieniędzy. To jednak nie usprawiedliwia czynu. Zważywszy dotychczasową nienaganność, przyznaję pani czas do poprawy i tym razem uwalniam, udzielając jednocześnie przestrogi, byś pani nie popadła już w tego rodzaju konflikt z prawem.
Dziewczyna złożyła ukłon, opuszczając ławę oskarżonych, gdyż sądzić miano sprawę następną.
Jednocześnie wstał Harvey Froyant i wyszedł ze sali. Był to człowiek bogaty, pieniądz stanowił dlań cel i zadanie życia. Przed udaniem się na spoczynek przeliczał zawartość swych kieszeni, a w takich okolicznościach byłby zdolny aresztować matkę własną.
Czyn Talji Drummond był w jego oczach tem straszniejszym, że w ostatniej chwili doręczyła mu pogróżkę „Czerwonego Kręgu“, a z tego wrażenia nie otrząsnął się jeszcze.
Był to człowiek wysoki, chudy, pochylony nieco, do świata odnosił się z niedowierzaniem, a w tej chwili rozpierał go gniew, ponieważ żywił niewzruszalne przekonanie o świętości majątku.
— Taka kobieta stanowi niebezpieczeństwo społeczne! — żalił się Parrowi cienkim, gderliwym zawsze głosem. — Któż wie, czy nie jest w stosunkach z szantażystami i mordercami, którzy mi zagrażają? Mam im zapłacić czterdzieści tysięcy! — jęknął. Jest pańskim obowiązkiem czuwać, by mnie nie spotkało coś złego... rozumiesz pan, inspektorze... to pański obowiązek!
— Rozumiem! — odparł znudzony. Ale dziewczyna ta, napewno nie wie nic o „Czerwonym Kręgu“. Jest bardzo młoda jeszcze.
— Młoda! — burknął Froyant — właśnie najstosowniejszy czas na karę. Należy karać za młodu, by z nich uczynić przyzwoitych obywateli.
— Jest w tem dużo prawdy! — przyznał Parr z westchnieniem, a potem dodał, zgoła bez związku — Dzieci, to wielka odpowiedzialność.
Froyant mruknął coś i nie skinąwszy nawet głową na pożegnanie, poszedł szybko ku pojazdowi, czekającemu nań przed gmachem sądowym.
Inspektor patrzył nań, zlekka uśmiechnięty, a obejrzawszy się zobaczył młodego człowieka, który stał u wyjścia bocznego.
— Dzień dobry, panie Beardmore! — powiedział. — Czy pan oczekujesz młodej damy?
— Tak. Jakże długo ją będą jeszcze trzymać? — wykrzyknął nerwowo.
Mr. Parr spojrzał nań obojętnie.
— Racz pan przebaczyć, — rzekł spokojnie — ale widzę, że pan interesujesz się ową Miss Drummond więcej, niż to dobre jest dla pana.
— Co pan masz na myśli? — spytał Jack porywczo. — Cała sprawa była tylko haniebną pułapką. To bydlę Froyant...
Inspektor potrząsnął głową.
— Miss Drummond zeznała, że zabrała figurkę, prócz tego zaś widzieliśmy wszakże, jak wychodziła z banku zastawniczego. Co do tego niema żadnej wątpliwości.
— Zeznała to jeno z powodów znanych jej samej wyłącznie! — powiedział gwałtownie. — Czyż taka dziewczyna mogłaby kraść? Poco? Wszakże dałbym jej wszystko, czego tylko potrzebowała!... Coś się poza tem wszystkiem ukrywa! — dodał spokojniejszym tonem. — Coś, czego nie rozumiem, a pan, zapewne także, inspektorze.
W tej chwili stanęła w drzwiach Talja Drummond. Na widok Jacka drgnęła i pokraśniała zlekka.
— Czyż pan był na rozprawie? — spytała żywo.
Potwierdził, a ona wstrząsnęła głową.
— Nie należało tego czynić! — wybuchnęła. — Skąd pan wiedziałeś? Kto panu powiedział?
Obecności inspektora zdawała się nie dostrzegać i poraz pierwszy dopiero od aresztowania, była wzburzona. Czerwieniała, to bladła naprzemian i ciągnęła drżącym nieco głosem:
— Przykro mi bardzo, panie Beardmore, żeś pan był w sali, a bardziej jeszcze, że tutaj czekasz na mnie.
— To wszystko nie prawda?... — powiedz pani! To tylko pułapka, którą nastawiono, by cię schwytać?
Mówił błagalnie, ale ona potrząsnęła głową.
— Nie była to pułapka! — rzekła spokojnie — okradłam istotnie Mr. Froyanta.
— Ale dlaczego? — wykrzyknął rozpacznie. — Z jakiego powodu?
— Przykro mi, że nie mogę tego uzasadnić! — odrzekła z lekkim uśmiechem. — Zresztą, potrzebowałam pieniędzy, czyż nie jest to powód dostateczny?
— Nigdy nie uwierzę! — powiedział, patrząc na nią z powagą. — Nie zaliczasz się pani do osób, mających upodobanie w kradzieży.
Spojrzała nań przeciągle i zwrócona do inspektora, rzekła:
— Może pan zechce objaśnić Mr. Beardmora. Ja nie zdołam tego, widzę, uczynić.
— Dokąd pani zamierza iść? — spytał Jack.
— Do domu! — odparła. — Proszę, nie śledź mnie pan!
— Nie ma pani, wszakże, domu!
— Mam pokój umeblowany! — powiedziała z niejaką niecierpliwością.
— Jadę tedy z panią! — nalegał.
Nie opierając się już, wyszła razem z nim na ożywioną ulicę. Szli bez słowa aż do najbliższej stacji kolei podziemnej.
— Muszę jechać do domu! — powiedziała życzliwiej, niż dotąd.
— Cóż pani zamyśla robić? — zapytał. — Wobec tego strasznego oskarżenia nie znajdzie pani posady!
— Czyż to oskarżenie jest aż tak straszne? — spytała chłodno.
To rzekłszy zwróciła się ku wejściu, on zaś chwycił ją gwałtownie za ramię, wyrzucając z poza zaciśniętych zębów:
— Posłuchaj mnie pani! Kocham cię i chcę poślubić. Nie mówiłem tego dotąd, ale chyba odgadłaś, pani! Nie dopuszczę, byś znikła z życia mego! Czy pani to rozumiesz? Nie wierzę w to całe złodziejstwo...
Z całym spokojem uwolniła ramię.
— Panie Beardmore! — powiedziała zcicha. — Jesteś podniecony i nierozsądny! Powiedziałeś, że nie dopuścisz, bym znikła z pańskiego życia i chcesz się zrujnować dla złodziejki, której udowodniono tę zbrodnię. Tego ja znowu nie dopuszczę. Pozatem, że jestem ładną dziewczyną, nie wiesz pan o mnie nic. Napotkał mnie pan przypadkiem na wsi i spodobałam się, ale obowiązkiem moim jest zastąpić panu matkę i ciotkę! — w oczach jej zamigotało rozweselenie, w chwili, gdy uścisnęła wyciągniętą dłoń jego. — Spotkamy się jeszcze może, a wówczas zblednie ów romantyczny blask. Żegnam pana.
Znikła w tłoku przy kasie biletowej, zanim odzyskał zdolność wyrzeczenia słowa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.